Rozdział 66

1.1K 131 98
                                    

Tony nie wiedział co zrobić z rękami. Nie wiedział jak ma oddychać. Otwierał usta, by po chwili zamknąć je, nie mówiąc nic. Nie wiedział co powiedzieć.

-C-Co?- wyrzucił z siebie, przyswajając słowa mężczyzny zdecydowanie zbyt wolno.

-Eugenee Thompson, panie Stark, włamał się dziś rano do szkoły, do pracowni informatycznej. Nie wiem co zrobił, ale złapano go przy stanowisku Petera. Policja została powiadomiona, ale myślę, że Peter i tak powinien sprawdzić, czy Eugenee nie narobił szkód- oznajmił dyrektor Midtown. Tony znów zamilkł. Dyrektor mówił coś jeszcze, ale milioner nie słuchał. Rozłączył się bez słowa.

Od dobrych kilku godzin siedział w warsztacie na podłodze, starając się zebrać w sobie odwagę, by podnieść się i pójść do Petera. Żeby spojrzeć mu w oczy. Pogodzić się z tym co się stało i z myślą, że będzie musiał zmierzyć się nie tylko z całym światem, ale z faktem, że jego podopieczny, jego dzieciak, z jakiegoś powodu postanowił zrobić coś tak okrutnego. Ale przede wszystkim, musiał w końcu zobaczyć Petera. Uspokoić go, przytulić, porozmawiać z nim spokojnie, bez krzyku i złości. Przeprosić go. O ile w ogóle Peter był jeszcze w Wieży. Chłopiec zawsze uciekał, gdy pojawiały się kłopoty.

Teraz, Tony nie wiedział co zrobić. Bo co mógłby zrobić? Co można było zrobić w takiej sytuacji? Była jeszcze szansa, żeby to naprawić?

Mężczyzna siedział na podłodze jeszcze jakiś czas. Dość długi czas. Zdecydowanie dłuż niż powinien w takiej sytuacji. Analizował powoli wszystko co się stało. To nie Peter wysłał maile. To Eugenee Thompson, prawdopodobnie w akcie zemsty. Jedyne co Peter zrobił źle, to to, że nie zadbał odpowiednio o zabezpieczenia na szkolnym komputerze, wierząc, że tylko on na nim pracuje. Może zapomniał się wylogować? Tak po prostu? Każdemu może się zdarzyć. A on oskarżył go, nakrzyczał na niego, powiedział tyle bolesnych słów i...

Tony pochylił się lekko, chwytając się za końcówki włosów.

Tato, to nie moje narkotyki, błagam, musisz mi uwierzyć!

Milioner pokręcił gorączkowo głową, wciągając gwałtownie powietrze. Dusił się. Pamiętał dobrze to spojrzenie Howarda, gdy podejmował decyzję. Syn, czy partner biznesowy? Reputacja, czy rodzina?

Przestań kłamać, Anthony. Bądź mężczyzną.

Tony zaczął łapczywie wciągać powietrze, jednocześnie nie mogąc dostatecznie zapełnić płuc. Znał to uczucie, wiedział jak wyglądał atak paniki, a mimo to, nie umiał nad nim zapanować. To właśnie dlatego go nie chciał, dlatego trzymał go na dystans. Dlatego łamał Peterowi serce mówiąc, że go nie adoptuje. Wiedział dobrze, że nie powinien pozwalać mu się zbliżyć. Wiedział, że nie wolno mu było dopuścić do tego, żeby Peter zaczął widzieć w nim rodzinę, żeby zbudował w sobie nadzieję. Wiedział, że tak będzie. Przecież dobrze o tym wiedział!

Wiedział, że w gruncie rzeczy niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Mężczyzna zerwał się z ziemi. Musiał po niego jechać. Peter na pewno uciekł z Wieży, Tony musiał go znaleźć. Musiał go znaleźć, zobaczyć, przytulić i jakkolwiek sprawić, żeby chłopiec był w stanie się pozbierać.

-Jarvis, czy Peter tu jest?- spytał nerwowo, na wszelki wypadek.

-Pan Parker opuścił Wieżę o siedemnastej trzynaście.

-A która jest teraz?- mruknął milioner, wyciągając telefon.

-Jest dwudziesta pierwsza pięćdziesiąt dwa- oznajmił Jarvis. Tony wciągnął gwałtownie powietrze. Było późno. Za późno, żeby Peter włóczył się po ulicy w takim stanie. Zwłaszcza teraz, w takim stanie.

Tony wybiegł z warsztatu i zbiegł do garażu, jednocześnie sprawdzając w telefonie lokalizację Petera. Zanim aplikacja się załadowała, mężczyzna zdążył już wsiąść do samochodu. Odpalił silnik i z piskiem opon wyjechał z garażu. Zdziwił się, widząc, że chłopiec nie wyłączył telefonu, ale szybko przypomniał sobie, jak wielką nadzieję miał na to, że jego ojciec zmieni zdanie i przyjedzie po niego do szkoły. Zaklął cicho. Peter też liczył, że Tony po niego przyjdzie. Czekał, aż Tony przyjedzie. Wierzył w niego, nawet po tym wszystkim.

Milioner przyśpieszył.

Jęknął cicho, gdy zauważył jaka ulewa trwała na zewnątrz. Peter na pewno nie miał kurtki. I było już naprawdę ciemno. Wiedział, że chłopiec spędził dużą część dzieciństwa na ulicy i potrafił o siebie zadbać, ale i tak się martwił. Peter był dzieckiem. Powinien być teraz bezpieczny, w ciepłym łóżku, ciesząc się wakacjami i nie martwiąc o to, czy wciąż ma dom, do którego mógłby wrócić. Był na to wszystko za mały. A Tony... Tony był zbyt samolubny, żeby go mieć. Powinien go oddać już dawno temu, gdy tylko zauważył, że Peter się zmienił. Tony na niego nie zasługiwał, ale był zbyt wielkim egoistą, by cokolwiek z tym zrobić. O ile Peter będzie jeszcze chciał mieć z nim cokolwiek wspólnego.

Milioner trzymał kierownicę jedną ręką. Drugą wciąż sprawdzał lokalizację Petera. Znajdował się osiem kilometrów od Wieży. Samochód był zbyt powolny. Tony mocniej wcisnął gaz i przejechał na czerwonym świetle. Kilka samochodów zatrąbiło za nim, ale mężczyzna nie zareagował. Nie miał do tego głowy. Nie wiedział co powie Peterowi, nie wiedział jak zacznie, nie wiedział nawet jak uda mu się spojrzeć chłopcu w oczy, ale musiał go znaleźć. Musiał go przeprosić. Musiał mieć go w swoim życiu.

W końcu, zobaczył go. Peter szedł powoli chodnikiem, przyciskając się między ludźmi. Miał zwieszoną głowę i obejmował się ramionami, jak zawsze, gdy potrzebował czułości i bliskości. Był tylko dzieckiem.

Włosy chłopca były całkowicie przemoczone. Nawet w nocnym mroku milioner mógł dostrzec, jak lepiły mu się do czoła i skroni.

Tony wjechał na skrzyżowanie, znów ignorując czerwone światło. Nie mógł stracić go z oczu.

-Peter!- zawołał, gdy otworzył okno- Peter! Czekaj!

Chłopiec podniósł głowę, szukając jego głosu, więc Tony znów go zawołał. W końcu, ich spojrzenia się spotkały. Peter zacisnął usta, a jego dolna warga zadrżała. Miał oczy czerwone od płaczu i było w nich tyle smutku, poczucia zdrady, złości, strachu, że milionerowi zrobiło się słabo.

Po dwóch sekundach Peter znów zaczął maszerować, marszcząc brwi i wciskając ręce w kieszenie. Tony zaklął cicho, znów wciskając gaz.

-Peter! Błagam cię, stój!

Peter znów spojrzał w jego stronę. I nagle, kilka rzeczy stało się niesamowicie szybko. Tony przechylał się w stronę okna. Peter otworzył szeroko oczy, a na jego twarzy wymalowało się przerażenie. Tony zmarszczył lekko brwi. Usłyszał głośny klakson i spojrzał przed siebie. Granatowy samochód jechał prosto na niego. Mężczyzna krzyknął i gwałtownie wykręcił kierownicę, jednocześnie dodając gazu. 

Na krótką chwilę przed uderzeniem, świat się dla niego zatrzymał. I jedyne, o czym Tony był w stanie pomyśleć to nie to, że zaraz uderzy w niego samochód. Że poczuje koszmarny ból. Że może zginąć, lub do końca życia być kaleką, stracić firmę, całe swoje dotychczasowe życie. Nie, nie na tym się skupił. Myślał tylko o tym co stanie się z Peterem, jeśli Tony zginie? Czy wróci do domu dziecka? Czy pan Tremblay znajdzie mu dobrą rodzinę? Taką, która go nie skrzywdzi? Która będzie go kochać tak, jak na to zasługuje? Powinien mu taką znaleźć. Błędem było zostawienie go z Tonym. Zamiast mu pomóc, milioner okazał się po prostu kolejną osobą, która go zdradziła, zraniła, złamała serce. Może nawet skrzywdził go bardziej niż inni.

Poczuł uderzenie.

Nie zdążył krzyknąć.

Całym samochodem wstrząsnęło.

Tony stracił przytomność.

*****

1140 słów

Hejka!

Mwuhahahahahah!

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Boys Don't CryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz