Rozdział pięćdziesiąty piąty

945 110 19
                                    

Woda skapywała z wilgotnych jeszcze po prysznicu włosów i wsiąkała w materiał białej koszulki, jednak Renzo nie zwracał na to szczególnej uwagi. Mimo wczesnej pory — w Seattle było kilka minut po czwartej — trzymał przy uchu telefon, licząc, że Tiago odbierze. Wszak nie wiedział, do której bawili się z Tatianą na gali.

Nadal w żyłach buzowała mu wściekłość i w żaden sposób nie potrafił się uspokoić.

— Czy ty, kurwa, wiesz, która jest godzina? — Głos w słuchawce był zachrypnięty i cichy.

— Mam problem.

— Poczekaj. Przejdę do gabinetu.

Słyszał szelest, niezrozumiały dla niego szept, a później cichy klik zamykanych drzwi.

— Mów, co się dzieje?

— Wiem, kto próbuje się mnie pozbyć. — Nerwowym gestem przeczesał kosmyki włosów. — Ale to nie jest rozmowa na telefon.

— Wsiadam w samolot, będę za kilka godzin.

Rozłączył się z bratem, po czym głośno westchnął. Pozbył się jednego, w zasadzie dwóch problemów i czuł niewielką satysfakcję. Wiedział, że większą odczuje, gdy tylko dobierze się do dupy Knoxowi, ale nie zamierzał go zabijać, chociaż o takim sposobie eliminacji myślał jeszcze pół godziny temu. Teraz natomiast umysł wypełniała chęć zdemaskowania go, ukazania światu, kim był człowiek, który uchodził za wzór cnót, a w rzeczywistości był najgorszym ścierwem, jakie stąpało po ziemi.

Potarł twarz dłońmi i z ociąganiem wstał. Potrzebował kofeiny, bo w ostatnich dniach źle sypiał, a zanosiło się na to, że niewiele będzie miał dzisiaj czasu na spanie, o ile w ogóle. Zszedł do kuchni, licząc, że nie natknie się na nikogo. Ostatnim czego teraz pragnął to jakiekolwiek towarzystwo. Na szczęście w pomieszczeniu było cicho i pusto. I to mu odpowiadało.

Z filiżanką podwójnego espresso od razu przeszedł do gabinetu, po czym rozsiadł się wygodnie w fotelu. Przed spotkaniem z Tiago starał się poukładać sobie wszystko w głowie, by nie tracić cennego czasu z nim na bezsensowne wymyślanie scenariuszy i dalsze kroki.

Drzwi gabinetu otworzyły się na nagle, przez co uchylił powieki i zaskoczony spojrzał w stronę brata. Renzo nawet nie wiedział, że mu się przysnęło.

Tiago nie wyglądał najlepiej. Na twarzy widoczne było zmęczenie, w oczach natomiast tliła się kontrastująca ze zmęczeniem wściekłość.

— Omińmy uprzejmości i pytania o wczorajszą galę i twoje zniknięcie. Mów od razu.

— Knox stoi za trupem pod kasynem.

— Ten Knox? Bryson? — upewnił się.

Renzo przytaknął w odpowiedzi i zacisnął dłonie w pięści. Senność błyskawicznie z niego uleciała.

— Mówiłem ci o policjantce, która dojebała mi się do dupy...

— Pamietam, blondyneczka, co z nią? Nadal nie daje ci spokoju?

— Nakarmiłem nią aligatory.

Tiago parsknął pod nosem, ale gdy nadal milczał, nie reagując na rozbawienie brata, uniósł wysoko brwi, by zaraz potem je zmarszczyć.

— Muszę się napić. — Sięgnął po karafkę z alkoholem, nalał sobie od razu połowę szklanki i nie bacząc na porę dnia wypił do dna. — Co z tą panną?

— Knox ją wynajął, żeby mnie udupiła, bo nie podobał mu się pomysł Cesare. Oczywiście ta część, w której dostaję jego córeczkę — dodał i potarł delikatnie skronie, gdy poczuł, że zaczyna rozsądzać mu czaszkę. — To ona podrzuciła mi trupa, ona też miała zrobić... — wziął głęboki wdech, bo wściekłość niemal rozpieprzała mu żyły, po czym wypuścił ze świstem powietrze. — Zrobić Leyi krzywdę, gdyby inne metody na mnie zawiodły. Dlatego nie żyje. Nie będę ryzykować. Dowiedziałem się za to, że Knox gustuje w dzieciach, korzysta z nich.

REVENGE. Kolumbijskie dziedzictwo #1 (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz