70. Teraz nie mów... znów mi to robisz!

336 7 1
                                    

Gdy tylko pojawili się w atrium św. Munga, magomedycy odebrali Lunę z ramion Theo i położyli ją na białych noszach.

- Wiecie coś na temat tego, kto jest jej osobą do kontaktu medycznego? – spytał Blaise, gdy stanęli w kolejce do rejestracji.

- Chyba jakaś jej dalsza ciocia, ale nic o niej nie wiem – przyznała z napięciem Ginny.

- Czyli, że nic nam nie powiedzą o jej stanie...? - zaniepokoił się Theodore.

- Mam pewien pomysł – wtrącił Blaise.

- Państwo w sprawie kogo? – zapytała rejestratorka.

- Luna Nott, przywieźliśmy ją tutaj przed chwilą – odezwał się Zabini.

- Zabb... – zaczął ostrzegawczo Theodore.

- Kto z państwa jest z rodziny?

- On. To jej mąż – Blaise pociągnął Theo za przedramię w stronę kontuaru.

- Ile żona ma lat? – spytała.

- Dwadzieścia trzy – odpowiedział szybko, patrząc na przyjaciela nieprzychylnie.

- Data urodzenia?

Theodore zrobił wielkie oczy. Nie miał pojęcia.

- Trzynasty luty – wtrąciła szybko Ginny.

- Czy żona jest na coś uczulona?

Theo rzucił Ginny krótkie spojrzenie, a ona tylko potrząsnęła głową.

- Nie jest.

- Jakiś dokument tożsamości pana lub żony? – rejestratorka spojrzała na niego.

- Chcemy, by skorzystała z opieki prywatnej, pokryjemy cały rachunek – znów odezwał się Blaise.

- Dobrze. Proszę podać numer swojej skrytki, z której pobierzemy należność i się podpisać – rejestratorka podała mu jakiś dokument.

Theodore był w takim szoku, że mimo prawniczego wykształcenia, nawet go nie przeczytał przed złożeniem podpisu.

- Pana żona przechodzi teraz badania, jest na czwartym piętrze. Proszę przejść do poczekalni, magomedyk państwa poinformuje o tym co jej dolega.

- Zabiję cię – zaburczał Nott, odwracając się do Diabła.

- To dobrze, że jesteśmy w szpitalu, może jakoś mnie odratują – Zabini wyszczerzył się do przyjaciela.

- Daj spokój, Theo. Tak przynajmniej będziemy wiedzieć, co się z nią dzieje... - tłumaczyła Ginny.

- Już dobrze... Chodźmy na czwarte – zdecydował, ruszając w stronę schodów.

Nie zauważył, jak Blaise i Ginny wymieniają za jego plecami krótki, zadziorny uśmieszek.

💞💞💞

Luna leżała w prywatnej sali. Eliksiry złagodziły już ból głowy, a rana została uleczona. Czuła się trochę słaba i oszołomiona, ale wiedziała, że to tylko chwilowe. Do jej sali wszedł uzdrowiciel w białym fartuchu.

- Dzień dobry pani Nott, nazywam się Diego Leons.

- Dzień dobry... - powiedziała z wahaniem.

Czy on na Merlina, właśnie nazwał ją panią Nott? Czyżby miała jakieś omamy po tym uderzeniu? Albo straty w pamięci?

- Uleczyliśmy zranienie. Na szczęście nie doszło do poważniejszego uszkodzenia, ani wstrząsu mózgu. Musi pani poczekać, aż eliksir się wchłonie i może pani pójść do domu. Pani mąż i przyjaciele czekają na korytarzu.

"Teraz nie mów żegnaj...!" Venetiia NoksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz