Mimo długiego oczekiwania na skraju względnej przytomności nie usłyszałam żadnej wiadomości zwrotnej. Na zewnątrz pojawiały się pierwsze promienie pomarańczowawego słońca, przedzierając się przez ciągle zawieszony w powietrzu kurz oraz chaszcze rozmaitej, zielonej barwy. Jęknęłam, otulając się kolejny raz kocem. Potrzebowałam snu, ale takiego z prawdziwego zdarzenia, dzięki któremu organizm mógłby śmiało się zregenerować. W końcu nie bez kozery powtarzano, że sen to zdrowie, zalecając jego dużą dawkę naprawdę schorowanym osobom.
Tymczasem nawet Morfeusz zdawał się mnie opuścić. Chociaż bardzo chciałam, nie potrafiłam zasnąć, a kiedy już przymykałam powieki, wisiałam pomiędzy jawą a marą. Z jednej strony świadoma własnego położenia czuwałam, podczas gdy z drugiej pozwalałam świadomości unosić się bezwiednie gdzieś w niezidentyfikowanej przestrzeni. Być może w ten właśnie sposób walczyłam z koszmarami, których zwyczajnie nie miałam siły przeżywać od nowa i od nowa.
Przymknęłam oczy, słysząc cichutkie, króciutkie bib bib. Zamarłam, wciągając powietrze oraz nasłuchując, lecz kabinę kapsuły wypełniała wyłącznie nieprzejednana cisza. Nie zmieniając pozycji, zlustrowałam otoczenie, zerkając na panel sterujący, zaś dochodząc do wniosku, że nic nie uległo zmianie, ponownie wtuliłam policzek w zagłówek siedziska. Mimochodem zerknęłam na bransoletkę, nie spodziewając się przyuważyć zmiany. Ku mojemu zdumieniu ekranik rozbłysnął słabo, wyświetlając nieznany mi mrugający symbol.
Znak przywodził na myśl zapis w jakimś azjatyckim języku. Kojarzyłam podobne kształty z opakowań zupek błyskawicznych dostępnych niegdyś w naszym markecie. Jednak mimo podobieństw nie umiałam rozszyfrować zakodowanego znaczenia, stwierdzając, że najprawdopodobniej i tak pozostanę w błędzie. Pomimo to nie przestałam przypatrywać się znaczkowi, dostrzegając drugi. Zajmował mniej miejsca i w przeciwieństwie do pierwszego znajdował się w lewym górnym rogu zamiast pośrodku ekraniku. Coś przypominał, jednak nie miałam pojęcia, w którym właściwie kościele biją dzwony.
Przysunęłam nadgarstek z rozświetloną słabym światłem bransoletką. Skoro samoistnie zaczęła prezentować symbole, istniała szansa, że nawiązanie połączenia dojdzie do skutku. Wcisnęłam guzik, wsłuchując się w szmer, po czym rozchyliłam usta, a słowa ponownie samoistnie popłynęły z gardła, wypełniając powietrze.
- Słyszy mnie ktoś?
Cisza i cichy szmer.
– Halo? Jest tam ktoś? – zapytałam ponownie po dłuższej chwili, z każdym kolejnym słowem tracąc nadzieję na odpowiedź.
Pociągnęłam nosem, gdyż poczucie bezradności oraz samotność zaczęły mnie przytłaczać, a od lądowania nie minęła nawet doba, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę. Co więcej, bałam się, jak przetrwam w tych warunkach kilka dni, skoro obecnie moja psychika stała nad przepaścią, rozważając rzucenie się w jej odmęty.
– Jestem w kapsule. Bo i niby gdzie indziej miałabym siedzieć? – wyrzuciłam z siebie, zerkając na panel sterowania.
Ostatecznie mogłam prowadzić monolog do bransoletki, wszak ciekawszych zajęć zabrakło. Natomiast jeśli ktokolwiek mnie słyszał, zwiększałam szansę na odzew, a także zachowanie resztek zdrowia psychicznego. Jeżeli nie, niczego nie traciłam swoim nagłym gadulstwem.
– Powoli odchodzę od zmysłów. Nie dostałam żadnych znaków życia od was. Nie wiem czy to wina sprzętu, czy... Mam nadzieję, że jesteście cali. Ja jestem – stwierdziłam, zerkając na dekolt. – No, przynajmniej tak to można ująć. Ponoć jest tutaj radionadajnik, ale niestety nie mam pojęcia, jak go użyć. – Kolejny raz pociągnęłam nosem. – Mogłabym wezwać jakąś pomoc. Dać znać, że potrzebujemy ratunku, sprowadzić kogoś. Więc jeśli ktoś tam jest... Dajcie jakikolwiek znak życia, do cholery!
CZYTASZ
Sięgając Gwiazd. Claudia. TOM II [ZAKOŃCZONE]
ChickLitTo nie tak, że Claudia miała plan na życie. Nie miała, próbując złożyć je ze zgliszczy na nowo. Jedna pozornie prosta, choć nieprzemyślana decyzja wywołała ciąg nieoczekiwanych zdarzeń, zmieniając absolutnie wszystko. Ruszając w kosmos, nie miała po...