94. Teraz nie mów... cuda i wsparcie!

328 5 0
                                    

Siedział na skraju łóżka, z palcami wplecionymi we włosy. Frustracja parzyła go od środka, pochłaniając wszelkie myśli o tym, co jeszcze powinien teraz zrobić. Prawie płakał, gdy po dwunastu godzinach czuwania przy łóżeczku synka, opiekunowie z magicznego żłobka prawie błagali go, by poszedł wreszcie do domu wykąpać się i coś zjeść. Opierał się długo, ale Blaise wrócił po kilku godzinach odpoczynku w hotelu, by go zastąpić. Przekonał go do odejścia, dopiero, gdy obiecał mu, nie opuszczać boku Tobbiego nawet na wyjście do toalety.

Wrócił do wynajętego pokoju i pochłonął jakiś gulasz, który serwowała dziś hotelowa restauracja. Wykąpał się i usiadł z fiolką eliksiru nasennego w dłoni. Wiedział, że pomimo zmęczenia bez tego dziś nie zaśnie. To i tak nie miało sensu. Dopiero jutro rano o dziewiątej, po ponownym otwarciu biur MACUSY, mógł udać się tam po odpowiednie dokumenty... Tak przynajmniej przekazał mu Blaise.

Pukanie do drzwi wybiło go z głębokich myśli. Westchnął, wsunął eliksir do kieszeni swojego białego szlafroka i podszedł otworzyć, spodziewając się kogoś z pracowników hotelu z jakąś sprawą do niego.

Zamarł na chwilę, a serce zabiło mu mocniej.

- Dzień dobry – Luna uśmiechnęła się promiennie. – Czy zamawiał pan może coś specjalnego do swojego pokoju?

Odetchnął głęboko nim porwał ją w swoje ramiona i praktycznie wcisnął ją w siebie. Tak bardzo za nią tęsknił!

- Kochanie... - wyszeptał w jej włosy. – Jak dobrze, że tu jesteś!

Luna gładziła go delikatnie po plecach, szepcząc, że ona również się cieszy, że znów go widzi.

Theo wreszcie wciągnął ją do pokoju i kopniakiem zamknął za nimi drzwi, nim porwał jej usta do cudownego pocałunku. Wlał w niego całą swoją tęsknotę, rozpacz i podziękowanie za to, że przyjechała tu specjalnie dla niego. Była prawdziwym oparciem i wiedział, że zawsze mógł na nią liczyć.

- Jak się trzymasz? – Luna delikatnie pogłaskała go po policzku, gdy wreszcie się od siebie oderwali.

- Bywało lepiej – Theo uśmiechnął się ponuro, prowadząc ją w stronę swojego lóżka. Potrzebował teraz jej bliskości i ukojenia, jakie niosło ze sobą ciepło jej ramion.

- Blaise nie wyjaśnił mi zbyt wiele, ale kazał przyjechać prosto do hotelu i zostać tu z tobą, aż do rana. Mamy zaraz po otwarciu pójść do tutejszych władz...

- Nie wiem, co on dokładnie planuje, ale musimy mu zaufać – Theodore westchnął ciężko. – Chcę już tylko zabrać Tobbiego do domu.

- Wiem – Luna splotła ich palce razem. – Załatwimy to, obiecuję. – Pocieszała go z tym samym, uśmiechem, który tak w niej uwielbiał.

- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś – Theodore uśmiechnął się do niej, przyciągając ją do kolejnego pocałunku.

Ich związek wciąż był świeży, a oni nie wyszli poza trzymanie się za ręce, przytulanie i kilka sesji namiętnego całowania. Dziś jednak Nott liczył na więcej, oczywiście tylko pod warunkiem, że jego dziewczyna była na to gotowa. Potrzebował jej bliskości.

(Scena 18+)

Miała na sobie idealnie przylegające jeansy i ciasną, czarną koszulkę z dekoltem w szpic. Jej cudownie długie, blond włosy były swobodnie rozpuszczone, a usta smakowały malinami lub słodką gumą balonową – nie był pewien.

- Theo... - Luna jęknęła, gdy przeniósł pocałunki na gładką skórę jej szyi, pieszcząc ją z zapamiętaniem.

- Tak bardzo cię potrzebuję... - wyznał, czując jak jego podniecenie zaczyna narastać. Pod szlafrokiem miał na sobie tylko cienką parę bokserek.

"Teraz nie mów żegnaj...!" Venetiia NoksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz