Rozdział 54

1.4K 149 64
                                    


Słowa pana Clarke były budujące. To wszystko w jego ustach było takie proste. Otworzyć się, wpuścić pana Starka do swojego życia. Peter mógł to zrobić. Mógł się otworzyć. Mógł przestać się bronić. Sprawić, żeby jego opiekun zaczął uczestniczyć w jego życiu. Przecież według pana Clarke, Tony sam też tego chciał. Peter mógł to wszystko zrobić.

A przynajmniej tak mu się zdawało.

Starał się. Chciał tego. Po prostu nie wiedział jak to zrobić.

Peter wyszedł od psychologa pełen nadziei, jednak nic się nie zmieniło. Wszystko było tak jak wcześniej. Pan Stark był dla niego miły i dobry, ale... nic poza tym. Nie spędzali razem więcej czasu, bo było to po prostu niemożliwe. Nie stali się sobie bliżsi. Zresztą, Peter nigdy nie był z nikim tak blisko jak z panem Starkiem i nie wyobrażał sobie, że można ich relację pogłębić. Bo na czym polegało bycie blisko z opiekunem? Czy byliby blisko, gdyby Peter nazywał milionera swoim tatą? Czy to by załatwiło sprawę?

Peter znalazł się na obcym gruncie. Miał w pełni opanowane zniechęcanie do siebie ludzi, sprawianie, że nowi rodzice szybko go oddawali, ale jak sprawić, żeby nowy rodzic go zatrzymał? To było trudniejsze niż mu się zdawało.

Chłopiec siedział na swoim łóżku, rozmyślając o tym. To było dla niego trudne. Wręcz bolesne. Właśnie dlatego nigdy tego nie chciał. Nie chciał tego chcieć, bo... było mu tak ciężko.

Nawet nie wiedział jak to się stało, ale trzymał w ręce telefon, a jego palec zawisł nad zieloną słuchawką. Miał numer pana Clarke odkąd dostał pierwszy telefon, ale nie dzwonił do niego od bardzo dawna. Ostatni raz zrobił to mając osiem lat, po wyjątkowo złym śnie. Chciał wtedy usłyszeć znajomy głos życzliwej mu osoby.

Teraz też miał na to ochotę, ale nie potrzebował do tego pana Clarke. Peter mieszkał w Wieży już prawie pół roku i to było znacznie dłużej, niż w wielu domach. Teraz, Tony też miał znajomy głos.

Chłopiec odłożył telefon na bok, wzdychając głęboko. Wstał z łóżka i zapiął bluzę, po czym powoli ruszył w kierunku drzwi. Jego opiekun powinien niedługo skończyć pracę.

Wyszedł z pokoju dokładnie w tym samym momencie, w którym milioner wysiadł z windy, poprawiając sobie mankiety. Peter uniósł kąciki ust na ten widok. Pan Stark zwracał niesamowicie wielką uwagę na swoją prezencję.

Mężczyzna podniósł wzrok i uśmiechnął się ciepło.

-Cześć, Pete- rzucił. Peter przekrzywił głowę, wpatrując się w twarz opiekuna. Choć pan Stark dobrze wyglądał, miał na twarzy widoczne zmarszczki. Chłopiec je lubił. Nadawały mężczyźnie przyjazny wygląd. Zwłaszcza zmarszczki w kącikach oczu, które mówiły o tym, że Tony dużo się uśmiechał.

Starszy zatrzymał się przy dziecku, unosząc jedną brew.

-Coś się stało?- spytał z rozbawieniem w głosie, a Peter pokręcił powoli głową.

-Nie. Nie, nic- mruknął. Milioner wzruszył ramionami, odchodząc do swojej sypialni. Chłopiec natomiast poszedł do kuchni i nastawił ekspres, uprzednio podstawiając pod niego kubek opiekuna.

-Dzięki, Bambi- rzucił Tony, gdy przyszedł do kuchni przebrany w wygodne spodnie dresowe i koszulkę z logo AC/DC.

Mężczyzna wziął swoją kawę z ekspresu, po czym oparł się o blat naprzeciwko Petera.

-Jak było w szkole, Pete?- spytał miękko, upijając łyk kawy. Chłopiec wzruszył ramionami, chcąc odpowiedzieć jak zwykle, zbywającym "w porządku", ale wtedy, uderzyła go pewna myśl. Zerknął niepewnie na starszego, po czym spuścił wzrok na swoje dłonie.

Boys Don't CryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz