Rozdział 6

141 7 0
                                    

Poranek przywitał mnie ponurą jesienną pogodą za oknem, którą osładzał jedynie zapachem świeżo upieczonych drożdżówek, jakie Mara przyrządziła na śniadanie. Dziś znów planowałam odwiedzić Penny i kolejny raz jak już od dwóch tygodni udać się do Nolana.

- Dziś zabiorę swoje rzeczy, otrzymałam już wycenę szkód, niestety remont domu jest nieopłacalny. - Powiedziałam przy śniadaniu, gdy razem z Jacobem i jego żoną rozmawialiśmy o tym co dalej.

- Co zamierzacie?

- Penelopa jak tylko wyjdzie, wyjeżdża do Aidy, a ja zatrzymam się u znajomej, później jadę prosto do Londynu.

- Możesz zostać u nas – nalegała Mara.

- Bardzo dziękuję, ale i tak już stanowczo za bardzo nadużyłam państwa gościnności.

- Nonsens, możesz zostać, jak długo chcesz, pamiętam jak Twój ojciec, nie raz uratował mi życie jak wtedy gdy oberwałem i kula była o kilka centymetrów od serca, albo gdy poszył mnie po ataku tego szalonego nożownika... chociaż tak mogę się mu odwdzięczyć, goszcząc jego córkę.

- To naprawdę bardzo miłe, ale poradzę sobie, Raz jeszcze chcę podziękować za wszystko.

Jacob i Mara McLoughlin bardzo dobrze się mną opiekowali przez ostatni czas, gościli mnie u siebie jak kogoś, kto był ich krewnym, a nie tylko sąsiadem. Nie chcieli żadnych pieniędzy za wyżywienie, zużywane media czy korzystanie z domu jak swojego własnego. Byłam im bardzo wdzięczna. Oni także pomogli mi zapewnić rehabilitację dla Penny, dzięki temu jutro nareszcie miała opuścić szpital. Dziś umówiłam się z Nolanem na zakupy dla Penny, musiałam kupić jej niemal wszystko, od ubrań, przez kosmetyki aż po telefon, który nie przetrwał starcia z kierowcą zielonego suv'a, którego tożsamość nadal pozostawała zagadką.

- Okej, skoro już mnie wyciągnęłaś na te zakupy, to zdradź, chociaż co planujesz dalej.

- W sensie?

- Póki trwa semestr, mieszkasz w akademiku, ale na przerwy wiosenne i letnie, święta możesz wracać do domu.

- Nie mam domu. Rozmawiałam z siostrą i doszłyśmy do wniosku, że za pieniądze z ubezpieczenia kupimy małe mieszkanie w Londynie, obie i tak chciałyśmy docelowo wyprowadzić się z Ardton, a dom rodzinny miał służyć nam za dom letniskowy, gdzie wpadałybyśmy na wakacje czy po prostu z sentymentu, ale co zrobić, mówi się trudno.

- Nie wszystko stracone, mieszkańcy zaoferowali pomoc przy odbudowie czyż nie?

- Tak, jednak to i tak nie wystarczy, aby pokryć wszelkie koszty.

- Nigdy nie wiadomo.

Wzruszyłam bezradnie ramionami.

- Dobra, zmieńmy temat. Powiedz mi, coś o uczelni.

- Wiesz już, że to szkoła magii ale jeśli myślisz, że będzie Ci w niej jak w bajce, to możesz się nieco przeliczyć.

- Nie nastawiam się na to, że będzie łatwo, ale chyba nie zginę na pierwszym roku? - Zaśmiałam się nerwowo.

Nolan milczał.

- Nie zginę co nie?

- Cóż, z pewnością zrobię co w mojej mocy, byle do tego nie doszło.

- Wiesz, to nie zabrzmiało optymistycznie.

- Nie miało. Musisz wiedzieć, że magia to nie zabawa i ożywianie zwiędłych kwiatów, to walka przede wszystkim z samym sobą.

- Czyli co, nie dostanę różdżki i nie będę unosić piór w powietrze za pomocą zaklęcia, tylko będę walczyć o przetrwanie każdego dnia?

- Miejmy nadzieję, że nie każdego, ale raczej tak.

Pokręciłam głową nadal nie wierząc w to co słyszę.

- Słuchaj, skoro magia to walka to, kto jest przeciwnikiem?

- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.

- To chyba Twoje ulubione powiedzenie co?

- Niekoniecznie.

Wracałam ostatni raz do domu McLoughlin'ów, jutro wyjeżdżam z Nolanem, a oficjalnie przenoszę się do koleżanki. Zaplanował wyjazd do Londynu na niezbędne zakupy, chociaż nie miałam pojęcia, co kryje się pod tym pojęciem, miałam komplet ubrań, laptop, telefon zeszyty i wszystko to co do nauki niezbędne, ale on tylko z politowaniem spojrzał na mnie, gdy o tym wspomniałam, dlatego wolałam już o nic nie dopytywać, by tę ostatnią noc spędzić jak normalny, niemający pojęcia o magii człowiek.

Nieprzespana noc sprawiła, że już o 5:00 byłam gotowa, by wyjść z domu, jednak musiałam zaczekać przynajmniej godzinę, aż pozostali wstaną i pożegnać się jak należy. Zawdzięczam McLoughlinom zbyt wiele, by wyjść bez słowa.

- Pamiętaj, jeśli czegoś będzie Ci potrzeba, odezwij się, zawsze możesz na nas liczyć.

- Dziękuję, postaram się odzywać, jak tylko będę miała chwilę.

Wyszłam z ich domu z duszą na ramieniu, żegnana skrywanymi przez Marę łzami, mnie również chciało się płakać, zżyłam się z nimi, byli dla mnie tacy życzliwi. Odwróciłam się ostatni raz, żeby im pomachać, gdy stanął obok mnie czarny samochód należący do Nolana.

- Gotowa zmienić swoje życie o 180 stopni?

- Jeśli powiem nie, czy coś to zmieni?

- Nic. Wsiadaj.

Wsiadłam, wrzucając bagaż na tylne siedzenie i zatrzaskując drzwi. Poczułam się tak, jakbym raz na zawsze żegnała normalne życie. Droga była długa, ale nie nużąca, Nolan opowiadał mi o zajęciach, jakie są na uczelni, ale dla mnie wciąż brzmiało to jak niezłe fantasy.

- Najpierw udamy się po ubrania, później po podręcznik a na końcu poznasz Lynch.

- Lynch?

- Tak, to posesor Ronana, dołączą do nas.

Jechaliśmy znajomymi uliczkami a ja poczułam lęk gdy przed nami zauważyłam tablicę „Ardton żegna, do zobaczenia!" stojącą u wyjazdu z miasteczka. Odwróciłam się, by zobaczyć jej drugą stronę „Ardton wita! Miłego pobytu!". Zapragnęłam zawrócić, ale nie było już na to szansy. Za chwilę miałam zacząć nowe życie, wśród samych nieznajomych, gdzie będę nowa i obca. Ardton było miejscem, gdzie dobrze się czułam, mieszkańcy, szkolne koleżanki i koledzy zastępowali mi rodzinę. Zacisnęłam mocno pięści i usta, żeby się nie rozpłakać. Trzeba robić po jednym kroku, powoli. Od tego zacznę. 

OwldarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz