Rozdział 52

90 2 4
                                    

Lynch spojrzał na mnie a ja na niego. Zaczął kaszleć.

- Co się dzieje?

Nie odpowiedział, ale nieco krwi wypłynęło z jego ust.

- LYNCH!

-Spokojnie Vi, to dobry znak – uspokoiła mnie mama.

- Jaki dobry? On się dusi, krwawi!

Chciałam mu pomóc, ale sama poczułam, że w moim przełyku pojawia się coś, co zaczyna mnie dusić i wylewać się z moich ust. Tata stanął za Lynchem, uspokajając go i każąc mu nie walczyć z tym oraz połknąć to, co czuje. Po prostu połknąć i swobodnie oddychać. Mama płakała i uśmiechała się, mówiąc mi to samo spokojnym kojącym tonem.

- Wrócicie. Niebawem tam wrócicie. Nie walcz Vi, pomagają wam. Musicie być silni. To nie jest miłe, ale konieczne. Połknij to kochanie.

Dławiłam się, do oczu napływały mi łzy, ściskałam dłoń Lyncha pod stołem i mamy na moim ramieniu, nie bałam się, ale nie było to przyjemne, czułam, że znów moje ciało opada z sił i wszystko wokół rozpływa się jak sen. Ostatnie co usłyszałam, to słowa mamy.

- Jeszcze przyjdzie czas, żebyś wróciła do nas na stałe. Teraz żyj córeczko, żyj i bądź szczęśliwa. Kochamy Was.

Zerwałam się, łapiąc powietrze, zrzucając z siebie stertę koców i kaszląc. Nie widziałam niczego, moje oczy piekły i były mokre od łez. Poczułam, że ktoś trzyma mnie za rękę, a wokół ktoś się porusza, szepcze, mówi coś, jednak nie mogłam rozpoznać żadnego dźwięku. Ściskałam jedynie dłoń, która odwzajemniała mój uścisk.

Ktoś chwycił mnie, obejmując z tyłu, jeszcze ktoś pocałował mnie w policzek. Poczułam energię moich chłopców. Wróciłam.

Gdy odzyskałam wzrok, spojrzałam na nich, a oni oniemieli na mój widok.

Rozejrzałam się, wszyscy zamarli. Po mojej lewej zobaczyłam Lyncha, to jego dłoń kurczowo trzymałam, zupełnie jak w domu. Przyjrzałam mu się, jego twarz tak znajoma i spokojniejsza od mojej uspokoiła mnie.

- Co się dzieje?

- Oczy – powiedział Lynch.

- Świecą?

- Nie tym razem.

Podano mi lusterko, spojrzałam na swoje odbicie i nie mogłam poznać siebie.

Każde z moich oczu było inne. Tęczówki były różnokolorowe. Prawe oko było zielono brązowe, lewe niebiesko zielone. Brązowe i niebieskie, tak intensywne, jak oczy Nolana i Ronana.

- Co się stało?

- Wyrocznio, to chwilowe, minie. Duchy są spokojne, dobrze się spisałaś.

- Jakim cudem wróciłam? Przecież powiedziałam źródłu, by zabrało mnie, darując życie wszystkim magicznym istotom, niepragnącym wojny.

Wszyscy spojrzeli na Aurorę, a ona na szamankę.

- Ech, bez szamanów, bylibyście jak dzieci we mgle. Źródło doceniło Twoje szlachetne pobudki. Zrozumiało, że jesteś godna życia w zamian za takie poświęcenie, jakiego byłaś gotowa dokonać i dało Ci wybór. Mogłaś zostać po drugiej stronie lub wrócić. Moje zioła i krew najbliższych miała jedynie na celu umożliwić wam powrót, jeśli tego właśnie pragnęliście. Gdybyście wypluli krew po tamtej stronie, zostalibyście tam na zawsze. Dobrze, że zrozumieliście przekaz.

Spojrzałam na Lyncha a on na mnie, bez słów wiedzieliśmy, kto dobrze o tym wiedział i nam pomógł. Duchy, dusze moich rodziców.

- Czas na mnie. Auroro, będą osłabieni, ale posiłek z dawców pomoże, daj im nieco czasu, by doszli do siebie. Źródło jest bezpieczne. Poniesione ofiary z istot walczących już zniknęły, uśpieni nie będą groźni, byli pod wpływem wampira, który już nie stanowi zagrożenia, nie żyje.

Szamanka spojrzała na wszystkich i uśmiechnęła się, po czym wyszła, niczego nie mówiąc.

Minęło kilka godzin, nim moje oczy znów były normalne. Istoty, jakie były uśpione, odeszły w pokoju. Z naszych nikt nie zginął, a każde rany i kontuzje wyleczyła Aurora, wykładowczyni z Knowledge lub łzy jednorożców. Magia nadal pozostała bezpieczna. Władze dostały informację o błędzie, jaki wyniknął ze źle zadanego pytania i od teraz postanowiono większą wagę przykładać do zadawanych pytań. Wszyscy nasi przyjaciele, jacy pomogli nam w walce, wrócili do siebie prócz Amraka i Alnana jego bratanka.

- Jakie masz ostatnie życzenie? - Spytał, gdy zostaliśmy sami w moim pokoju na jego prośbę.

Muszę przyznać, że myślałam nad nim długo i miałam dwa, ale wiedziałam, że mogę wybrać jedynie jedno.

- Jedno ostatnie życzenie – powiedziałam smętnie.

Alnan szarpał wuja za skraj szaty.

- Och! Dobrze, Ty głupi skrzacie, wyjdzie Ci to bokiem, ja Ci to mówię Amrak i zapamiętaj moje słowa!

Skrzat skulił się, ale i uśmiechnął, patrząc na mnie.

- O co chodzi?

- Jeden z Twoich wampirów uratował Alnana przed zmiażdżeniem trolla, on chce się odwdzięczyć, spełniając jedno Twoje życzenie. To nie jest normalna praktyka, ale skoro się upiera, niech jego ciężar bierze na siebie, co mi tam.

- Na prawdę? To cudownie, dziękuję Ci Alnanie.

Poprosiłam Amraka, żeby pomógł mi w nakłonieniu władz, do zniesienia zakazu związków między specjalistycznych. Oczywiście uznał, że to nie wykonalne, ale gdy powiedziałam, że zdania nie zmienię, musiał się zgodzić i mi pomóc. Wyszłam z nim na dziedziniec, gdzie Aurora rozmawiała z wysoko postawionym przedstawicielem władzy, kończąc mu streszczać całe zdarzenie.

- Przepraszam, Panie Buckling. Pozwoli Pan, że przedstawię wyrocznię Vivienne Jonson.

- Dzień dobry – powiedziałam, wyciągając ku niemu rękę.

- Dzień dobry Vivienne. Archie Buckling, to zaszczyt Cię poznać. Cały magiczny świat i nie tylko nasz, ale i ludzki zawdzięcza Ci życie. Powiedz, czy jest coś, co władze mogłyby dla Ciebie zrobić?

- Po prawdzie jest coś takiego, ale to skomplikowane.

- Proś, o co chcesz, dołożę wszelkich starań, by sprostać Twojej prośbie.

- Panie Buckling, chciałabym prosić o zniesienie zakazu związków między specjalistycznych. Wiem, że proszę o wiele, ale wiem też, że jako mieszaniec, czy magiczna istota z dwoistością natury, która dokonała tego, o czym wspomniała Rektor Aurora, udowodniłam, chyba że dzieci z takich związków, nie muszą być złe. Wiem, że wiele magicznych bardzo cierpi z tego powodu. Czy nie lepiej byłoby, by takie dzieci po prostu obserwować, jak mnie obserwowano i otoczyć je miłością i wiarą w ich dobro? Nie pozwolić na ich piętnowanie? Założę się, że to będzie o wiele lepsze rozwiązanie. Obiecuję, że jeśli coś złego się stanie, jeśli jakiekolwiek z nich będzie zagrożeniem, póki żyję, a zamierzam żyć bardzo długo jako wampirzyca, będę gotowa przywrócić je na drogę dobra, a jeśli to nie pomoże, osobiście z nim walczyć, by udaremnić jego złe zamiary.

- Vivienne, wiesz, że takich dzieci może być naprawdę wiele?

- Wiem, ale czy strach przed nimi może nas ograniczać? Czy wojna nie dowiodła, że nikt nie jest idealny? Zadano złe pytanie, nie wiedziano o wampirze mieszańcu i gdyby nie moja wizja, nie wiedziano by o wojnie. Jeśli takie dziecko zrodzi się w tajemnicy, a Alvis znów prowadzi nas w błąd, albo uzna, że nie chce już pomagać, co zrobimy? Jeśli to dziecko, skrywane przez rodziców, napotka na swojej drodze same nieprzychylne mu osoby i stanie się wściekłe na świat, wojna znów może nam zagrozić. Czy zdołamy na nowo ją powstrzymać?

Pan Buckling zamyślił się.

- Masz wiele racji Vivienne. Dobrze, zawiesimy zakaz, będziemy obserwować te dzieci i dbać by dorastały w najlepszych możliwych warunkach, jeśli przez najbliższe 20-30 lat nic złego się nie stanie, to zakaz przestanie istnieć. Co Ty na to?

- Możemy się tak umówić – powiedziałam, czując, jak kamień spada mi z serca.

Odeszłam żegnana wylewnie przez pana Bucklinga.

- No, jedno z głowy, załatwiaj teraz drugie życzenie z Alnanem i spadamy.

Porozmawiałam chwilę z Alnanem, a on skonsultował się z wujem. Amrak ponarzekał i krzyczał coś, że to nie przystoi takiemu dziecku jak on, ale w końcu machnął ręką.

- Dobra, bierz się za robotę – powiedział do mnie.

- Zaraz, muszę porozmawiać z kimś i wrócę, to nie zajmie długo, może godzinę nie więcej, słowo.

Amrak zaczął znów narzekać, ale w końcu przysiadł obok terrarium Mleczaka i zaczął mu się przyglądać, więc pobiegłam prędko do chłopaków, którzy czekali na mnie w pokoju Nolana.

- Musimy poważnie porozmawiać, a nie mamy wiele czasu.

- Tylko nie mów, że znów jakieś kłopoty — powiedział Ronan.

- Nie, to raczej szansa na mały cud.

Porozmawiałam z nimi, początkowo nie mogli mi uwierzyć, w to, co słyszą, ale oboje byli bardzo szczęśliwi i zdecydowani na to, co zaplanowałam.

Wróciłam do Alnana.

- Okej, załatwione.

- Masz więc dobę, po tym czasie, znów będziecie sobą. Uciekaj.

- Dziękuję, bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

Amrak spojrzał na mnie z oburzeniem.

- Eee oczywiście tylko towarzysko, bez życzeń i w ogóle.

- Wątpię, no leć do nich, bo czas wam ucieka.

Nie byłam pewna, ale chyba, gdy zamykałam drzwi, widziałam uśmiech skrywany pod gęstą brodą, nie chcąc tracić czasu, wbiegłam do chłopaków zdyszana jak nigdy.

- Jak się czujecie?
- Bardzo dziwnie. Już zapominałem, jak to jest być normalnym człowiekiem. - Powiedział Nolan.
- A mi już brak siły wampirzej – powiedział Ronan, unosząc mnie na moment w górę w powietrzu.
- Sugerujesz, że jestem ciężka?
- Nie, w życiu. Mówię, że jestem słabym człowiekiem, po prostu.
- Ale na to, chyba macie siłę co nie?
- Zawsze – powiedzieli wspólnie.

Mając w nosie wszystkich i wszystko oddaliśmy się płynącej ze zbliżenia przyjemności, która wedle umowy ze skrzatami miała zaowocować czymś, czego jeszcze świat nie widział. Pierwszymi na świecie bliźniętami, pochodzącymi od dwóch ojców, wampirów i wampirzej matki, którzy to ludźmi stali się jedynie na jedną dobę, by spełnić swoje prawdziwie głęboko skryte marzenie o posiadaniu pełnej, kochającej się rodziny.

Rok później.

Minęło 12 miesięcy, skończyłam szkołę, zostając dziennikarką, piszącą do znanych magazynów, przez co mogłam pracować niemal z każdego miejsca w kraju. Moi ukochani w tym czasie prowadzili bar na terenie szkoły, gdzie serwowali najlepsze drinki, pracując na zmianę i zajmując się naszymi dziećmi. Pod koniec września roku, w jakim odbyła się wojna, urodziłam przy wsparciu Aurory bliźnięta Collen córkę Nolana i Simona syna Ronana.

Lynch przemienił Larę i Nicka, obecnie mieszkali nie daleko nas w Londynie, wiedziałam, że to rozwiązanie na góra kilka lat. Penelopa w końcu zauważyłaby, że się nie starzeję, więc planowaliśmy przenieść się do Edynburga za jakiś czas, by tam przeżyć kolejną dekadę. Wampirze życie na walizkach miało swoje plusy i minusy, jednak cała nasza rodzina, za którą mieliśmy także Lyncha, Larę i Nicka, nigdy niczego nie żałowała i z każdym dniem stawała się silniejsza. Miałam jedną wizję, ale nie zdradziłam jej nikomu, widziałam świat, świat z 2187 roku. Wszyscy żyliśmy, świat ludzi był o wiele bardziej rozwinięty technologicznie, ale nasz magiczny świat, nadal pozostawał w bezpiecznej strefie baśni i filmów. Nasze dzieci po osiągnięciu dojrzałości, zdecydowały się zostać tacy jak my a nasze życie, pełne było wspomnień i podróży. Oba światy były bezpieczne, związki między specjalistyczne legalne, a żaden czarnoksiężnik nie zagrażał nikomu, gdyż wszystkie dzieci — w tym trójka Nessy i Seana, którzy także stali się wampirami i przemienili swoje dzieci — według obietnicy złożonej mi przez pana Buckling, otoczone były miłością i bliskością nie tylko rodzin, ale i całej magicznej społeczności. Świat, w jakim żyliśmy, był piękny i nic nie zapowiadało, by kiedykolwiek jeszcze coś miało mu zagrozić, przynajmniej do 2187 roku, o czym byłam przekonana. 

OwldarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz