Rozdział siódmy

1.2K 120 30
                                    

Przedarcie się przez popołudniowe korki, graniczyło niemal z cudem i Leya powoli traciła nadzieję, że uda jej się dotrzeć na czas. Nerwowo zagryzała wargę, co trochę zerkając na wyświetlacz telefonu, wetkniętego w uchwyt. Minuty mijały, a ona poruszała się w tak ślimaczym tempie, że miała wrażenie, iż jeszcze chwila i zacznie się cofać. W tej chwili pożałowała nawet decyzji o wzięciu prysznica po pracy i przebraniu się w wygodniejsze ciuchy. Zdecydowanie mogłaby być zmięta i nieświeża, nikt jeszcze od tego nie umarł.

Nie wytrzymała napięcia, wybrała ostatni numer z listy połączeń i chwilę później usłyszała męski, nieco gburowaty głos.

— Sam Whining, słucham?

— Sam, tu Leya, spóźnię się, utknęłam na drodze. Rusz się, idioto! — krzyknęła w zamkniętą przestrzeń, jednocześnie dociskając klakson.

Jego dźwięk wwiercał się w jej czaszkę i normalnie by odpuściła, gdyby nie samochód przed nią, a w nim facet, który, o zgrozo, w najlepsze wisiał na telefonie. Był tak zajęty rozmową, że nie zauważył zielonego światła. Mężczyzna łaskawie ruszył, obrzucając ją zniesmaczonym spojrzeniem, dostrzeganym we wstecznym lusterku.

— Tępy fiut — warczała pod nosem.

— Rozumiem...

Utrudniony dojazd, Oliver wyjeżdżający na cały weekend, a przede wszystkim kobieca przypadłość dająca jej dzisiaj popalić mimo tabletek przeciwbólowych i rozkurczowych, przyczyniły się do tego, że przypominała odbezpieczony granat. Niewiele brakowało, aby wybuchnęła, pozostawiając po sobie zgliszcza. Musiała wyrzucić z siebie nadmiar negatywnych emocji, bo stanowiła zagrożenie dla każdego w promieniu pięciu mil. W dodatku wypaliła bluzgami przy Samie, a to jej się nigdy nie zdarzyło.

— Cholera, to nie do ciebie!

— Domyśliłem się, Leya. — Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki zaśmiał się cicho, po czym już spokojniej dodał: — klient mi niedawno zrezygnował, więc dopisze cię dodatkowo na jego godzinę. Widzę, że tego potrzebujesz.

— Nawet nie wiesz jak bardzo — sapnęła. — Dzięki, widzimy się za niedługo.

Odetchnęła z ulgą, kiedy tylko się rozłączyła. Zdenerwowanie spóźnieniem nieznacznie zmalało, chociaż nie zniknęło tak, jakby tego oczekiwała, ale przynajmniej nie miała ochoty nikogo zagryźć. Dlatego dotarła pod znany dobrze adres, nie przeklinając już ani jednego kierowcy.

Plac przy długim, niepozornym z zewnątrz budynkiem prawie w całości był zapełniony. Nic dziwnego, "Shoot" znajdował się w pierwszej trójce najlepszych i najbardziej obleganych strzelnic w Houston. W swojej ofercie posiadał zarówno paintballowe atrakcje, jak i te o cięższym kalibrze. I to właśnie dla tego drugiego się tutaj zjawiła.

Zaparkowała prawie na samym końcu parkingu, złapała za sportową torbę i pospiesznie udała się w stronę głównego wejścia. Ledwo przekroczyła próg, poczuła specyficzny zapach tego miejsca. Proch pomieszany ze skórą tapicerską. Nie wiedziała, dlaczego akurat te dwa zapachy przebijały się przez resztę, zważywszy na fakt, że wchodząc do budynku trafiało się wprost do sporych rozmiarów lobby, w którym serwowano kawę i coś słodkiego.

Skóra zaczęła ją mrowić, kiedy mijając długi korytarz usłyszała charakterystyczny dźwięk wystrzałów. Cichy, ale jednak.

Podeszła do niewielkiego kontuaru, za którym siedziała Paige, długonoga blondynka o twarzy anioła, ubrana teraz w obcisłą koszulkę moro i kuse, poszarpane szorty. Uśmiechnęła się szeroko na jej widok.

— Sam uprzedził, że się spóźnisz. — Przyjęła od Leyi plastikową kartę i przyłożyła ją do czytnika.

— Weekend...

REVENGE. Kolumbijskie dziedzictwo #1 (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz