Rozdział 33

49 4 0
                                    

Wieczorem wrócił Sean, rozmawialiśmy dość długo, ale ja z racji osłabienia musiałam położyć się wcześniej. Nie przyznałam się, ile syreny zażądały ode mnie lat, bo Nolan nie pytał, ale widziałam, że Ronan, Lynch i Nessa spoglądają na mnie często z troską w oczach.

Przebierałam się w piżamę, gdy Nolan zauważył siniak na mojej ręce.

- To sprawka Syren?

- Co? A... to – spojrzałam na ramię, które ujął w swoją rękę – nie, gdzieś się uderzyłam, zniknie do rana.

- Już powinno. Ile zażądały za pomoc?

- 5 lat

- Sporo, ale powinnaś szybciej się regenerować, wypij krew, pomoże.

Przytaknęłam i wyjęłam jedną z zabranych na podróż torebek z krwią, opróżniłam ją do połowy. Chciałam powiedzieć Nolanowi, że zażądały po pięć lat dla każdej z nich więc łącznie 25, ale nie widziałam sensu słuchania o tym, że powinnam odmówić lub wrócić raz jeszcze zabierając któregoś z nich do pomocy. Ja nawarzyłam piwa, byłam sprawcą kłopotu więc i ja będę odpowiadać za konsekwencje swoich czynów. Gdy wybiła 01:00, Nolan spał w najlepsze, ja nie mogłam zmrużyć oka, wstałam, po cichu ubrałam się i zeszłam na dół, licząc, że dostanę jeszcze herbatę, a po niej zasnę spokojnie.

- Nie możesz spać?

- Sean. Nie, jakoś nie mogę zasnąć.

- Dużo na Ciebie spadło.

Przytaknęłam.

- Słyszałem o syrenach, nie obeszły się łaskawie z Tobą, przykro mi.

- To nic, dojdę do siebie.

- Może poprosić Liama by podzielił się z Tobą zapasami?

- Och, nie dziękuję, mamy swoje.

- Przydadzą się w dalszej drodze, teraz korzystaj, póki możesz. Liam ma stałych dawców, więc nie musisz się martwić, że mu zabraknie.

- Rozumiem, to może faktycznie skorzystam.

Sean odszedł a Liam przyszedł do mnie z dużym kuflem krwi, która wyglądała jak sok pomidorowy, dla niewprawionego oka.

- 0 Rh + moja ulubiona, szybko stawia na nogi.

- Dziękuję Liam.

Wampir uśmiechnął się i chciał odejść, jednak zawahał się na moment.

- Chcesz o coś spytać, pytaj śmiało.

Przysiadł się.

- Chciałem spytać, dlaczego to zrobiłaś.

- Dlaczego zostałam jedną z was?

- Tak.

- Jeśli powiem, że dla nieśmiertelności, bogactwa i urody uwierzysz?

- Nie. Nie jesteś taka, chociaż wiem, że to wystarczający powód dla wielu osób.

- Masz rację, to nie był mój powód. Zakochałam się w wampirze, to przede wszystkim. Nie mogłam patrzeć, jak on cierpi, nie mogąc zbliżyć się do mnie bez obaw, o zranienie mnie.

- On też Cię kocha.

- Tak, chyba tak.

- To wyjątkowe jak dla wampirów.

- Zgadza się.

- Miłość była jedynym powodem?

- Nie. Wampiryzm miał być też środkiem do poznania prawdy o moim biologicznym ojcu, co prawda nie do końca poszło, jak powinno, ale odkryłam, kim jest i co robi, powoli się dogadujemy, ale to dość skomplikowane.

- Rozumiem. Dziękuję, że zaspokoiłaś moją ciekawość.

- Dziękuję za krew.

- Do usług – uśmiechnął się i odszedł.

Dopiłam porcję do końca i wróciłam do sypialni, gdzie zasnęłam spokojnie.

Kilka kolejnych dni spędzałam z Nolanem na długich spacerach i rozmowach, które jakoś się nie kleiły, ale zrzuciłam to na kark stresu. Lynch i Ronan zaczęli za to pomagać przy restaurowaniu zajazdu, za co jak zrozumiałam, mieli dostać wynagrodzenie, chciałam im pomóc, ale Lynch mi nie pozwolił, kazał cieszyć się każdą chwilą, bo jutro było niepewne. Nie upierałam się więc za bardzo przy swoim i pozwoliłam sobie na małe wakacje, jednak w tyle głowy nadal mając na uwadze, że tracimy czas, ale nie było wyjścia, musieliśmy czekać na deszcz. Wszelkie informacje o nawet najmniejszym zachmurzeniu powodowało we mnie wielkie pobudzenie, można powiedzieć śmiało, że chodziłam z głową w chmurach, a raczej zadartą wysoko do góry, by wypatrywać ich na niebie, ale na niewiele się to zdało. Do końca naszego planowanego pobytu zostały dwa dni, rano po przebudzeniu leżałam w łóżku i bałam się otworzyć oczy, wieczorem zapowiadano deszcz na kolejny dzień, ale nauczona już, by nie ufać w to, co mówią (zapowiadali go od trzech kolejnych dni) nie robiłam sobie wielkich nadziei. Niepewnie podniosłam powiekę jednego oka, zerkając w stronę okna. Szare niebo było dobrym omenem. Szum przypominał deszcz, dla pewności zerwałam się i podeszłam, by sprawdzić, czy sie nie mylę. Padało.

- Nareszcie! Nolan! Wstawaj! Deszcz pada!

Szczęśliwa jak nigdy, wybiegłam, jak stałam przed zajazd o 6:20 i zaczęłam tańczyć w deszczu, kręcąc się w kółko i śmiejąc jak wariatka. Wiedziałam, że deszcz oznacza szansę na znalezienie Leprechauna, a to zbliżało nas nieznacznie, lecz jednak do szansy na wygranie wojny. Kręciłam się dookoła własnej osi, gdy na ganku zauważyłam moich przyjaciół ze zdziwionymi minami, oraz śmiejącą się Nessę i Seana, popijającego herbatę i wspartego o filar zadaszenia, Nessa obejmowała go i tuliła się w niego, jego dłoń spoczywała na jej talii. Zrozumiałam, że muszę wygrać tę wojnę, muszę to zrobić dla ludzi takich jak Nessa i Sean, którzy zasługują na szczęście i życie, nawet jeśli nadal muszą się ukrywać, tak jak robiła to moja mama i Victor, jednak im w odróżnieniu od Irlandczyków nie udało się przetrwać próby czasu. Uda mi się zwyciężyć, a gdy tego dokonam, zrobię co w mojej mocy, by zniesiono ten nieludzki zakaz. Udowodnię, że mieszańcy mogą być dobrzy, nawet jeśli wszyscy pragną ich zaszufladkować i naznaczyć piętnem zwolenników czarnej magii. Tańczyłabym pewnie do samego końca i pojawienia się tęczy, gdyby Ronan nie podszedł do mnie, nie wziął mnie w ramiona i nie okręcił się ze mną w powietrzu, pozwalając mi rozłożyć ręce i śmiać się jak dziecko, bez obawy, że upadnę i się poobijam. Czułam się przy nim bezpieczna, ufałam mu bezgranicznie. Nolan nawet się nie poruszył, miał obojętny wyraz twarzy i zanim jego Duviename postawił mnie na ziemi, wrócił do środka nie oglądając się na nas.

Weszliśmy chwilę później, gdy przebrałam się i podsuszyłam włosy, Nolan milczał.

OwldarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz