Rozdział 37

47 3 0
                                    

Godzinę później leżeliśmy w salonie, niemal na wprost drzwi, wejściowych oboje nasłuchiwaliśmy czy nie wracają, jednak wiedzieliśmy jedno, musimy coś z tym zrobić, nie jesteśmy w stanie powstrzymać się od tego przyciągania seksualnego, które tak niespodziewanie nas połączyło.

- Powiem Lynchowi, przysięgnie mi najpierw, że nie wygada i nie zmusi mnie do wyjawienia prawdy Nolanowi.

- Zapomnij, nawet jeśli nic nie powie, Nolan wyczuje, że cała trójka robi z niego idiotę, coś ukrywając.

- Więc coś wymyślmy, nie wiem jakiś pretekst, innego wyjścia nie ma, Lynch może być naszym alibi, przyda nam się, póki niczego innego nie wymyślimy.

- A jak długo będziemy się ukrywać?

- Nie wiem Ronan, to dla mnie wszystko nadal niezrozumiałe, nigdy dotąd nikogo nie zdradziłam i teraz też nie sądziłam, że będę w stanie, kocham Nolana, ale Ty... to, co między nami się dzieje, jest zupełnie inne i nie umiem powiedzieć, czym jest, ale wiem, że to coś równie wspaniałego.

- Wiem, ja też nie umiem tego nazwać, nie wiem, czy to miłość, czy zauroczenie a może jakaś faza po wspólnym piciu, w co po prawdzie wątpię. Piłem już kiedyś z kimś i było zupełnie inaczej, zero takiego przyciągania.

Zaczęliśmy się ubierać i usiedliśmy na sofie, włączając TV.

Nolan i Lynch wrócili po 23:00 oboje w takim stanie, że byłam w szoku, że trafili do hotelu. Nolan zasnął z Lynchem w naszym łóżku, nie mogli się nagadać, a mieli „coś bardzo ważnego do omówienia". Nie pozostało mi nic, jak skorzystać z pokoju Ronana, który uznał, że prześpi się w salonie.

- Śpij ze mną.

- Chcesz załatwić sprawę już jutro rano, definitywnie?

- Mój partner zdradza mnie, śpiąc z moim Duviename — prychnęłam- więc chyba mam prawo spać z przyjacielem, a nie zmuszać go do spania na niewygodnej sofie.

- Jakaś logika w tym jest, więc nie będę się szczególnie opierał.

Położyliśmy się razem, to było coś zupełnie innego, nie mogłam zasnąć, serce mi galopowało, a dłoń Ronana tak blisko mojej kusiła, poddałam się i splotłam nasze palce, oboje oddychaliśmy ciężko, gapiąc się w sufit.

- To nie skończy się dobrze – powiedziałam cicho.

- Wyrocznio, chyba zaczęłaś prorokować.

Puściłam jego dłoń i przytuliłam się, a on objął mnie czule, całując w czoło. Zasnęłam głębokim, spokojnym snem.

Otworzyłam oczy, rejestrując, że jest już 8:20.

Spojrzałam na Ronana, spał słodko, jego twarz była spokojna i wypoczęta, delikatnie wyślizgnęłam się spod jego ręki i próbowałam wstać.

- Północ wybiła, że uciekasz kopciuszku?

- Nie śpisz?

- Już nie.

- Jest po 8:00 lepiej już wstać.

- Okej, ale najpierw – przysunął się i pocałował mnie tak, że brakło mi tchu.

- To musi nam wystarczyć na cały dzień albo i dłużej – szepnął mi prosto do ucha.

Niechętnie przytaknęłam i wstałam.

Gdy wyszłam do salonu, za ścianą nadal było słychać chrapanie chłopaków, więc spokojna zabrałam ubrania z pokoju i wyszłam z Ronanem na śniadanie, nie zwracając uwagi na śpiących nadal pijanych wampirów.

- Weźmiemy im coś do jedzenia, ale nie stąd, chodź, poszukamy jakiegoś lokalu.

Zgodziłam się, zgodziłabym się na wszystko, byle tylko przedłużyć tę chwilę, która była tylko nasza. Minęliśmy dwie alejki i w kolejnej natrafiliśmy na małą knajpkę, która serwowała m.in. śniadania na wynos, postawiliśmy na sycące dwa posiłki w postaci skyru w różnych smakach i z rozmaitymi dodatkami, lekkie, ale sycące, to z pewnością coś, co przejdzie im przez gardło po wczorajszej pijackiej odskoczni od codzienności. Ronan i ja spacerowaliśmy przez godzinę opustoszałymi alejkami, trzymając się za dłonie i puszczając co rusz, słysząc jakieś zbliżające się poruszenie. Czułam się jak kiedyś, gdy poznałam mojego pierwszego chłopaka i ukrywałam go przed Penny, bo ona jako moja siostra, ale i opiekunka, starała się wywiązać z obowiązku rodzica i dzielnie naśladowała tatę, który kiedyś to jej nie pozwalał sprowadzać chłopaków do domu, a ona po czasie wprowadziła ten zakaz w stosunku do mnie. Pamiętam, jak ukrywałam się z Tomem, byle tylko nikt nas nie widział, nie byliśmy razem długo, raptem 8 dni, ale wtedy wydawała się to dla mnie miłość na całe życie, którą Penny zniszczyła, widząc nas całujących się za przystankiem. Uśmiechnęłam się do tego wspomnienia, wszystko było takie proste...

- Czujesz pragnienie?

- Trochę.

- Musimy się napić krwi, ale tej z torebek.

- Próbowałam wczoraj, jest obrzydliwa.

- Wiem, ale musimy spróbować, nie możemy ciągle szukać ludzi, sprawdźmy, czy to, co się dzieje, jest chemią spowodowaną wspólnym piciem krwi czy jednak jest czymś prawdziwym.

- Dobrze, spróbujmy.

Wróciliśmy do pokoju, Lynch i Nolan nie spali, ale wyglądali tragicznie. Podaliśmy im śniadanie i śmialiśmy się z nich, aż rozbolał mnie brzuch. Nolan sięgnął po saszetkę z krwią i zaczął ją rozlewać do kubków, spojrzałam na Ronana a on na mnie, uśmiechając się niepewnie, ale próbując jednakowo dodać mi sił. Wzięłam mój kubek i przystawiłam do ust, metaliczny zapach uderzył mnie w nos, upiłam łyk i kolejny, nie było to łatwe, ale przełknęłam krew, wypiłam kolejne łyki, starając się, by nie były one zbyt duże i nie spowodowały we mnie odruchu wymiotnego. Ronan siedział tuż obok, a nawet bliżej, bo Lynch wcisnął się obok mnie, przez co musiałam przysunąć się bliżej Ronana. Ciepło jego ciała pomogło mi, uspokoiło i pozwoliło wypić krew bez zdradzenia, że coś ze mną nie tak.

Nolan i Lynch zaplanowali na dziś cały dzień, od rana do wieczora. Ustalili, że spędzimy czas, udając się do Starego Portu, oddzielonego od portu handlowego, by wybrać się w rejs w poszukiwaniu i podziwianiu wielorybów. Nie byłam wielką fanką wody, odkąd przez ostatni czas w jej okolicy ciągle szukaliśmy magicznych istot, ale dla świętego spokoju zgodziłam się. Godzinę później żałowałam mojej decyzji, okazało się, że rejs trwa osiem godzin i rozpoczyna się o 14:00. Próbowałam za wszelką cenę wymiksować się z niego, ale niestety byli nieugięci, powtarzali, że to wyjątkowa okazja, która szybko się nie powtórzy. Uznali, że koniecznie powinniśmy nie tylko poszukać wielorybów, ale i z nimi popływać, niczym z delfinami. Na to zdecydowanie się nie pisałam, więc uznali, że popłyną tylko oni. Nie dziwiłam się Lynchowi, kochał wodę i wszystko, co z nią związane, jak morskie opowieści czy historię Titanica, którą miał w małym palcu. Sądziłam, że wiedział nawet, skąd pochodziły najmniejsze śruby, użyte do mocowań na statku aż po pełną listę pasażerów. Gdy wypłynęliśmy w miejsce docelowe, Nolan namówił za pomocą magii naszego kapitana na postój i wspólne pływanie z nimi. Ja i Ronan zostaliśmy i nudziliśmy się, ponieważ morskie olbrzymy nie były skore do całkowitego wynurzenia się, więc jedynie na powierzchni wody widzieliśmy je przez krótki czas, kiedy pojawiały się, by zaczerpnąć powietrza. Częściej natomiast widzieliśmy, jak powstawały małe fontanny wydychanej pary, lub wynurzające się tu i tam grzbiety zwierząt, czy płetwy ogonowe. Ponownie zostając sami, nie mogliśmy się powstrzymać przed „przypadkowym" dotknięciem się naszych dłoni, czy spleceniu ich ze sobą na chwilę. Czas wlókł się okropnie, ale w końcu, gdy zobaczyliśmy, że chłopaki odpłynęli zdecydowanie zbyt daleko, jakby próbując ścigać się z wielorybami, przysiedliśmy na pokładzie i wtuliliśmy w siebie, nie potrzeba było nam słów, by wiedzieć, że to wiele znaczyło dla nas obojga. Kapitan palił fajkę i także przysiadł na łodzi i naciągnął na oczy daszek czapki, po czym zaczął chrapać w najlepsze. Ronan śmiał się z niego, a ja nie mogłam powstrzymać się, aby nie śmiać się z absurdu całej tej sytuacji.


Ja i Ronan tu, razem.

Kapitan nieświadomy, śpiący i obojętny.

Nolan i Lynch tam w wodzie urządzający sobie zawody z wielorybami.

Moja dłoń spleciona z dłonią Ronana.

Słońce zachodzące za chmurę, jedną jedyną na pustym niebie.

Obłęd.

Gdy w końcu nasi sportowcy wrócili, Ronan i ja nadal byliśmy w dobrym nastroju i śmialiśmy się z ich przemoczenia i wymarznięcia, jakie odczuli dopiero po dłuższej chwili od wyjścia z wody.

- Mogliście uprzedzić, że tu tak zimno...

- Zimno? Nolan jest 28 stopni, nie przesadzaj.

- W wodzie było o wiele cieplej.

- No przykro mi bardzo, ale tam pracowały wszystkie mięśnie, tu siedzisz w kocu jak panienka stary – zaśmiał się Ronan.

- Wycwanili się, siedząc na łodzi, nie marzną, ale za to nie przeżyli tego, co my. Jak ten wieloryb walnął ogonem, myślałem, że po mnie, wir wciągnął mnie w dół... - zaczął Lynch, trzęsąc się z zimna, a ja i Ronan tylko wymieniliśmy spojrzenia.

Dopłynęliśmy do innego brzegu, gdzie wedle planu dnia czekało na nas ognisko, trzymałam się od niego z dala, było mi gorąco, ale Nolan i Lynch wręcz przeciwnie, grzali się przy nim, jakby był co najmniej listopad. Chwilę przed 20:00 wracaliśmy do portu.

- Pójdziemy dziś zobaczyć zorze?

- Ja padam, idę zaraz w kimono, dziś już ani pół piwa, za nic – otrzepał się ze zgrozą Lynch.

- Ja też nie bardzo mam siłę, wymęczyłem się tym pływaniem, ale wy możecie iść, czemu nie.

- Nie no, może jutro pójdziemy, skoro nie macie siły.

- Daj spokój. Ronan pójdziesz z Vi?

- Czemu nie, nie jestem zmęczony, więc mogę iść.

- No, to problem z głowy.

Problem? - nie spodobało mi się to sformułowanie, ale nie zareagowałam. Nolan przeciągnął się i przysiadł obok Lyncha, szepcząc o czymś. Spojrzałam na Ronana, który miał skwaszoną minę, nie rozumiałam, o co chodzi, ale pokręcił głową, zrozumiałam, że to nie czas i miejsce na wyjaśnienia.

OwldarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz