Skradali się niemal bezszelestnie, ubrani tak, by jak najmniej rzucać się w oczy, z pomalowanymi na buro twarzami, częściowo ukrytymi za ciemnymi skrawkami tkanin. Niecała trzydziestka ludzi.
Szum krążącej w żyłach adrenaliny.
Huk wybuchu.
Wspomnienie ciała Leyi.
Kwaśny odór chemikaliów. Krzyki. Strzały.
Zapach jego kobiety.
Ból. Santiago leżący na wilgotnej ziemi. Szczypiący w oczy dym.
I wreszcie twarz człowieka, który odebrał mu nazwisko, odebrał znacznie więcej.
Ciemność.
— Tiago — wychrypiał.
Renzo z ledwością był w stanie uchylić ociężałe powieki, kiedy ból zawładnął jego umysłem, przez co żołądek niebezpiecznie podszedł mu do gardła.
— Lorenzo?
— Jeszcze raz mnie tak nazwij, a nie zawaham się i cię zabiję...
— Kurwa, nareszcie — usłyszał głos okraszony ulgą. — Obudził się.
Poczuł chłodny dotyk, drobne ręce. Chciał się poruszyć, ale nie był w stanie zmusić ciała do współpracy, jakby nie należało do niego. W końcu po kilku próbach otworzenia oczu zrezygnował. Głosy były rozmyte, nie docierały do niego żadne słowa.
Odpłynął, mając w głowie obraz uśmiechniętej Leyi.
Gdy po raz kolejny powrócił do żywych ból już nie odbierał trzeźwości umysłu. Nadal go odczuwał, ale starał się skupić na otoczeniu, a nie na dyskomforcie.
Pierwsze, co dostrzegł to ciemnozielony materiał wiszący nad nim, jeden z tych, który używali w prowizorycznych namiotach obozowiska. Dopiero później przekręcił głowę i natrafił na spojrzenie ciemnych oczu młodej dziewczyny. Wyglądała na spłoszoną, rzekłby że na niepewną, w dodatku ręce niemiłosiernie jej drżały.
— Ja zawołać pana Matteo... — wydusiła w końcu z siebie. Wybiegła z namiotu jakby sam diabeł ją gonił.
Renzo rozejrzał się uważniej. Niewiele znajdowało się wokoło, ot bela drzewa przecięta wzdłuż, służąca za stół, gdzie stała odrapana emaliowana misa, dzbanek i butelki pokryte woskiem z ogarków świec, kilka pieńków a także polowe łóżko, które właśnie zajmował. Wzrokiem przesunął po swoim ciele, okrytym do pasa — o dziwo — czystym kocem. Talię przepasaną miał bandażem, tak samo lewe ramię. Powoli poruszył nim, tak, by ocenić naprędce szkody. Jednak zanim poczynił jakiekolwiek wnioski płachta imitująca drzwi rozsunęła się i stanął w nich Matteo.
— Cholera, nastraszyłeś nas. — Przysiadł przy łóżku; odkręciwszy butelkę wody przytknął mu ją do warg.
Dopiero teraz Renzo poczuł jak bardzo miał wysuszone gardło.
— Co z Tiago? — zapytał, kiedy chłód wody ukoił drapanie.
— Nic mu nie jest. Był wściekły, że musiał wracać do Seattle, ale podobno ci obiecał.
— Przeżyje. — Wieść o bezpieczeństwie brata wydarła z jego krtani westchnienie pełne nieskrywanej ulgi.
Wylatując do Kolumbii Renzo wymógł na nim obietnicę, że ma wrócić do kraju nieważne jak potoczą się ich losy. Doskonale wiedział, iż słowa dotrzyma.
— Jak długo?
— Prawie dwa tygodnie.
— Kurwa. — Przymknął powieki, próbując zebrać do kupy zarówno myśli jak i siebie.
CZYTASZ
REVENGE. Kolumbijskie dziedzictwo #1 (ZAKOŃCZONE)
RomansaNie od dziś wiadomo, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Renzo Cardino całe swoje życie podporządkował chęci zemsty. Latami uczył się cierpliwości, próbując odnaleźć spadkobiercę największego wroga, aby uderzyć w jego słaby punkt. Jedno przypadkow...