Epilog

2K 137 99
                                    


Minął tydzień od pogrzebu.

Leya nie pamiętała, jak wróciła z Seattle, bo każde wspomnienie z tamtego dnia było niczym rozmyta czarna plama. Urlop jej się kończył, jednak na tę chwilę nie wyobrażała sobie powrotu do pracy. Całe dnie spędzała w łóżku, wpatrując się tępo w jeden punkt, noce zaś w całości zakrapiane były bólem i nawiedzającymi ją koszmarami, po których budziła się zlana potem, od razu zalewając się łzami.

Jakąkolwiek próbę kontaktu ze świata zewnętrznego, czy to telefony od matki, czy od Tatiany i Tiago, ignorowała. Smutek, żal, ból wypełniały ją po koniuszki palców, sprawiały, że wolała w samotności staczać się w dół, nie pociągając nikogo za sobą.

Aż nadszedł moment, w którym musiała zwlec się z łóżka, co w gruncie rzeczy nie było łatwym zadaniem. Nie odżywiała się odpowiednio, nie nawadniała, co skutkowało osłabionym ciałem i brakiem energii. Włosy, przypominające ptasie gniazdo były tłuste, skóra zaś zaczynała ją swędzieć, bo niejednokrotnie zapominała o podstawowej higienie. Spadła na sam dół, tonęła w rozpaczy, ale nie chciała walczyć, nie miała po co ani dla kogo.

Zerknęła przelotnie na zegarek, który wskazywał parę minut przed czwartą rano, po czym wzrok zatrzymała na swoim telefonie.

Nagła myśl wypełniła jej umysł, zdominowała wszystkie inne myśli, jakie kłębiły jej się w głowie, przez co gwałtownie zerwała się z łóżka. Na moment ją zamroczyło, mdłości sprawiły, że musiała przymknąć powieki i wziąć głęboki wdech. Serce tłukło jej się w klatce piersiowej, bezustannie waląc o ścianki żeber, gdy drżącą dłonią w końcu sięgnęła po urządzenie. Chwilę później odnalazła zablokowany wcześniej numer i zaraz potem pojawiła się ikonka poczty głosowej.

Przygryzając boleśnie wargę, przytknęła telefon do ucha.

— Masz nową wiadomość... Cattleya... — Wraz z usłyszeniem znajomego głosu tama pękła i Leya na nowo się rozbeczała. — Przepraszam, że zrobiłem ci przykrość, nie chciałem cię zranić. Gdybym mógł cofnąć czas... — ciche, niemal udręczone westchnienie przebiło jej serce zatrutą strzałą i ponownie zaczęło krwawić; jakby do tej pory zbyt małą dawkę bólu przyjęło. — Robię wszystko, by zapewnić ci bezpieczeństwo, bo jesteś jedyną kobietą do której cokolwiek poczułem. Nigdy też się przed nikim tak nie obnażałem. Moje serce należy w całości do ciebie, tylko do ciebie. I wiedz, że się nie poddam, będę walczył o ciebie, bo cię kocham. Będę walczyć, querido.

Sygnał, kończący wiadomość głosową wyrwał z gardła Leyi niemal zwierzęcy skowyt. Skuliła się na łóżku w pozycji embrionalnej, jakby miało jej to czymkolwiek pomóc. Chciała czuć coś innego niż ból i rozpacz... Chciała poczuć coś innego.

Wyłączyła myślenie, chociaż głos w jej głowie krzyczał, by tego nie robiła. Krzyczał, wrzeszczał, ale go nie słuchała.

Wstała z łóżka i na drżących nogach poszła do łazienki. Wrzaski w jej głowie nie ustawały, kiedy wysunęła jedną z szufladek. Chciała to wszystko zakończyć, uciszyć krzyki, pozbyć się bólu, zapomnieć i odnalazła to, czego szukała.

Za chwilę wszystko się skończy, ucichnie, o wszystkim zapomni.

Przytknęła błyszczące ostrze do skóry na nadgarstku i na moment się zawahała. Chciała mocniej przycisnąć żyletkę, ale coś ją powstrzymywało, jakby niewidzialne palce zacisnęły się na jej ręce w której trzymała narzędzie i nie pozwalały wykonać cięcia. Łzy skapywały jej z brody, kiedy zanosiła się głośnym szlochem, przez co obraz przed jej oczami się rozmazał.

Zamrugała, zaraz potem syknęła, gdy ostrze wreszcie przebiło skórę i pojawiły się na niej pierwsze krople krwi, a z każdym przesunięciem się żyletki było ich znacznie więcej.

REVENGE. Kolumbijskie dziedzictwo #1 (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz