Rozdział 69

1.5K 168 95
                                    


Peter wiedział, że coś się zmieniło, gdy tylko otworzył oczy. Czuł, że coś było inaczej. Coś było bardzo nie tak jak powinno. Nie wiedział tylko co.

Była godzina jedenasta. Przespał tylko trzy godziny, choć był padnięty. Nie mógł zasnąć w nowym miejscu. Długo przewracał się z boku na bok. Trochę płakał. Nie potrafił się uspokoić. W końcu zasnął, ale jego sen był płytki i niespokojny, bo cały czas w jego głowie kłębiły się myśli i nowe, coraz gorsze pytania. Czy Tony jeszcze będzie go chciał? Czy gdy się obudzi i dowie się, że pan Tremblay zabrał Petera, każe mu go zatrzymać? Powie, że nie ma wracać do Wieży? Że nie chce go nigdy więcej widzieć? Może każe mu oddać wszystko co dostał? Albo co gorsza, zwrócić mu za to wszystko pieniądze? Co Peter miałby wtedy zrobić? Wrócić na ulicę i kraść? Tak bardzo nie chciał wracać na ulicę. Te pół roku u pana Starka było jak z bajki. Jak miał teraz nagle wrócić na ulicę i znów być całkiem sam? Bez Tony'ego, który przygotuje mu śniadanie, przyjdzie powiedzieć "dobranoc", obroni, który go przytuli tak mocno i bezpiecznie jak nikt inny? Peter nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nie chciał sobie tego wyobrażać, bo poza całym strachem i rozżaleniem które czuł, w jego sercu pojawiło się coś nowego. Coś, czego nie czuł od dawna, choć miał ku temu wiele okazji. Właśnie dlatego nie chciał się do nikogo przywiązywać, żeby tego nie czuć. Żeby nie tęsknić. A teraz tęsknił za Tonym, tak strasznie za nim tęsknił. Wcześniej nie brakowało mu nikogo i czuł się spokojniejszy, ale taka była właśnie cena miłości, prawda? To było ryzyko. Można kochać i być najszczęśliwszym, ale można też cierpieć. Peter cierpiał.

Teraz, gdy obudził się w pokoju gościnnym u pana Tremblay, zrobiło mu się niedobrze. Chciał być w swoim łóżku. Chciał, żeby w kuchni Tony robił mu śniadanie i żeby przechodząc obok niego potargał mu lekko włosy. Chciał wrócić do domu, do którego już się tak przywiązał. Do znajomych pokoi, do warsztatu, w którym dostawał największą namiastkę ojca od wielu lat. Już od bardzo dawna żaden mężczyzna w jego życiu nie chciał być jego ojcem. Rodzice zastępczy szybko się irytowali, tracili do niego cierpliwość, krzyczeli na niego, aż w końcu go porzucali. Mamy bardziej się starały. Próbowały z nim rozmawiać, łapać go za ręce, przekonywać do siebie czułymi słówkami. Ojcowie chowali ręce w kieszenie i patrzyli na niego z irytacją pomieszaną z rozczarowaniem. Nie był ich idealnym, wymarzonym synem. Ale to oni powinni być jego wymarzonym, idealnym tatą, prawda? Tony był.

Peter zamrugał, wpatrując się w sufit. A więc to nie był tylko koszmar. Zły sen, po którym chłopiec budzi się w domu i unosi kąciki ust, ciesząc się, że ma to za sobą. To wszystko wydarzyło się naprawdę i Peter nie miał pojęcia co będzie dalej.

Chłopiec wstał z łóżka. Może tylko mu się zdawało? Był zestresowany, wystraszony, wciąż przetwarzał wszystko co się stało, więc może tylko mu się wydawało, że coś się zmieniło? Może ten ścisk w żołądku to wciąż stres, a nie złe przeczucie?

Poszedł do łazienki umyć twarz, ubrał się i złożył łóżko. Na pewno mu się zdawało.

Wyszedł z pokoju. Słyszał głosy i brzęk naczyń, więc poszedł w stronę hałasu. Obraz, który zastał, był naprawdę beztroski. Kuchnia była naprawdę przytulna. Meble zrobione były z ciemnego drewna, a ściany miały przyjemny, żółty kolor. W oknie wisiała koronkowa zasłonka. Wujek Nick, którego Peter po raz pierwszy widział w dresach, stał przy kuchence gazowej i smażył jajecznicę z cebulą. Jego żona stała obok w tym samym, miękkim szlafroku i puchatych skarpetkach. Robiła kawę, a dookoła kuchennego stołu biegała dwójka dzieci w kolorowych piżamkach, śpiewając dziecięcą piosenkę, której Peter nie znał.

Chłopiec zacisnął usta, nagle czując się jak niechciany intruz. To była prawdziwa rodzina, w której każdy był chciany i kochany. Wujek Nick był na tyle dobry, że pozwolił Peterowi zostać u nich przez kilka dni, ale to nie oznaczało, że mógł też popsuć im ten uroczy poranek, zjawiając się nieproszony przy ich stole i wymagając atencji. Chciał więc wrócić do pokoju, ale został zauważony.

-Tato! Peter przyszedł!- zawołał mały Max, a pan Tremblay odwrócił się w jego stronę i posłał mu łagodny uśmiech.

-Cześć, Pete! Jesteś głodny?- spytał. Peter był głodny, ale jednocześnie czuł, że nie da rady nic przełknąć. Otworzył usta, żeby grzecznie odmówić i wtedy zrozumiał, co się zmieniło, bo głos ugrzązł mu w gardle. Nie był w stanie wydobyć z siebie dźwięku.

Mężczyzna nie patrzył na niego i nie widział, że chłopiec otwiera i zamyka usta jak ryba wyciągnięta z wody. Nie widział, jak Peter zbladł, jak otworzył szeroko oczy i odruchowo objął się ramionami. Jak zaczął drżeć.

-Pete?

Chłopiec znów otworzył usta. Wciągnął głośno powietrze, podnosząc dłonie, które zacisnął na kosmykach włosów. Chciał mówić, chciał krzyczeć, ale nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, dokładnie tak jak wtedy, było tak samo, wszystko było tak samo, znów straci rodzica, Tony umrze, Tony umrze...

-Peter, spójrz na mnie. Cii, no już, oddychaj głęboko, wszystko będzie dobrze- powiedział pan Tremblay, kładąc dziecku rękę na plecach. Peter zdał sobie sprawę z tego, że hiperwentyluje.

-Dzieci, chodźcie- powiedziała Klara, wyprowadzając dzieci z kuchni.

Peter zacisnął powieki, kręcąc głową. To się nie mogło znowu dziać, nie, nie teraz, kiedy miał tyle do powiedzenia, kiedy musiał być normalny, musiał pokazać Tony'emu, że warto go zatrzymać. Tony nie będzie go takiego chciał, nie będzie go takiego kochał, nikt go takiego nie kochał, nikt go nie kochał...

-Peter, spokojnie, oddychaj- powiedział mężczyzna, trzymając chłopca za ramiona- hej, Pete, spójrz na mnie. Dzwonili do mnie ze szpitala. Tony się wybudził, możemy go odwiedzić. Słyszysz? Pojedziemy zobaczyć Tony'ego, dobrze?

Peter zacisnął usta, słysząc imię swojego opiekuna. Wbił wzrok w mężczyznę, przełykając ślinę i pokiwał głową. Tak, tak, chciał zobaczyć Tony'ego, chciał, żeby go przytulił.

Wypuścił powietrze, zamykając oczy. Musiał się uspokoić. Wujek Nick miał rację, musiał się uspokoić. Musiał zacząć oddychać. Tony nie mógł zobaczyć go w takim stanie. Nie było szansy na to, że jeszcze go zechce, jeśli to takiego zobaczy.

Potrząsnął głową.

-Już dobrze. Cii, już dobrze- powiedział łagodnie wujek Nick, delikatnie przyciągając do siebie chłopca. Peter zacisnął usta, walcząc ze łzami. Nikt nigdy nie przytuli go tak jak Tony, wiedział o tym. Może jego tata potrafił go w ten sposób uściskać? Nie pamiętał jak przytulał go tata. Ani nawet wujek Ben. Pamiętał inne uściski, przybranych rodziców, wychowawców w domu dziecka, wszystkich mężczyzn, którzy byli tą malutką namiastką ojca w jego życiu, ale wiedział, że ten Tony'ego był najlepszy. Najczulszy. Najcieplejszy.

-Już dobrze- mruknął wujek Nick, a Peter zamknął oczy. Tony się wybudził. Pojadą do szpitala i... i wszystko będzie dobrze, bo Tony się obudził, więc... nie było czym się martwić. Wszystko było dobrze.

Peter zaczął bezgłośnie szlochać.

*****

1119 słów

Hejka!

Wiem, długo, ale teraz chyba pójdzie lepiej.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Boys Don't CryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz