Rozdział 46

40 4 0
                                    

Do listopada nie działo się nic nadzwyczajnego, atmosfera była już lżejsza i zdawało się, że całe proroctwo o wojnie, nie do końca się sprawdzało, bo nie działo się nic, co mogłoby sugerować nadciągające niebezpieczeństwo. Nolan usunął blizny i zyskał jeszcze szersze grono adoratorek, ale Ida już nie była jedną z nich. Odsunęła się od niego, a od niej, jej spora część dawnych znajomych. Ronan przyjął przeprosiny byłego Duviename i jakoś się dogadywali, ale na razie żaden z nich nie wspominał o ponownym połączeniu. Aurora ogłosiła początkiem grudnia, że turniej rozpocznie się zaraz po nowym roku i udział w nim wezmą wszyscy chętni, a na zgłoszenia czeka do świątecznej przerwy. Każdy chętny mógł wrzucić swoje zgłoszenie do stojącej w świetlicy urny. Zaczęła się sesja, więc naszą uwagę rozdzielaliśmy między nauką a podejmowaniem decyzji o ewentualnym zgłoszeniu się do turnieju. Nie znaliśmy zadań, nie wiedzieliśmy, co może nas spotkać i zdawało się, że więcej przeważa za NIE niż za TAK.

W tyle głowy nadal miałam proroctwo i nie mogłam spokojnie skupić się na dłużej na jednym zadaniu, by nie zastanawiać się, dlaczego się ono nie dopełnia. Oczywiście nie przeszkadzało mi to, byłam wdzięczna, że wojna odwleka się w czasie, jednak obawiałam się, cisza przed burzą, nigdy nie zwiastuje niczego dobrego. Święta zaplanowaliśmy u Ronana, jednak sami, Lynch według danego swego czasu słowa, wracał do rodziców. Poprosiłam Ronana, by nie zapraszać Nolana, nadal nie wiedziałam, czy między mną a nim na pewno wszystko okej. Gdy ostatniego dnia sesji ogłoszono listę osób, jakie zgłosiły się do turnieju, przeżyłam niemały szok, widząc, że z Owldark zgłosiło się jedynie pięć osób a z Knowledge oczywiście cała dziesiątka.

- Ciężko powiedzieć, jakie mamy szanse, zgłosiły się te same osoby, które przeszły próbę, zorganizowaną przez Trishę.

- Nie sądziłam, że oni widząc, do czego byli zdolni, podejmą się udziału w turnieju.

- Dzięki bogom, jeszcze was złapałam! - Aurora podeszła do nas pospiesznie, na moment przed naszą kolejką do teleportacji.

- O co chodzi Pani rektor?

- Potrzebuję waszej pomocy, teraz.

Nie pytając o nic, poszliśmy za nią pospiesznie do uczelni, a tam prosto do jej mieszkania. Pachniało jak cynamonowe bułeczki, zdziwiłam się, ale zanim zdążyłam spytać, poczułam, że coś jest nie tak, zrobiło mi się słabo.

Otworzyłam oczy, siedziałam na kanapie. Obok mnie był Lynch, a Aurora, Ronan i nieznajoma mi dziewczyna, stali obok.

- Ty – wskazałam na nią – jaką masz dla mnie wiadomość?

Spojrzeli na mnie, nie rozumiejąc.

- Dwunastego stycznia Owldark spłynie krwią. Jeśli chcesz ratować przyjaciół, poświęć magię, jeśli magię, poświęć przyjaciół.

- Kto Cię przysłał?

Milczała, a później przyłożyła sobie do szyi nóż i zanim zdążyliśmy zareagować, przecięła nim swoją szyję, padając na ziemię jak bez życia. Aurora od razu próbowała jej pomóc, rana zaczęła się goić, ale straciła bardzo dużo krwi. Pochyliłam się nad nią, czując, korzenny aromat perfum.

- Łzy jednorożca! - krzyknęłam, a Aurora w jednej chwili wróciła z butelką i podała kroplę płynu do ust dziewczyny.

Rana zagoiła się, ale dziewczyna była nieprzytomna, słyszałam jednak bicie jej serca.

- Vi co widziałaś?

- Nie widziałam nic, słyszałam tylko dziwny głos tak jakby echo. Powiedział, że ludzka dziewczyna ma dla mnie wiadomość.

Wstałam, a Aurora położyła dziewczynę na kanapę.

- Dwunastego stycznia Owldark spłynie krwią. Jeśli chcesz ratować przyjaciół, poświęć magię, jeśli magię, poświęć przyjaciół. -powtórzył Lynch — Znamy datę.

- Tego dnia ma mieć miejsce pierwsze zadanie – powiedziała Aurora, nie odrywając wzroku od dziewczyny. – Chciałabym was prosić, abyście się dopisali do listy, wiem, że jest po terminie zgłoszeń, ale myślę, że każdy zrozumie, że aby wyrównać szanse, przyda nam się każda pomoc.

- Dyrektor Knowledge nie będzie miał z tym problemu?

- To była jego propozycja, by dobrać jeszcze pięciu uczniów, was jest trójka, ale liczę, że uda mi się zaangażować, jeszcze dwoje, przed dwunastym stycznia. Wiem, że proszę o wiele, ale jeśli w dniu turnieju, akademia ma spłynąć krwią, to o żadnym przypadku nie może być mowy. Będziecie potrzebni, by w turnieju mieć oczy otwarte szeroko. Zapewniam was, że zadania są takie, że nikt nie zginie, zadbano o to, ale jeśli to będzie dzień wojny, wszystko może się zdarzyć.

Spojrzałam na chłopaków, zgodnie pokiwali głowami.

- Dobrze, zrobimy to.

- Pomówię z Nolanem – rzucił Ronan – może uda mi się go namówić.

- Cieszę się, że wasze relacje uległy poprawie. Jeśli Ci się uda, będę wdzięczna.

Wyszliśmy z akademii na opustoszałe już podwórze i aportowaliśmy się do Londynu.

- Myślisz, że będzie w mieszkaniu, a nie w Ardton?

- Tak, wspominał, że póki co nie ma sił się tam pokazywać.

Przytaknęłam ze zrozumieniem.

- Nie wiem, czy powinnam tam wchodzić – powiedziałam, stając pod budynkiem – ostatnio rozmawiałam z nim wtedy i co prawda było okej, ale nie wiem, czy chce mnie widzieć.

- Jasne słońce, to zaczekajcie w kawiarni, powiem mu co i jak i wracam.

- Okej.

Poszliśmy do kawiarni, po przekroczeniu progu słodki zapach kaw i wypieków spowodował uśmiech na mojej twarzy, ponownie tego dnia poczułam się dziwnie. Gdy otworzyłam oczy, Lynch stał przede mną bardzo blisko, na tyle, że nasze czoła się stykały.

- Co Ty robisz? - spytałam cicho.

- Jak myślisz? Oczy Ci świeciły. Musiałem udać, że Cię całuję, żeby nikt nie zauważył, wyjdźmy.

- Jasna cholera – syknęłam – gdy wyszliśmy – miałam tyle spokoju, narzekałam nawet, że co to ze mnie za wyrocznia, a teraz proszę.

- Co widziałaś?

- Krzyczącego Ronana – zdałam sobie sprawę z tego, gdzie go widziałam – szybko, musimy iść do Nolana!

Pociągnęłam za rękę Lyncha i wbiegliśmy do budynku. Krzyk Ronana usłyszeliśmy zaraz po otworzeniu drzwi. Z wampirzą prędkością pokonując schody, dobiegliśmy na górę i wpadliśmy do mieszkania.

- Nolan! Nie rób mi tego stary, proszę!

Ronan klęczał, a Nolan leżał na ziemi z drewnianym kołkiem w okolicy serca, podeszłam bliżej, a moje nogi były jak z waty.

- Co robimy?! - spytał Lynch — Można to wyjąć?!

- Jeśli uszkodzimy serce, to po nim.

- Myślałam, że kołek to mit.

- Tak, ale nie ten z czarnego dębu. To jedyny sposób na zabicie wampira, ale kołek musi być w bity w serce, sam w sobie jedynie paraliżuje i usypia. On żyje, czuję puls, ale kołek musi być blisko, nie wiem, czy dam radę.

- Zostaw, ja to zrobię – powiedziałam, nie wiedząc skąd we mnie tyle spokoju. Przyklęknęłam.

- Jeden zły ruch Vi i będzie po nim – powiedział nieco spokojniej Ronan – musisz zrobić to ostrożnie i szybko, wyjmując kołek jednym płynnym ruchem.

Przytaknęłam i poruszałam palcami, nie dotykając drewnianego kołka, próbowałam ustawić dłonie wokół tak, by najwygodniej go wyrwać za jednym razem bez ryzyka zadrżenia dłoni czy wepchnięcia go choćby o milimetr głębiej. Nie byłam przekonana czy pozycja, jaką przybrałam, będzie dobra, więc spojrzałam przepraszająco na Ronana, odsunęłam go i stanęłam nad Nolanem okrakiem, przykucnęłam nad nim. Wiedziałam, jak jednoznacznie mogło to wyglądać, ale teraz liczyło się tylko jedno. W myśli odliczyłam do trzech.

Raz...dwa...trzy! Ujęłam kołek i od razu szarpnęłam go do siebie z taką siłą, że upadłam na nogi Nolana, który poderwał się do pozycji siedzącej i łapczywie zaczerpnął powietrza. Upuściłam kołek, który parzył moje dłonie mimo rękawiczek.

- Co za diabelstwo? – jęknęłam, spoglądając to na drewno, to na oparzone palce.

- Vi? Ronan, Lynch? Co wy tu? - rozejrzał się nerwowo, zanim zrozumiał, co się stało, spoglądając na mnie, pozycję, w jakiej się znaleźliśmy i brudny od krwi kołek.

- Wybacz – podniosłam się, czując zażenowanie – ale to była jedyna najlepsza pozycja, żeby sprawnie się go pozbyć.

- Nolan, kto to był?

- Nie wiem, nie widziałem twarzy, wszedłem do mieszkania i poczułem uderzenie, nic więcej nie pamiętam.

- Drzwi były przymknięte, sprawca nie chciał, by znalazł Cię ktoś postronny.

- Dziwne pytanie, ale dlaczego go nie zabił?

- Albo nie potrafił, albo miało to być ostrzeżenie – powiedział Ronan, przyglądając się kołkowi – Vi, podaj ścierkę.

Poszłam po ścierkę i podałam mu ją, złożył tkaninę na kilka części i podniósł kołek.

- Jak się czujesz?

- Dobrze, dziękuję. Uratowaliście mnie.

- To nie był przypadkowy łowca, jest ich niezwykle mało, a poza tym ten kołek, zdecydowanie jest z czarnego dębu.

- To tłumaczy, czemu parzył Vi, mimo rękawiczek.

- Tylko palce — wtrąciłam, spoglądając na nie, ale po oparzeniach nie było śladu.

- Okej, może mi ktoś wyjaśnić, kim są łowcy, skąd w ogóle się wzięli, czym jest czarny dąb i o co do cholery chodzi? - dopytał Lynch.

Usiedliśmy na kanapie, a kołek leżał przed nami na stoliku.

- Łowcy to ludzie, zwykli ludzie, wierzący w wampiry i którzy próbując ujawnić nasze istnienie, polują na nas. Jest ich niewielu w UK, bo kto by wierzył w wampiry co nie? Czasami można na takiego natrafić, ale nie jest to przypadek. Robią rozeznanie, śledzą nas i można ich łatwo wypatrzeć, nie są tak sprytni, jak sądzą. Łowca nie mógł więc namierzyć Nolana, skoro był w akademii, nie sądzę, by czekał na niego cały czas przez ostatnie miesiące. Drewno z czarnych dębów to jedyne, które może zabić wampiry. Tylko ono. Więc jedynie z niego powstają kołki, które są używane przez tych, którzy naprawdę spotkali wampira, przynajmniej raz i wiedzą, że istniejemy, łowcy zwykle korzystają z osikowych i innych, ale to nie jest groźne, jedynie bolesne i niekomfortowe.

- Kto mógł to zrobić?

OwldarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz