[Jung Woo Young: Rzym, Włochy, Teraz]
Moment największego przerażenia to chwila, kiedy stajesz twarzą twarz ze swoim przeznaczeniem, widząc w ciemnym odbiciu oczu mordercy swą nadchodzącą śmierć.
Słyszałem tupot kroków, powolny, niewzruszony, dostrzegając, jak oczy Mingiego otwierają się szeroko w przerażeniu, a moje serce dudniło w strachu na zbliżające się zagrożenie. Nie mogłem nawet spojrzeć do tyłu, gdy silne klaśniecie obcych dłoni, postawiło sztywno każdy najmniejszy włosek w moim ciele.
-Pod żadnym pozorem nie prowokuj go - Wyszeptał przyjaciel Sana, nim zamilkł zupełnie, obserwując tego, kto zbliżał się za mną. Szybko tracąc poczucie przerażenia, dokładnie tak, jakby nagle runął na niego mur obojętności, maskując wszelkie cierpienie.
-Kto by pomyślał. Tyle lat wychowania, iż rodzina jest najważniejsza, iż trzeba ją szanować i troszczyć się o nią, a jednak mój syn był w stanie poświęcić tak łatwo swego brata i kochanka - Prychnął głos niski i podstarzały, ujawniając już po chwili szykowną sylwetkę odzianą w nowy, szyty zapewne na miarę czarny garnitur równie węglowej, jedwabistej koszuli ze szkarłatnym krawatem. To było zaskakujące, iż mówił po koreańsku, choć dużo brakowało mu do płynności jego słów.
Mężczyzna był wysoki - znacznie nade mną górując, nawet jeśli nie klęczałbym w tej chwili - o europejskiej urodzie, szczupłych policzkach i ostrej szczęce, z ciemnymi, zadbanymi włosami, które zostały przeciągnięte w górę jego skroni, nie pozostawiając miejsca na ani jedno zbuntowane pasmo. Jedna, groźna blizna przeszywała mocny łuk brwiowy po jego prawej stronie, opadając na ciemne, apatyczne oczy. Był przystojny, nawet w już wyraźnie późnym wieku, chroniąc się blisko czterdziestu, a nawet pięćdziesięciu lat.
Nawet nie spojrzał w stronę Mingiego, który wydawał się przerażony na jego widok, gdyż jego ciemne oczy uderzyły wprost w moje ciało, śledząc każdą moją rysę tak, jakby pragnął zapamiętać wszelki kontur.
Dostrzegłem, jak dwóch kolejnych ludzi pojawia się tuż obok niego, wydawali się jednak jedynie oglądać, niewzruszeni.
-Ładny jesteś. Teraz jestem w stanie zrozumieć, dlaczego cie wybrał - Powiedział niemal niewzruszony, ze spojrzeniem wciąż okrutnie wyzbytym z emocji, tak, jakby te słowa nie miały rzeczywistego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Pochylił się nagle, klękając na jedno kolano przede mną, nim chwycił mój podbródek w dwa palce, ściskając go mocno, kiedy bolesnym szarpnięciem odwracał moją głowę to w prawo to w lewo - Może zabawimy się tobą, nim cię zabijemy. Aż mi staje na myśl, by zrujnować takie niewiniątko - Prychnął, naciągając moje usta swoim kciukiem. Nie zwlekałem, szybko wgryzając się w jego palec, używając całej swojej siły, aby przebić go do chwili, gdy metaliczny posmak rozpłynął się okropnie po moim podniebieniu. Okrutnie uderzenie spadło na mój policzek, sprawiając, iż opadłem wyczerpany na bok, szargając wiązania na mych nadgarstkach.
Mężczyzna... ojciec Sana wstał pospiesznie ze swych kolan, sycząc, gdy spojrzał na swój palec, pulsujący od kropel upuszczonej krwi. Wyplułem ślinę, która mieszała się ze szkarłatem jego metalicznej cieczy, unosząc skroń znów wysoko i gładkim potrząśnięciem zrzucając moje brązowe loki z twarzy, aby z nienawiścią rzucić wyzywające spojrzenie drugiemu. Współczuł Sanowi, choć ten nie powiedział mu zbyt wiele o swej "rodzinie", jeśli mógł tak to określić. Wiedział jedynie, iż ten został adoptowany, nie pamiętając ani wcześniejszych rodziców, ani swojego prawdziwego imienia, a mężczyzna, którego nazywał "ojcem", wychował go na zabójcę z kilkoma innymi adoptowanymi, lub przygarniętymi z ulicy. Widział jednak ból w oczach Choia, kiedy ten wspominał o karach, jakie były mu wymierzane za nieposłuszeństwo i wiedział, iż nie mógł tolerować nawet spojrzenia na tego mężczyznę.
-Puttana! - Wrzasnął drugi, potrząsając dłonią, nim przeraźliwy śmiech wyrwał się - Dobrze, jeśli tak chcesz się bawić - Prychnął, cofając się o kilka kroków, aż stanął tuż obok Mingiego - Ty, mój niedoszły synu, z racji, wysłużysz mi się dziś - Warknął, nim chwycił rękojeść ostrza tkwiącą w brzuchu mężczyzny, który sapnął już na samo drgnięcie - Widzisz, wasza zdrada była dla mnie bolesna - Uśmiechnął się, przekręcając odrobinę ostrze, aż zdławiony jęk wybrnął spomiędzy ust drugiego. Song jednak wyraźnie próbował zamaskować ból, patrząc na swego ojca z każdą wściekłością przejmującą jego spojrzenie - Wychowałem cię, troszczyłem się o ciebie i karmiłem cię, jakbyś był moim prawdziwym dzieckiem. Robiłem wszystko, abyś nie zgnił jak trup w zapomnianym sierocińcu dla niechcianych bachorów, jednak jedyne co otrzymałem od ciebie w zamian to niewierność - Przekręcił ostrze o dziewięćdziesiąt stopni, a ja odwróciłem spojrzenie, nie potrafiąc znieść desperacko tłumionego krzyku agonii, gdy więcej szkarłatnej krwi zaczęło wyciekać z ludzkiego ciała - Tłumacz więc dla mnie, bo wyciągnę ten nuż i przerżnę go przez jego gardło - Dokończył, wypuszczając rękojeść ze swej dłoni z całej siły, uderzając zaciśniętą pięścią w rozciągnięty brzuch chłopaka, jakby ten nie był człowiekiem, a zaledwie workiem treningowym.
Nagle ponownie skrzypnięcie drzwi, sprawiło, iż wzdrygnąłem się ponownie w przerażeniu.
CZYTASZ
Il mio demone // WooSan
Fanfiction"Jeśli anioł stróż istnieje, to ja otrzymałem demona" Zastrzel - Dobrze. Utop - Dobrze. Uduś - Dobrze. Każde posłuszeństwo, nawet to najbardziej oddane ma swe granice. Niewielka prowincja i cel, który sprawił, iż coś w nieczułym sercu pękło, a San...