Peter nie odzywał się do Tony'ego.Milioner nie mógł go winić. Wiedział, że za to co zrobił, jak najbardziej zasługiwał na ignorowanie, ale uważał, że zrobił to, co było konieczne. Tyle było dobrego, że chłopiec więcej nie wymiotował, ale bolał go brzuch i miał łzy w oczach. Niechętnie, ale łapczywie pił miętową herbatę i każdy inny napój, który przynosił mu opiekun. Jeść nie chciał.
Czego Tony jednak nie wiedział, to to, że młodszy rozważał telefon do swojego pracownika społecznego. Wiedział jednak, że nie było warto. Nawet jeśli pan Tremblay miałby mu uwierzyć, co wcale nie było takie prawdopodobne, nie miał dowodów. A bez dowodów, nie było wyroku. Wiedział dobrze jak to wszystko działa. Wiedział, że nikt nie stanąłby po jego stronie
Choć następnego dnia, gdy czuł się już zupełnie dobrze, chciał zapalić, żeby zrobić milionerowi na złość i udowodnić samemu sobie, że wciąż ma całkowitą kontrolę nad sobą i swoim życiem, nie mógł. Już na myśl o smaku dymu zrobiło mu się niedobrze, a gdy tylko zaciągnął się, natychmiast pobiegł zwymiotować. I nie chciał już palić. Miał dość.
Chciało mu się przez to płakać.
Może nawet płakał.
Tak naprawdę to, że nie mógł palić nie było najgorsze. Najgorsza była rana, jaką odniosła duma Petera. To upokorzenie. Chłopiec czuł się głęboko dotknięty i... zdradzony. Wtedy w warsztacie, wydawało mu się, że po raz pierwszy złapał z opiekunem wspólny język. Poczuł się w jego towarzystwie dobrze. Poczuł się... może nawet na miejscu? Tak jakby jego obecność nie była uciążliwą pomyłką. Poczuł się tak, jakby pan Stark go lubił. A jego nikt nie lubił. Nikt nie spędzał z nim czasu, bo go lubił. Nikt nie interesował się nim z czystej sympatii, tylko z obowiązku. Łącznie z jego opiekunem, który go... oszukał. Wykiwał. Udawał, żeby Peter rozluźnił się w jego towarzystwie, a potem...
Chłopiec zamknął oczy, a mimo to, kilka łez spłynęło po jego policzkach. Powinien być mądrzejszy. Przecież wiedział. Nauczył się już. Wiedział, że nie wolno mu opuścić gardy. Nigdy.
Nigdy więcej nie zejdzie do warsztatu.
***
Tony nie próbował rozmawiać z Peterem przez kilka dni. Chłopiec nie chodził do szkoły ze względu na swoją karę, więc znów spędzał dni samotnie. Milioner chodził do pracy, a potem do warsztatu, sam. Czuł się tam nieco swobodniej w samotności. Choć musiał przyznać, że praca z Peterem była przyjemna. Przekazywanie mu wiedzy było przyjemne.
Gdy w sobotę Tony wrócił z biura, zastał swojego podopiecznego w salonie. Peter oglądał kreskówki. Nawet nie spojrzał na starszego.
-Dzień dobry- powiedział mężczyzna, na co chłopiec przewrócił oczami, wyłączył telewizor i ostentacyjnie wyszedł z salonu. Tony wzdrygnął się, gdy młodszy mocno trzasnął drzwiami swojego pokoju.
Milioner westchnął, idąc do kuchni i podchodząc do ekspresu. Zrobił sobie kawę.
Rozumiał Petera. Naprawdę go rozumiał, nie mógłby mieć do niego pretensji o tę złość, ale był już zmęczony. I nie wiedział co mógłby zrobić. A przecież było między nimi lepiej. Przeprowadzili już nawet kilka zwykłych, pokojowych rozmów. Tony nie wiedział co ma zrobić, żeby młodszy go zrozumiał. Żeby chciał dać sobie pomóc.
Pamiętał, jaki był wściekły, gdy ojciec go karał. Gdy robił mu krzywdę. Czuł się pokrzywdzony, czuł, że jest ofiarą wielkiej niesprawiedliwości. Zastanawiał się, czy wtedy Howard też myślał, że robi to dla dobra Tony'ego? Że jego syn po prostu nie rozumie?
CZYTASZ
Boys Don't Cry
Fanfiction"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zaciskając usta- jesteś tu sam?- spytał Tony. Uznał milczenie młodszego za odpowiedź twierdzącą- a to? To...