58. VALEGOR

322 37 29
                                    

Dyskusja z matką, kiedy ta powzięła jakiekolwiek postanowienia, mijała się zupełnie z celem. Ona była królową nawet w czasie, kiedy na tronie formalnie zasiadał Random, a już bez cienia wątpliwości pełniła rolę seniorki rodu. Dziadkowie bowiem dawno nie żyli, zarówno od strony ojca, jak i naszej rodzicielki, a my po prawdzie również niewiele wiedzieliśmy na ich temat. Podobno ojciec objął tron, kiedy jego rodzice zginęli w jakimś nieprzewidzianym wypadku, natomiast matka o swoich raczej nie wspominała. 

Jednakże krążyły pewne plotki, szczególnie pośród starszych pracowników, jakich na zamku Lemyrthii pracowało coraz mniej. Ponoć ojciec zagarnął matkę, która była już komuś przyobiecana, a eliminując przeszkody, pozbył się także dziadków z jej strony, aczkolwiek nigdy głębiej się nad tym nie zastanawiałem. Na tyle natomiast, na ile znałem ojca, mogłem śmiało stwierdzić, że był zdolny do ich własnoręcznego zabicia z zimną krwią, jeśli tylko coś nie przypadło mu do gustu. Był królem rządzącym ciężką ręką, o czym wszyscy poddani wiedzieli doskonale.  

- No, no, Valegorze, muszę ci naprawdę szczerze pogratulować. 

Znajomy, męski głos sprowadził mnie z rozmyślań do rzeczywistości. Przeniosłem spojrzenie na szwagra, z którym znałem się stosunkowo słabo. Z Getią, moją odrobinę starszą siostrą, stanowili małżeństwo od niespełna roku, aczkolwiek Onketion przez jakiś czas zabiegał o jej względy oraz o przychylność Randoma.

- Miło z twojej strony – odparłem.

Nie przepadałem za mężczyzną, uważając go za typowego psa na baby, jednak nie miałem na poparcie swej hipotezy żadnych twardych dowodów. W przeciwnym razie Random prędzej ukręciłby mu łeb, aniżeli zezwolił na zaślubiny z naszą siostrą. Zwłaszcza że ich związek został ukartowany jeszcze za życia naszego ojca, który używał córek bardziej jako karty przetargowej w umacnianiu swych zasięgów.

- Ładna, wesoła i przede wszystkim dobrze ułożona – kontynuował, wręczając mi jeden z dwóch trzymanych przez siebie pucharków. Słysząc pochwały, a szczególnie ostatnią, prawie zachłysnąłem się powietrzem. Dobrze ułożona Claudia stanowiła oksymoron, ponieważ takie zjawisko najzwyczajniej nie miało racji bytu, chociaż nie wątpiłem ani odrobinę, że podczas mej nieobecności partnerka zaprezentowała się godnie rodzinie. – Aż dziw, że natknąłeś się na nią poza sojuszem.

Lemyrthiańskie kobiety były chowane w jeden sposób. Miały zadowalać mężów, dbać o dzieci i strzec domowego ogniska, jakiego wygaśnięcie ponoć zwiastowało nieszczęście, absolutny kataklizm oraz totalny armagedon w jednym. Oczywiście mogły pracować, jeśli małżonek nie miał nic przeciwko, aczkolwiek nie kariera stanowiła szczyt marzeń lemyrthiańskich niewiast. Dla większości z nich najwyższym zaszczytem było małżeństwo z mężczyzną wysokiego rodu, co poniekąd stanowiło szansę na wybicie się poza własny krąg. Oczywiście od zasady znajdowały się także wyjątki, zaś osobiście odnosiłem wrażenie, jakby ostatnimi czasy coraz więcej lemyrthiańskich kobiet podążało ścieżką wyzwolenia. Niemniej jednak wciąż priorytet stanowiła dbałość o ognisko domowe, symbolizujące harmonię związku, jego pomyślność, ale nie tylko. W galaktyce niewiele cywilizacji przykładało tak wielką wagę do kwestii małżeństwa, związanych z nim obrzędów, praw i obowiązków. Szczególnie obowiązków.

- Przyznaj lepiej, że nie chodzi ci o jej usposobienie – stwierdziłem, także pociągając łyk.

- A niby o co?

- Ty mi powiedz – odparłem, kiwając w kierunku Torisa. 

Onketion zerknął przez ramię w tę samą stronę, rozciągając mimowolnie usta w aroganckim uśmiechu. Załapał aluzję.

Sięgając Gwiazd. Claudia. TOM II [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz