Gdy tylko pojawili się w atrium św. Munga, magomedycy odebrali Lunę z ramion Theo i położyli ją na białych noszach.
- Wiecie coś na temat tego, kto jest jej osobą do kontaktu medycznego? – spytał Blaise, gdy stanęli w kolejce do rejestracji.
- Chyba jakaś jej dalsza ciocia, ale nic o niej nie wiem – przyznała z napięciem Ginny.
- Czyli, że nic nam nie powiedzą o jej stanie...? - zaniepokoił się Theodore.
- Mam pewien pomysł – wtrącił Blaise.
- Państwo w sprawie kogo? – zapytała rejestratorka.
- Luna Nott, przywieźliśmy ją tutaj przed chwilą – odezwał się Zabini.
- Zabb... – zaczął ostrzegawczo Theodore.
- Kto z państwa jest z rodziny?
- On. To jej mąż – Blaise pociągnął Theo za przedramię w stronę kontuaru.
- Ile żona ma lat? – spytała.
- Dwadzieścia trzy – odpowiedział szybko, patrząc na przyjaciela nieprzychylnie.
- Data urodzenia?
Theodore zrobił wielkie oczy. Nie miał pojęcia.
- Trzynasty luty – wtrąciła szybko Ginny.
- Czy żona jest na coś uczulona?
Theo rzucił Ginny krótkie spojrzenie, a ona tylko potrząsnęła głową.
- Nie jest.
- Jakiś dokument tożsamości pana lub żony? – rejestratorka spojrzała na niego.
- Chcemy, by skorzystała z opieki prywatnej, pokryjemy cały rachunek – znów odezwał się Blaise.
- Dobrze. Proszę podać numer swojej skrytki, z której pobierzemy należność i się podpisać – rejestratorka podała mu jakiś dokument.
Theodore był w takim szoku, że mimo prawniczego wykształcenia, nawet go nie przeczytał przed złożeniem podpisu.
- Pana żona przechodzi teraz badania, jest na czwartym piętrze. Proszę przejść do poczekalni, magomedyk państwa poinformuje o tym co jej dolega.
- Zabiję cię – zaburczał Nott, odwracając się do Diabła.
- To dobrze, że jesteśmy w szpitalu, może jakoś mnie odratują – Zabini wyszczerzył się do przyjaciela.
- Daj spokój, Theo. Tak przynajmniej będziemy wiedzieć, co się z nią dzieje... - tłumaczyła Ginny.
- Już dobrze... Chodźmy na czwarte – zdecydował, ruszając w stronę schodów.
Nie zauważył, jak Blaise i Ginny wymieniają za jego plecami krótki, zadziorny uśmieszek.
💞💞💞
Luna leżała w prywatnej sali. Eliksiry złagodziły już ból głowy, a rana została uleczona. Czuła się trochę słaba i oszołomiona, ale wiedziała, że to tylko chwilowe. Do jej sali wszedł uzdrowiciel w białym fartuchu.
- Dzień dobry pani Nott, nazywam się Diego Leons.
- Dzień dobry... - powiedziała z wahaniem.
Czy on na Merlina, właśnie nazwał ją panią Nott? Czyżby miała jakieś omamy po tym uderzeniu? Albo straty w pamięci?
- Uleczyliśmy zranienie. Na szczęście nie doszło do poważniejszego uszkodzenia, ani wstrząsu mózgu. Musi pani poczekać, aż eliksir się wchłonie i może pani pójść do domu. Pani mąż i przyjaciele czekają na korytarzu.
CZYTASZ
"Teraz nie mów żegnaj...!" Venetiia Noks
FanfictionNie jest to nic specjalnie oryginalnego, ale postawiłam sobie za cel, by było to najbardziej emocjonalne i najbardziej dojrzałe uczuciowo opowiadanie, które napiszę. Cały główny wątek skupia się oczywiście na parze naszych ulubionych bohaterów, ich...