Rozdział 70

1.4K 137 121
                                    

Peter wziął głęboki oddech, zanim wszedł do sali szpitalnej. Czuł dłoń wujka Nicka na ramieniu i starał się na niech skoncentrować, żeby zachować spokój. Wiedział, że pan Tremblay rozmawiał z kimś przez telefon i poinformował Tony'ego o... o jego chwilowym problemie.

Peter czuł się tak samo jak wtedy. Dokładnie tak samo, jakby nie miał na nic siły. Nie płakał. Nie próbował mówić. Zamiast tego pogrążał się w myślach i na nikogo nie patrzył. Zanim dotarli do szpitala, pojechali jeszcze do pana Clarke. Peter nie chciał go widzieć, ale nie wyraził sprzeciwu. Niczemu się nie sprzeciwiał, nie miał na to energii, więc biernie pozwalał panu Tremblay zaprowadzić się gdziekolwiek mężczyzna chciał.

Psycholog kazał mu się nie martwić. Powiedział, że to normalne, że doświadczył wielu gwałtownych emocji i jego mózg potrzebuje czasu. Że przeżył traumę. Znów. Peter nienawidził tego słowa, które kierowało całym jego życiem. I nienawidził tego, że nagle, Tony miał cokolwiek wspólnego z traumą. Tony był przeciwieństwem traumy, był wszystkim co dobre w jego życiu.

Chłopiec przełknął ślinę.

-Wchodzimy, Pete?- spytał łagodnie wujek Nick. Peter nie spojrzał na niego. Wszedł do sali i zatrzymał się w progu, wbijając wzrok w łóżko.

W każdy inny dzień, zalałby się łzami na ten widok. Zacząłby płakać jak małe dziecko. Ale dziś, tylko zamrugał i uniósł lekko ramiona, wpatrując się w pana Starka. Tony leżał w białej pościeli z zamkniętymi oczami. Miał na sobie błękitne, szpitalne ubranie. Na jego palcu zaciśnięty był klips, podłączony do urządzenia monitorującego puls, a w zgięcie ręki wbity był wenflon. Tony był blady. Poza sińcem na kości policzkowej był bardzo blady, przez co wydawał się niesamowicie kruchy. Zupełne przeciwieństwo tej pewności siebie, którą na codzień emanował milioner.

Chłopiec stał w progu i w bezruchu wpatrywał się w mężczyznę. Bał się do niego podejść, tak jakby jego opiekun mógł rozpaść się na małe kawałeczki od zwykłego powiewu wiatru.

-Panie Stark?- spytał cicho pan Tremblay, a wtedy Tony powoli otworzył oczy. Peter wstrzymał oddech, gdy mężczyzna na niego spojrzał. Wiedział, że nikt go takiego nie chciał, że Tony w ogóle go nie chciał, a już na pewno nie w takim stanie. W ogóle nie powinien go takiego oglądać, bo Peter był żałosny. Jak małe, zagubione dziecko we mgle. Nikt nie kochał zepsutych dzieci. Czy Tony go wyrzuci? Każe mu się wynosić, powie, że nie chce go widzieć? Nie powinien tu przyjeżdżać, nie powinien się tak pokazywać, w ogóle nie powinien się mu pokazywać, bo Tony go nie chciał, nie chciał go, nikt go nie chciał...

-Bambi...- słaby szept wydostał się z ust milionera, a Peter drgnął, wbijając w niego wzrok. Tony powoli wyciągnął rękę w stronę dziecka. Chłopiec zacisnął usta, stawiając kilka niepewnych kroków w stronę starszego. Gdy był już na tyle blisko, że jego uda dotykały materaca, milioner chwycił jego dłoń i pociągnął w swoją stronę. Peter nie poruszył się, a wtedy starszy znów lekko go pociągnął.

-Chodź, Petey- mruknął sennie. Peter nie wytrzymał swojego oporu. Szybko wdrapał się na łóżko i wtulił w bok mężczyzny, przytulając policzek do jego barku. Tony bardzo powoli otoczył go ramieniem, uważając na przewód z klipsa na palcu. Peter zacisnął usta, pociągając nosem.

-Zostawię was samych, dobrze? Pójdę wypić kawę w kawiarence przy recepcji, gdybyś mnie potrzebował, Pete- powiedział pan Tremblay, po czym wyszedł, dając milionerowi i jego podopiecznemu prywatność.

Żaden z nich się nie odezwał. Mieli sobie bardzo dużo do powiedzenia, ale oboje milczeli. Peter nie mógł nic z siebie wydusić. Tony nie miał w sobie więcej siły, z której mógłby wykrzesać choć kilka prostych zdań. Wszystko go bolało i walczył ze snem bo wiedział, że Peter miał do niego przyjechać. Teraz też robił co w jego mocy, żeby nie usnąć, ale ledwo mu się to udawało. Od czterech godzin wybudzał się, żeby po kilku minutach znów pogrążyć się we śnie. Lekarz powiedział, że wycieńczenie po operacji jest normalne.

Boys Don't CryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz