Rozdział 25

71 5 0
                                    

Październik pierwszy miesiąc nauki na drugim roku okazał się o wiele bardziej intensywnym niż ubiegłoroczny, zajęć nie przybyło, ale wzrósł poziom trudności. Jedynym pocieszeniem był fakt, że Aurora wprowadziła nowe zasady co do szkolnego stroju. Teraz ubrania jak te od Blair były już zbędne, każdy mógł nosić, co chce, jednak odzież na specjalne okoliczności, jak egzaminy czy sesje i im podobne musiały być bardziej odświętne i mieć chociaż jedną widoczną, istotną część garderoby, w kolorze odpowiednim dla danego rocznika. Wieść o mnie i Lynchu rozniosła się w ekspresowym tempie, ale była niczym przy wieści o mnie i Nolanie. Nie dało się ukryć naszego związku, a i wcale nie mieliśmy takiego zamiaru, spędzaliśmy bardzo dużo czasu razem, byłam rozdarta między nim a Lynchem, ale na razie udało mi się poświęcać obojgu mniej więcej tyle samo uwagi. Byłam szczęśliwa, mając ich obu przy sobie. Ida chodziła po kampusie i uczelni wściekła, a ja widziałam ją niemal na każdym kroku, zaczęłam nawet przypuszczać, że zaczęła mnie śledzić w wolnym czasie, gdzie nie spojrzałam, widziałam ją w zasięgu wzroku.

- Popadasz w paranoję, po prostu tak się złożyło.

- Lynch, kampus jest spory, w ubiegłym roku widziałam ją może sześć czy siedem razy, a teraz widuję ją tyle w ciągu jednego dnia, to nie jest przypadek.

- Nie wiem, może i racja, Ty widujesz Idę a ja Larę.

- Tak, ale Ty chcesz ją widywać. Zagadałeś w końcu czy nadal tylko się gapisz?

- Nie było okazji.

- Nie było okazji? Co Ty pleciesz, przecież nawet teraz siedzi z koleżankami w świetlicy, podejdź i zagadaj – pchnęłam go na korytarzu w jej stronę.

- Zwariowałaś? Nie jest sama.

- Jeśli czekasz, aż będzie sama, możesz poczekać jeszcze długo, dziewczyny zwykle chodzą grupkami, więc może być ciężko.

- Ty nie chodziłaś.

- Ale za to chodziłam z Tobą i też nikt nie podchodził do nas, co prawda pewnie dlatego, że jestem mieszańcem, a teraz hybrydą, więc po prostu się boją no i oczywiście wiedzą, że jestem z Nolanem.

- Może i racja, ale wolę poczekać.

- Zdolny zbrojny, wampir a boi się pierwszorocznej posesorki? Kto by powiedział.

- Nie boję się, po prostu, nie chcę się zbłaźnić.

- Skąd pomysł, że się zbłaźnisz?

- Oj, Vi, nie zrozumiesz tego, z facetami jest zupełnie inaczej.

Pokręciłam głową i udałam się na ostatnią lekcję tego dnia dla zbrojnych, obowiązkową jazdę konną. Miałam szczęście, że Orion został, dzięki temu był koniem, na jakim jeździłam od kilku dni, nadal nie pokochałam tego, jak Fee, która pomagała przy zajęciach, gdy sama już była po swoich, ale musiałam przyznać, że ta lekcja zawsze pozwalała mi się wyciszyć na koniec dnia.

Orion pozwalał się głaskać i pielęgnować Fee i mnie, zaakceptował też Lyncha i kilka innych osób, ale zdecydowanie to on dobierał sobie opiekunów, nie odwrotnie. Dziś ćwiczyliśmy skoki, byłam nieco zła, bo nie czułam się na tyle pewnie w siodle, by galopować a co dopiero skakać na koniu, więc na wszelki wypadek, poprosiłam Oriona, by był ostrożny, licząc, że ten zrozumie moje błaganie, pojmując lęk, jaki widniał w moich oczach na samą myśl o tym.

Nie mogłam odwlekać w nieskończoność swojej kolejki, więc do zadania podeszłam jako ostatnia. Orion wyczuł mój lęk i dwukrotnie wyhamował przed poprzeczką.

- Ostatnia szansa, jeśli teraz się zawaha, oblejesz Vi – rzuciła opiekunka koni i nauczycielka jeździectwa Lea Davis.

- Orion, proszę, postaraj się, ufam Ci, wiem, że Ci się uda, ja... cholera, jestem potężnym wampirem – Orion prychnął – a boję się głupiego skoku, to niedorzeczne – pokręciłam głową – Dalej przyjacielu, pokażmy im na co nas stać.

Koń pokręcił się nerwowo i ponownie zaczął biec w stronę przeszkody, pociągnęłam lejce równocześnie z przyciśnięciem nóg do jego boków. Skok. Udało się. Odetchnęłam z ulgą, gdy kłusując, wracaliśmy do pozostałych.

- Dobra robota Orion, dzięki.

Po skończonych zajęciach zostałam sama, Lynch już poszedł do akademika, a ja zajęłam się koniem, nakarmiłam go i oporządziłam, po czym wracałam do pokoju, nie patrząc przed siebie, byłam nadal pod wrażeniem tego, czego udało mi się dokonać. Czułam się zażenowana, że bałam się tak prostej czynności, w końcu co mogło mi się stać? Nic. Irracjonalny lęk. Gdy tak szłam przed siebie, wpadłam na kogoś, lekko zahaczając ramieniem, już chciałam przeprosić i pójść dalej, ale chwycono mnie za rękę i mocno szarpnięto.

- Uważaj, gdzie leziesz dziwko.

Nie musiałam spoglądać na osobę, która właśnie mnie zelżyła.

- Jak mnie nazwałaś? - spytałam, czując, że tracę nad sobą kontrolę i powoli odwróciłam się w stronę Idy.

- Głucha jesteś? Uważaj, jak łazisz, i trzymaj się ode mnie z daleka, nie chcę się zarazić od plugawego mieszańca jakimś syfem.

- Wampiry nie chorują – tępa szmato dodałam w myśli – to powinnaś już wiedzieć, jesteś wiele starsza ode mnie.

- Nie pouczaj mnie i zejdź mi z oczu, nie będę patrzeć na takie nic – popchnęła mnie, jawnie prowokowała.

Zmierzyłam ją spojrzeniem i prychnęłam z pogardą, po czym dumnie odeszłam, słysząc za sobą wyraźnie, jak opowiada bzdury na mój temat przed swoimi koleżankami, które słuchają z przejęciem swojej liderki. Od razu przypomniały mi się wszystkie młodzieżowe filmy, w których główna bohaterka, szkolne popychadło staje się prawdziwą królową balu, ujawniając przy tym prawdziwą twarz szkolnej gwiazdeczki, za którą wszyscy szaleli do czasu, aż nie okazała się zwykłą, pozerką silną tylko wtedy gdy otacza je grono ślepo zapatrzonych w nią przyjaciół. Weszłam na piętro i po przebraniu się w luźne ubranie poszłam do Nolana.

- Hej, porobimy coś?

- Jasne, na co masz ochotę?

- Sama nie wiem, muszę oczyścić głowę.

- Medytacja?

- Jeśli chcesz, żebym zasnęła, od razu użyj zaklęcia.

Nolan uśmiechnął się i usiadł obok mnie na łóżku.

- Skoro nie to może spacer?

- Dobra, możemy iść byle z dala od dziedzińca, w stronę lasu czy coś.

- A co się dzieje na dziedzińcu?

- Nic, po prostu nie mam ochoty się z nikim spotkać.

- Okej.

OwldarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz