91. Teraz nie mów...wciąż masz swoje wartości!

287 5 0
                                    

Stara, dziurawa dętka od roweru leżała na niewielkim stoliku tuż przed nimi.

- Naprawdę nie musisz tam ze mną jechać – Theo uśmiechnął się słabo do przyjaciela.

- Daj spokój! Zapewne jesteś świadom, że to może być tylko jakaś sztuczka z ich strony? Naprawdę lepiej żebyś nie był tam sam – Blaise uścisnął mocniej jego ramię.

- Nie mam pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Nie sposób zaprzeczyć, że to wciąż moja żona, ale jednak nie czuje się dobrze z tym, że rzucam wszystko i pędzę, by się przekonać co się z nią dzieje...- Theo nerwowym gestem potarł twarz.

Blaise uważnie spojrzał na przyjaciela.

- Wiesz, że ona to rozumie, prawda? Nie ma pretensji. Jestem pewien, że sama by cię na to namawiała, gdybyś sam od razu nie postanowił, że ta sytuacja wymaga twojego przyjazdu.

Theodore zacisnął lekko usta.

- Obawiam się, że w końcu skończy jej się cierpliwość. Ktoś tak doskonały, zasługuje na więcej, niż to... Nasz pierwszy wyjazd jako pary bez dzieci, a ja zostawiam ją po ledwo kilku godzinach i znów lecę sprzątać swój własny syf!

- Daj spokój! Wyraźnie słyszałem, jak Lovegood mówiła, że jest zadowolona, że może wrócić szybciej do kraju, bo tęskni za dziećmi. Musisz wreszcie uwierzyć w to, że to wyjątkowa kobieta, która nie ucieknie przed problemami, tylko pomoże ci je pokonać – przekonywał Zabb.

- Wiem o tym, że ona mnie rozumie, ale czasem martwię się, że za dużo na nią spada w związku z moją sytuacją – Theodore westchnął ciężko.

- To krukonka, ale w najlepszym wydaniu. Ma w sobie wiele z dumy i odwagi, jak jej najlepsze przyjaciółki – gryfonki. Ona się tak łatwo nie podda! – zapewnił go Blaise.

Nott mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie. Wiedział, że Zabini ma absolutną rację jeśli chodziło o Lunę i jej determinację. Była wspaniała.

- Jak myślisz, co stało się Tammy? – Theodore nerwowo przeczesał włosy palcami. Mógł mieć dużo żalu do swojej prawie byłej żony, ale naprawdę nie życzył jej by stała jej się jakaś poważna krzywda.

- Skoro napisali, że jest w krytycznym stanie, a ty jako jej mąż musisz się pojawić, to zapewne nie był to tylko drobny wypadek – Blaise skrzywił się lekko.

- Też tak sądzę. Mam tylko nadzieję, że to szybko się wyjaśni... - Theodore naprawdę się niepokoił.

- Zobaczymy – Zabini podsunął mu dętkę, by razem mogli ją ująć nim świstoklik się uaktywni.

💞💞💞

Wylądowali prosto w atrium szpitala Magicznym Chorób i Dolegliwości Świętej Betsy Bell. Obydwaj od razu zauważyli, że była to zupełnie inna placówka medyczna niż ich rodzimy św. Mungo. Tutaj wszystko było bardziej chaotyczne, ale i nowoczesne. Magiczny świat w Stanach Zjednoczonych zdecydowanie ruszył z postępem, względem zawsze konserwatywnych Brytyjczyków.

- Tam jest rejestracja – Theodore wskazał wysoki kontuar, za którym stało kilka pielęgniarek w jasnoniebieskich szatach.

- Byłeś tu już wcześniej? – zainteresował się Blaise.

- Tak, niestety mieliśmy okazję, gdy w czasie naszych wakacji tutaj, mała Tilly połknęła jeden z kolczyków Sammy.

- Połknęła kolczyk? – zaśmiał się Zabb. – Jak to możliwe?

- Do dziś zadaję sobie to samo pytanie – przyznał Theodore. – Tammy była wtedy taka wściekła. Obwiniała nas wszystkich. Uzdrowiciele mieli z nią niezłe przejścia.

"Teraz nie mów żegnaj...!" Venetiia NoksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz