Rozdział 26

1.9K 182 26
                                    


-Pan Tremblay będzie tu za godzinę. Dyrektor zgłosił mu to co się stało, zapewne czeka nas długa rozmowa na ten temat- powiedział milioner, wchodząc do pokoju Petera. Młodszy kiwnął jedynie głową, nie odrywając wzroku od laptopa.

-I co?- mruknął.

-I dobrze by było, gdybyś zgodził się na kolejną wizytę u psychologa.

-Bo jestem agresywny?- rzucił oskarżycielsko Peter, niemalże ze złością. Nie lubił, gdy tak o nim mówiono. Nigdy nie chciał się z nikim bić.

Tony oparł się o framugę drzwi.

-Nie. Bo masz problem z panowaniem nad emocjami i ubieraniem ich w słowa. Poza tym, to będzie dobrze wyglądało, kiedy będziemy się starali o umieszczenie cię w nowej szkole- oznajmił. Peter westchnął i odłożył laptop na bok.

-Gdzie będę chodził?- spytał. Milioner podszedł do niego, usiadł na łóżku i wyciągnął telefon z kieszeni.

-Spójrz. Ta szkoła ma bardzo dobre opinie i wysoki poziom- powiedział, pokazując chłopcu stronę szkoły. Peter uniósł brwi.

-Midtown High?- zdziwił się.

-Coś nie tak?- spytał starszy. Chłopiec pokręcił głową.

-Nie, nie, to jest... chciałem... zawsze chciałem tu chodzić- powiedział- tylko czesne jest za wysokie, a ja...- młodszy zacisnął usta.

-Co ty?

Peter westchnął, odsuwając się od milionera.

-Nie przyjmą mnie z takimi ocenami- westchnął, kuląc się i opierając podbródek na kolanach.

-Wiesz co myślę?- rzucił milioner, po czym zaczekał, aż Peter na niego spojrzy- myślę, że wcale nie masz problemu z nauką. I wcale nie jesteś leniwy. Uważam, że jesteś zdolny i lubisz się uczyć, ale zwykła szkoła nie stawia przed tobą wyzwań. Nie motywuje cię. Tracisz tylko czas. W Midtown będziesz musiał się trochę wysilić, ale ty tego właśnie chcesz, prawda?

Brunecik znów odwrócił wzrok.

-Czemu tak uważasz?- spytał cicho. Mężczyzna uśmiechnął się.

-Też miałem kiedyś czternaście lat i chodziłem do szkoły z dzieciakami w swoim wieku. To strasznie męczące, prawda?- rzucił. Peter zasznurował usta.

-Nikt tego nie kupi- mruknął.

-Już kupili- Tony wzruszył ramionami. Peter zmarszczył brwi.

-Jak to?

-A tak to, że dzwoniłem do dyrektora. Nie był zachwycony twoimi ocenami, ale powiedział, że skoro ja uważam, że jesteś zdolny, da ci szansę i pozwoli ci podejść do egzaminu wstępnego.

Peter wpatrywał się w telefon milionera. Dawno temu porzucił marzenie o Midtown. Wszyscy mówili, że nie da rady. Że się nie dostanie, a nawet jeśli jakoś by mu się to udało, nie utrzyma się w szkole z takim poziomem. Nikt w niego nie wierzył, więc Peter też stracił wiarę.

-Nie dam sobie rady w tej szkole- powiedział, ze zbyt dużą dozą goryczy w głosie jak na czternastolatka. Tony uśmiechnął się miękko.

-Kto jak kto, Pete, ale ty? Wiem, że dasz radę- zapewnił, ale młodszy pokręcił głową.

-Nie znasz mnie- sapnął, odwracając wzrok- wiem, że sobie nie poradzę. Może i jestem dobry z informatyki, ale tam wszystko jest na wysokim poziomie. Poza tym, są surowi, a ja nie jestem zbyt dobry w przestrzeganiu zasad. Nie będą mnie tak trzymać tak jak w państwowej szkole. No i nie wierzę, że przyjmą mnie tam z taką kartoteką. Te eleganckie szkółki nie lubią takich jak ja. Nie przyjmują dzieciaków, które sprawiają problemy. Powinieneś o tym wiedzieć, chodziłeś tylko do takich- powiedział, marszcząc lekko brwi i odsuwając się od milionera. Tony westchnął cicho.

-To prawda, Pete- odparł miękko- nie mówię, że będzie łatwo. Będziesz musiał się postarać, żeby nie nabroić, ale będzie ci łatwiej, bo w tej szkole nikt nie będzie ograniczał twojego potencjału. Nikt nie będzie cię tłamsić, nie będziesz się nudzić. No i poznasz dzieciaki z podobnymi zainteresowaniami- zauważył, na co Peter zasznurował usta. Nigdy nie miał przyjaciół. Nie miał nawet kolegów. Nikt go nie lubił. Był zbyt dziwny, zbyt przemądrzały i zbyt... cichy. Zbyt odizolowany. A kiedy w końcu udało mu się otworzyć, zacząć uśmiechać i przynajmniej udawać normalne dziecko, było już za późno. Wszyscy zdążyli się już poznać i nawiązać więzi. A jemu przypięto już łatkę dziwadła. Łatwiej było nim pozostać, niż poświęcać całą energię na zmianę tak mocno zakorzenionego w oczach innych wizerunku. Zwłaszcza w obliczu kolejnego dramatu dziesięcioletniego chłopca.

-I... przyjmą mnie mimo wszystko? Mimo tego, jaki jestem... uh, trudny?- spytał niepewnie. Starszy wydał z siebie zduszony jęk, jakby coś go zabolało.

-Dyrektor wie o wszystkim i przyjmie cię, mimo wszystko. Jeśli zdasz egzamin, rzecz jasna. Ale wiem, że zdasz go bez problemu- zapewnił, po czym wypuścił powietrze- i na litość boską, Bambi, błagam, nie mów, że jesteś trudny. Nie ma chyba nic bardziej krzywdzącego. Nienawidzę, kiedy ludzie nazywają tak dzieciaki tylko dlatego, że nie umieją sobie z nimi poradzić. To okropnie niesprawiedliwe i nie pozwalam ci tak o sobie myśleć. Nie daj sobie wmawiać takich bzdur, dobrze? Ty i ja wiemy, że nie jesteś "trudny"- powiedział milioner, wyrzucając z siebie ostatnie słowo z obrzydzeniem. Peter zamrugał, wpatrując się w mężczyznę z wysoko uniesionymi brwiami. Otworzył usta  ale za chwilę znów je zamknął. Zabrakło mu słów. Po raz pierwszy poczuł, że słowa mogą leczyć rany, choć wiele lat spotykał się regularnie z psychologiem. Te kilka zdań było naprawdę wszystkim, co chciał usłyszeć. I chciał powiedzieć w zamian tak wiele. Chciał podziękować. Chciał obiecać, że będzie lepszy. Że zasłuży na te słowa. Chciał nawet... może nawet chciał, żeby pan Stark znów położył mu rękę na ramieniu.

Brakowało mu słów, więc nie powiedział nic. Odchrząknął cicho i odwrócił głowę, bo czuł, że nie do końca panuje nad mimiką.

-Naprawdę uważasz, że dam radę?- spytał cicho. Naprawdę tego potrzebował. Usłyszeć, że ktoś w niego wierzy. Że ktoś naprawdę uważa, że Peterowi coś może się udać. Że może zrobić coś dobrze. Chciał, żeby ktoś w to wierzył. On sam nie potrafił.

-Ja to wiem, Bambi- oznajmił milioner- a gdybyś miał jakiekolwiek kłopoty, z nauką, albo... po prostu kłopoty, możesz na mnie liczyć- zapewnił. Peter odwrócił wzrok. Gdyby to tylko było takie proste. Dorosłym zawsze wydawało się, że są w stanie rozwiązać każdy jego problem. Ale pan Stark zdawał się wierzyć w to zupełnie szczerze. To było na swój sposób rozbrajające.

Chłopiec zrobił wszystko co mógł, żeby posłać opiekunowi wdzięczne spojrzenie, choć nie wiedział, czy zrobił to właściwie.

-To... zadzwonisz? Do pana Clarke?- mruknął, nie kryjąc niezadowolnia w głosie. Ale ten jeden, jedyny raz uznał, że jest opiekunowi coś winny.

Tony uśmiechnął się łagodnie.

-Tak- powiedział, wstając z łóżka- a ty... może trochę tu sprzątni, co? Pan Tremblay zaraz będzie- dodał, rozglądając się po pokoju. Peter zignorował tą uwagę, a starszy wyszedł.

Chłopiec uniósł kąciki ust. Objął się ramionami, ale nie dla pocieszenia. Chciał zatrzymać przy sobie ciepło, które poczuł, tak długo, jak tylko się dało.

Rozejrzał się po pokoju z małym uśmiechem na twarzy, po czym zaśmiał się cicho, kręcąc głową.

Nie zamierzał go sprzątać. Cóż, nadal istniały pewne granice.

*****

1093 słowa

Hejka!

Czy to nie idzie za szybko? XD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Boys Don't CryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz