Jeśli ktokolwiek mógł obrócić ceremonię zaślubin w żart, tym kimś bez dwóch zdań był Valegor. Kiedy zobaczyłam go w altanie po długim oczekiwaniu, modliłam się w duchu, abyśmy wszyscy padli ofiarą dowcipu. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, że miałabym z nim pokazywać się publicznie. Nie, kiedy twarz mężczyzny przyozdabiała pełnowymiarowa tapeta makijażu. W głowie rozbłysnęła nawet myśl, żeby zwyczajnie trzepnąć go w potylicę. Istniała szansa, że nałożone kosmetyki same odpadną niczym tynk z sypiących się ścian, a przynajmniej kilka wierzchnich warstw. Zawsze mogłam poprawić i zdzielić go ponownie, może odpadłaby reszta.
Nie chciałam wnikać czy Urtaro powiedział prawdę, a wymalowana twarz Valegora stanowiła część rytuału, czy może jednak skłamał, żeby ostatecznie się mnie pozbyć. Równie dobrze w drodze do nas Lemyrthianina mogła dopaść Dikla, robiąc sobie z niego solidny kawał, co w sumie by mnie nie zdziwiło. Dziwne, ale prędzej byłam skłonna uwierzyć, że jego atletyczna siostra przyparła do ściany ponad sto kilo mięśni i zużyła na nich zalegające na dnie toaletki kosmetyki niż w plemienne gusła.
Nie do końca też wiedziałam, jak powinnam zareagować, podczas gdy Megan ledwie dusiła śmiech, grożąc przy tym mężczyźnie kastracją. Dotarło do mnie, że miałam poślubić szaleńca pozbawionego rozumu. Jedyną pociechę stanowił fakt, iż Valegor wcale nie upierał się przy swoim i czym prędzej po opuszczeniu altany udał się na bliskie spotkanie z łazienką oraz hektolitrami płynu do demakijażu.
Gdyby nie rozpoczęcie wszelkich ceremonii w dość oryginalny sposób, ten dzień uznałabym za połączenie nudy z męczarniami. Nie robiłam nic szczególnego, prezentując się każdemu, kto powinien bądź chciał zobaczyć partnerkę lemyrthiańskiego księcia, któregoś tam z kolei pretendenta do tronu Lemyrthii i władcy Irdium. Jednymi słowy tego dnia stałam się błyskotką, ozdóbką wystawioną na oczy wszystkich chętnych, aby tylko zerknąć.
Pod koniec dnia, kiedy słońce zaczęło chować się za horyzontem, czułam już wyłącznie zmęczenie, choć z sennością walczyłam od dłuższego czasu, utrzymując na twarzy uśmiech, który najprawdopodobniej odcisnął się już na niej na dłużej. Zaczynałam się realnie obawiać, że nie zdołam przestać się uśmiechać nawet nocą we własnym łóżku, dziękując w duszy wszelkim bóstwom, iż nie musiałam jeszcze machać do tych wszystkich istot. W przeciwnym razie odpadłaby mi ręka bądź w najlepszym wypadku cierpiałabym z powodu zakwasów w ramieniu kilka kolejnych dni.
- Cudownie się dzisiaj spisałaś, kochanie. – Uniosłam głowę, spoglądając w lustrzane odbicie na zbliżającą się matkę Valegora. – Lud był tobą zachwycony.
- Kilku wysoko postawionych osobistości nawet żałowało, iż jesteś już zajęta – zawtórowała Bienetis, przystając przy moim boku. Natychmiast przystąpiła do rozplątywania bransolet, których użyczyła mi na dzisiaj królowa matka. – Ależ Val ma ogromne szczęście. Jesteś taka piękna. – Zdjęła drugą bransoletę, odkładając na blat toaletki. Dosłownie obskakiwała mnie dookoła w tempie tornada, nie przestając trajkotać. – Widziałyście generała Ofira? Jak nic pluł sobie w brodę. Świetnie nadawałabyś się dla jego syna. Albo zacny...
- Bienetis, proszę – jęknęłam, przerywając jej wywód, kiedy wyjmowała wsuwki z włosów.
Siostra Valegora pomagała mi w przygotowaniach dzisiejszego poranka, ponieważ jako panna miała mnóstwo wolnego czasu. Poza tym podobno sama uprosiła matkę, aby móc robić za moją świtę. Lubiłam ją. Bienetis przypominała pełen życia promyczek, którego wszędzie było pełno. Przypominała mi Lailę. Teraz natomiast stopniowo uwalniała kolejne kosmyki, które opadały wolno na ramiona, spływając wzdłuż ciała. Przystanęła w miejscu, posyłając mi nieodgadnione spojrzenie, jakby nie pojmowała kompletnie mojego toku rozumowania. Natomiast ja odczuwałam nasilające się zmęczenie, zaś do akcji wkroczyła królowa matka, dołączając do córki rujnującej właśnie układaną wcześniej przez dwie godziny fryzurę.
CZYTASZ
Sięgając Gwiazd. Claudia. TOM II [ZAKOŃCZONE]
ChickLitTo nie tak, że Claudia miała plan na życie. Nie miała, próbując złożyć je ze zgliszczy na nowo. Jedna pozornie prosta, choć nieprzemyślana decyzja wywołała ciąg nieoczekiwanych zdarzeń, zmieniając absolutnie wszystko. Ruszając w kosmos, nie miała po...