LYNCH.
Gdy Ronan i ja wyszliśmy, odczuwałem wyraźnie ekscytację Vi, poczułem jej szczęście i spokój. Domyślaliśmy się, co się dzieje, ale żaden z nas nie skomentował tego na głos. Niema wymiana spojrzeń i znaczących uśmiechów wystarczyła. Ronan także musiał czuć wyraźnie emocje Nolana.
- Po wszystkim wrócimy i przemienisz się, dajmy im chwilę, w końcu długo na to czekali.
- Jasne, mam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie okej.
- No pewnie, nie słyszałem, żeby kiedyś były jakieś komplikacje, to zwykła chemia i czar, nic nadzwyczajnego.
Spacerowaliśmy po Londynie przez godzinę, a gdy wróciliśmy, Nolan siedział w salonie, Vi spała na sofie, była bardzo mokra, na jej czole spoczywał kompres, obok stała miska z wodą i lodem.
- W porządku z nią?
- Tak, wszystko w porządku Lynch.
- To, co z kubeczka czy z żyły?
- Eem z kubka, zdecydowanie.
Zaśmialiśmy się, Ronan szybkim ruchem naciął swoją dłoń i wlał porcję krwi do naczynia.
- Okej, wypij, siadaj, formułka i do spania.
Przystawiłem kubek do ust, zemdliło mnie, ale zrobiłem co w mojej mocy, by nie dać tego po sobie poznać. Wychyliłem zawartość, ciepła i metaliczna substancja ponownie spowodowała we mnie odruch wymiotny. Powstrzymałem się.
- Dobra, teraz powtórz: Rezygnuję z ludzkiego życia, by dzieckiem zostać księżyca.
Spojrzałem na Vi, chwyciłem ją za dłoń i powiedziałem.
- Rezygnuję z ludzkiego życia, by dzieckiem zostać księżyca.
Zdało mi się, że zacząłem płonąć, moje ciało paliło się niewidzialnym ogniem, każdy centymetr skóry, mięśni, ścięgien płonął jak trawiony żywym ogniem. Pot wpadł mi z czoła do oczu, opadłem na sofę, a ostatnim co widziałem to spokojna twarz Vi.
NOLAN.
Zabrałem Vi do salonu, była cała mokra, proces przebywał poprawnie. Przypomniałem sobie jak to miało miejsce z Ronanem, trzynaście lat temu. Wtedy podałem mu krew, zaklęcie i wariowałem, moje ciało szalało, pragnąłem być gdziekolwiek, byle nie przy nim. Nie mogłem patrzeć jak mój najlepszy przyjaciel, brat, dobrowolnie decyduje się na taki los. Ojciec Golvan był z nami, to jemu zawdzięczam, że nie zostawiłem wtedy Ronana samego. To on nakłonił mnie do udzielenia pomocy ciału mojego Duviename, które płonęło, przyjmując wampirzą krew, zatrzymując procesy starzenia, zmieniając DNA, by zmutować i stworzyć odrębny gatunek w jego organizmie. Byłem spragniony krwi, nie mogłem się zbliżać do ludzi, a zwierzęca krew była nie w pełni wartościowa, nie zaspokajała mnie na tak długo jak potrzebowałem. Golvan nosił ze sobą werbenę, pił ją więc był dla mnie zupełnie nie apetyczny, wręcz odrzucający, jego zapach przypominał mi odór wysypiska w upalny dzień. Nie chciałem zostawać, ale nie mogłem uciec, byłem to winny Ronanowi. Zrobił to jedynie dla mnie, chociaż sam nigdy się do tego nie przyzna.
Vi wyglądała pięknie, proces zmian fizycznych jeszcze się nie rozpoczął, jest za wcześnie, ale to, że dla mnie jest najpiękniejszą istotą na ziemi, wiedziałem na długo, zanim poznałem ją osobiście.
Pamiętam gdy zdecydowałem się na propozycję patronowania właśnie jej, nie wie o tym, ale dowie się, nie chcę mieć przed nią tajemnic, już nie, nie po tym, co zaszło, nie po tym co mi ofiarowała. Zobaczyłem ją wracającą z cmentarza, była taka smutna, przygnębiona. Po jej porcelanowej twarzy spływały łzy, mimo że był czerwiec, była to jedna z chłodniejszych nocy. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka spowodowana chłodnymi podmuchami wiatru. Zastanawiałem się, co robiła na cmentarzu sama po zmroku, wróciłem tam później i zobaczyłem grób opisany imionami pary, która podpisana była jako Kochani Rodzice.
CZYTASZ
Owldark
Teen FictionŻycie osiemnastoletniej Vivienne zmienia się o 180 stopni gdy otrzymuje zaproszenie do tajemniczej akademii Owldark.