Rozdział 58

1.4K 172 96
                                    


Peter zmarszczył brwi i przetarł oczy, ale jeszcze ich nie otworzył. Było mu na to zdecydowanie zbyt ciepło. Obrócił się jedynie lekko, po czym wtulił w... bluzę pana Starka?

Chłopiec podniósł głowę, marszcząc brwi. Jego opiekun leżał na kanapie, pogrążony w głębokim śnie. Peter zacisnął na chwilę oczy, po czym zerknął na zegar. Była piętnasta. Obrócił głowę i zauważył, że w telewizji Jarvis automatycznie włączył kolejną część Gwiezdnych Wojen. Musiał przespać conajmniej trzy godziny. Ale nie to go zmartwiło. Faktem, który naprawdę zaskoczył Petera było to, iż chłopiec przespał trzy godziny wtulony w pana Starka. W jego ramionach. Z kolanami wbitymi w jego bok, głową na jego brzuchu i rękami trzymającymi kurczowo dłoń starszego.

Gdy tylko chłopiec upewnił się, że Tony na pewno wciąż spał, swobodnie opadł głową na klatkę piersiową milionera i zamknął oczy. Nie chciał wstawać. Żeby go nie obudzić, oczywiście.

Pięć minut zajęła Peterowi ponowna pobudka. Ziewnął przeciągle i wtulił się w opiekuna, wydając z siebie cichy pomruk zadowolenia. Cieszył się, że pan Stark pojawił się na cmentarzu. I cieszył się z tego, że milioner zawsze wiedział co zrobić. Tony przywiózł go spowrotem do Wieży. Oglądali razem filmy, aż w końcu zasnęli.

Peter znów zamknął oczy. Czuł się przy panu Starku bardzo bezpiecznie, ale... znów się bał. Otworzył starą ranę, a razem z nią wróciły wszystkie lęki. Każdej nocy budził się zlany potem. Każdego ranka wychodził z pokoju z sercem w gardle, bojąc się, że jego opiekun będzie...

Wisiał.

Peter potrząsnął głową.

Leżał w kałuży krwi.

Chłopiec wtulił twarz w klatkę piersiową Tony'ego. A co zrobiłby, gdyby okazało się, że Tony nie żyje? Że wziął garść tabletek, kiedy Peter spał i teraz leżał tu martwy?

Brunecik podniósł gwałtownie głowę i wbił wzrok w twarz mężczyzny. Patrzył na niego, aż pan Stark lekko się poruszył. Peter przełknął ślinę, po czym delikatnie ułożył głowę na klatce piersiowej mężczyzny. Słuchał jak starszy oddychał. Jak biło mu serce.

Tony nie był taki. Nie zrobiłby tego. Niby czemu miałby to zrobić? Miał przecież wszystko.

Chłopiec przez chwilę po prostu leżał z zamkniętymi oczami, uważnie licząc uderzenia serca jego opiekuna. Przez dobre kilka lat po śmierci May, Peter bał się zostawać z ludźmi sam na sam. Ze wszystkimi. Z opiekunami, z dziećmi, z lekarzami. Zawsze musiał być ktoś jeszcze. Już od dawna nie panikował, gdy zostawał z kimś sam, ale teraz... nagle, to wszystko wróciło. Czuł się niekomfortowo, będąc w Wieży sam z panem Starkiem. Miał serce w gardle, gdy starszy brał do ręki nóż, śrubokręt, piłę, lub cokolwiek innego, czym mógł zrobić sobie krzywdę. Wiedział, naprawdę wiedział, że przecież Tony nie chciałby sobie nic zrobić, że zauważyłby jakiekolwiek znaki, ale nie mógł nic na to poradzić. Bał się. Był przerażony. Miał mętlik w głowie. Jego opiekun był jego ostoją, jego bezpieczną osobą, która dawała mu poczucie stałości i bezpieczeństwa, przy której czuł się najlepiej, był jednocześnie osobą, z którą Peter bał się przebywać. A to burzyło mu całą dotychczasowo zbudowaną pewność siebie w nowym miejscu. W nowym domu.

Nagle, milioner mruknął sennie, poruszając się gwałtownie. Peter wciągnął powietrze, kurczowo chwytając bluzę mężczyzny, jednak szybko rozluźnił uścisk, gdy zorientował się, że nic złego się nie dzieje.

Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że działo się coś bardzo złego.

Tony się budził.

Boys Don't CryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz