Rozdział 29

57 4 0
                                    

Czas spędzony w Londynie po nowym roku był bardzo wesoły i owocny, dużo spędziliśmy go wspólnie, ale też nie brakowało chwil, w których byłam sama z Lynchem czy Nolanem, przez co naprawdę czułam się szczęściarą. Powrót na uczelnie ucieszył mnie, byłam pełna pozytywnej energii i nawet konieczność wczesnego wstawania czy dalszych lekcji jazdy konnej nie mogła zepsuć mojego nastawienia. Gdy wróciliśmy, Aurora zaprosiła mnie do siebie, powiedziała, że ma wieści o mojej matce, która faktycznie uczyła się w szkole Knowledge i z tego, co głosiła plotka, spotykała się z kimś, kto uczęszczał do naszej szkoły i był empatą.

Wiedziałam więc jedno, mama była zbrojną uczącą się w Knowledge, a moim ojcem może być absolwent Owldark. Wychodząc z gabinetu, byłam znów myślami przy mamie. Było mi źle, że nie mogłam dowiedzieć się wszystkiego od niej, żałowałam, że nie dożyła dnia mojego zaproszenia na uczelnię i to nie ona opowiada mi o magii i tym, kim jest mój prawdziwy ojciec.

- Vivienne?

Na dźwięk mojego imienia na jak mi się zdawało pustym szkolnym korytarzu, niemal podskoczyłam, rozejrzałam się i ujrzałam wykładowcę Victora, który prowadził lekcje medytacji z empatami.

-Dzień dobry profesorze.

- Dzień dobry. Coś Cię gnębi?

- Takie tam, prywatne sprawy.

- Jeśli chcesz, pomogę Ci się rozluźnić, możemy pomedytować czy po prostu porozmawiać.

- Dziękuję, ale od medytacji wolę chyba rozmowę lub trening z moim Duviename, więcej we mnie zbrojnej niż empatki, nie wiem, czy mojej mamie by się to podobało, ale pewnie tak.

- Nie wiesz?

- No tak, nie wiem, bo moja mama nie żyje.

- Twoja matka nie żyje? Bardzo... przykro mi to słyszeć, nie wiedziałem, ogromna strata. Czy mogę spytać jak...?

- Wypadek samochodowy, zginęli oboje, moja matka i ojczym.

Pierwszy raz powiedziałam o Charlesie jako o moim ojczymie, a przecież zawsze był dla mnie tatą.

- Ojczym? - spytał jawnie zdziwiony — A Twój biologiczny ojciec?

- Tego próbuję się dowiedzieć, dopiero teraz potwierdziło się moje przypuszczenie, że mama była zbrojną i uczęszczała do Knowledge, o ojcu nie mam żadnych informacji, wiem tylko, że spotykała się z kimś z naszej szkoły.

Victor spojrzał na mnie nieco zbyt długo, nie mogłam zrozumieć, o co chodzi, ani też wyczuć jego emocji, był doświadczonym empatą, z pewnością zablokował dostęp do swoich uczuć, bym nie mogła ich poznać.

- Przykro mi z powodu Twojej straty Vivienne, - dotknął mojego ramienia swoją ręką i poczułam coś dziwnego, jakby troskę i bliskość — jeśli mogę jakoś pomóc, jestem do Twojej dyspozycji.

- Dziękuję, to nie jest świeża sprawa, ale i tak miło było móc o tym porozmawiać z kimś innym niż moi przyjaciele.

Victor uśmiechnął się smutno i odprowadził mnie jeszcze kawałek, po czym pospiesznie zaczął iść w kierunku gabinetu Aurory. Zeszłam po schodach, dotykając ręką ramienia i próbując zrozumieć, dlaczego tak go zasmuciła śmierć mojej matki, ale nie miałam na to za wiele czasu. Lynch niemal siłą wyciągnął mnie z uczelni na dziedziniec, by dowiedzieć się, co ustaliła Aurora. Opowiedziałam chłopakom, co wiem oraz o rozmowie z Victorem, jednak ona nie wzbudziła w nich, takiego zainteresowania jak przypuszczałam.

Wieczorem po kolacji Aurora i Victor stali w korytarzu, odniosłam wrażenie, że spoglądają na mnie, jakby chcieli ze mną porozmawiać, jednak gdy celowo wyszłam z jadalni ostatnia, nie poprosili mnie o rozmowę, nie zareagowali, więc wyszłam, by dołączyć do pozostałych. Kolejne kilka dni nadal czułam na sobie wzrok Victora i Aurory, których spotykałam o wiele częściej niż do tej pory, jednak oprócz tego, że mnie obserwowali, nic więcej się nie działo. Zaczynałam snuć teorie, że być może wiedzą więcej, lecz z jakiegoś powodu nie chcą lub nie mogą mi o tym powiedzieć.

- Ziemia do Vi. Znowu to robisz.

- Co robię?

- Gapisz się na Victora.

- Gapię się, bo coś mi nie pasuje. Widziałeś go przedtem tak często, jak teraz?

- Nie wiem, nie zwracałem uwagi.

- Właśnie. Od rozmowy ze mną widuję go o wiele częściej i niczego sobie nie ubzdurałam. Aurora też do tej pory siedziała zwykle w gabinecie, a teraz proszę – wskazałam głową w ich kierunku – kręci się razem z nim i obserwują mnie.

- Nie jesteś jedyną w szkole. Nie przesadzasz, sądząc, że obserwują akurat Ciebie?

- Oj Lynch, jak Ty czasami mnie wkurzasz. Skoro mówię, że coś jest na rzeczy, to jest.

- Sama mówiłaś, że bliżej Ci do zbrojnej niż empatki, skąd więc taka pewność?

- Nie wiem – zebrałam podręcznik, książkę i zeszyt, po czym wyszłam ze świetlicy, zostawiając Lyncha samego.

Byłam zła, że nie mógł tego zrozumieć, że nie ufał w to, co mówię, dla mnie było oczywiste, że za tymi obserwacjami i troską Victora, kryje się coś więcej. Żeby ukoić nerwy i nieco się wyżalić, poszłam prosto do Nolana, on tak jak Lynch nie rozumiał, o co mi chodzi, ale w odróżnieniu od Lyncha nie próbował mi wmówić, że coś sobie uroiłam.

- Nie wiem, co to może oznaczać, ale nie można niczego z góry zakładać.

- Nie zakładam niczego, chcę wiedzieć, kim jest mój ojciec, a oni coś wiedzą, a po prostu mi tego nie mówią. Chyba spytam się ich, o co chodzi, bo to już jest nie do zniesienia.

- Vi uspokój się, to nie jest dobry pomysł.

- A masz lepszy? Ile mam czekać aż sami powiedzą, o co chodzi?

- Co, jeśli to nie Ciebie obserwują?


- A kogo? Od kilku dni są wszędzie tam, gdzie ja, no, oprócz zajęć, ale nie ważne czy idę do stajni, czy na świetlicę, na stołówkę czy nawet tu do akademika, dziwnym trafem, jedno z nich najczęściej Victor jest gdzieś w pobliżu.

- Nie wiem, może po prostu teraz jako wampirzycę obserwują Cię baczniej.

- Dlaczego dopiero teraz? Przecież nie jestem nią od świąt tylko od wakacji, początkiem roku nie było takiego zainteresowania moją osobą, dopiero gdy powiedziałam Victorowi o mamie i poszukiwaniu ojca, wszystko się zaczęło.

Nolan milczał, nie miał kontrargumentów, ale wiedziałam, że myśli to samo co Lynch. Nie pomyślałam nigdy, że moim jedynym sprzymierzeńcem w sprawie okaże się Ronan, a to właśnie on jako jedyny zauważył, że wykładowca i rektorka mają mnie na oku.

- Jedyny spostrzegawczy, bogom dzięki. - powiedziałam podczas wieczornego spaceru po kampusie, przed kolacją. Był to ostatnio jeden z nielicznych momentów, jakie spędzaliśmy całą piątką.

- Ja za mało ich znam, by ocenić – zaczęła się usprawiedliwiać Lara.

- Nie przejmuj się, mam tu na myśli tych dwoje – wskazałam na Nolana i Lyncha.

- Vi coś sobie ubzdurała i teraz zamęcza nas tym, nic tylko nawija, że jest na widelcu.

- Bo jestem Lynch. Założysz się, że dziś spotkamy tę dwójkę co najmniej dwa lub trzy razy?

- Niby kiedy? Zaraz kolacja a później czas wolny, co mieliby robić? Patrolować akademik?

Zaśmiali się.

- Skoro tak, okej, dam wam spokój.

Wściekła przyspieszyłam kroku, wampirzym tempem, ale Ronan mnie dogonił.

- Vi, nie masz obsesji, serio. Victor faktycznie ostatnio zachowuje się dziwnie. Sevi wspominała mi ostatnio, że kazał im samym medytować, bo nie był w stanie się oczyścić i skupić, co jest niespotykane jak na opanowanego empatę, wykładającego medytację.

- Jak dobrze, że chociaż Ty mi wierzysz. Nie wiem, jak oni mogą tego nie widzieć.

- Dziwi mnie, że Nolan nic nie widzi... zwłaszcza że – urwał, obracając się do tyłu.

- Że co?

- Chodź, odejdźmy jeszcze nieco dalej.

Chwycił mnie za rękę i kolejny raz popędziliśmy wampirzym krokiem tym razem w kierunku lasu, zdecydowanie zbyt daleko by ktokolwiek mógł nas usłyszeć. Weszłam dla pewności kilka kroków głębiej, a Ronan niepewnie ruszył za mną.

- Victor nalegał, aby Nolan był Twoim patronem, on wskazał mu Ciebie na liście i zależało mu, by się Tobą opiekował.

Ta rewelacja nie tylko utwierdziła mnie w moim przekonaniu, ale też spowodowała, że nieco zwątpiłam w Nolana. Dlaczego mi tego nie powiedział?

- Dlaczego?

OwldarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz