Rozdział 5

1.9K 121 1
                                    

Ava

Kiedy budzę się w poniedziałek rano, mój mózg zalewają obrazy snu, którego bohaterem był Josh. W kółko odtwarzam słowa, które wypowiedział: Przepraszam... Wybacz mi... Sprawię, że mi wybaczysz... Będę przy tobie... Obiecuję... Już dawno nie miałam z tym mężczyzną tak realistycznego snu. Wczoraj wieczorem wróciłam do pokoju, aby trochę w nim posprzątać, ale byłam tak przytłoczona wszystkimi emocjami, że położyłam się i usnęłam.

Po cichu przechodzę do łazienki i wykonuję poranną toaletę. Jest godzina piąta, więc wszyscy pogrążeni są jeszcze w śnie. Następnie schodzę na parter i udaję się do kuchni. Moja mama nigdy nie lubiła z niej korzystać. Nasz dom zbudowany jest w taki sposób, że mogą w nim mieszkać dwie rodziny i w ogóle się nie spotykać, bowiem drugie piętro ma osobne wejście schodami z zewnątrz, łazienkę, kuchnię i dwie sypialnie. To właśnie tam mieszkali moi rodzice. Otrzymali to piętro po ślubie od rodziców taty, którzy mieszkali niżej. To oni zlecili dobudowanie osobnego wejścia, aby nie przeszkadzać młodym. Nawet po ich śmierci, kiedy cały dom trafił w ręce mamy i taty, oni na co dzień raczej nie korzystali z niższych kondygnacji. Na pierwszym piętrze znajdują się między innymi pokoje moje i Theo, ale całe nasze życie zawsze odbywało się na drugim piętrze.

Otwieram lodówkę i spoglądam do środka szukając czegoś co mogłabym zjeść na śniadanie. Wczoraj wracając z komisariatu wstąpiliśmy z chłopakami do sklepu i napełniliśmy lodówkę. Spoglądam po kolei na składniki: jajka, masło, ser żółty, ser biały, jakaś kiełbasa i szynka, kilka ogórków, pomidory, marchewki, sałata, kilka jogurtów naturalnych i inne rzeczy, na które i tak nie mam ochoty. Obecnie nie czuję głodu, ale wiem, że muszę coś zjeść. Położyłam się wczoraj bez kolacji, a jeśli również nie zjem śniadania, to w którymś momencie dnia moje ciało odmówi posłuszeństwa, tak jak zawsze, kiedy nie dostarczam mu pokarmu. Jeszcze tylko brakuje, żebym ja wylądowała w szpitalu i komplet nieszczęść gotowy. Nie, nie dopuszczę do tego. Teraz przygotuję sobie pożywne i zdrowe śniadanie, i będę silna dla mojego małego braciszka. Mój wzrok pada na pusty talerz pozostawiony w lodówce. Zapewne Theo jak zwykle zjadł to, co się na nim znajdowało, ale talerzyka już nie wyciągnął. Biorę go do ręki i zamykam lodówkę.

- No nie powiem pożywne śniadanie.

Piszczę, upuszczam porcelanę i łapię się za serce. Po chwili, w której próbuję uspokoić rozszalały puls, spoglądam na winowajcę. W progu stoi Josh i uśmiecha się cwaniacko. Ma na sobie czarne dresy i szarą bluzę z kapturem. Jego włosy są mokre, a z czoła spływają strużki potu. Mężczyzna musiał wrócić ze swojego codziennego biegania. Z tego co pamiętam, nigdy go sobie nie odpuszczał, nawet, kiedy byliśmy na wakacjach.

- Widzisz co zrobiłeś? - mówię oskarżająco.

- Co? - pyta wyraźnie rozbawiony.

- Wystraszyłeś mnie i proszę, oto co się stało - wskazuję na rozbity talerz.

- Nie miałem takiego zamiaru. Ja tylko tutaj stałem. To ty podskoczyłaś jak kangur, kiedy mnie zobaczyłaś i wypuściłaś go z dłoni - przewracam oczami.

Sięgam do szafki po miotłę i szufelkę. Klękam na podłodze, aby posprzątać rozbitą porcelanę. Zbieram większe odłamki i układam na dłoni.

- Zostaw, bo się skaleczysz - dociera do mnie głos przeglądającego mi się mężczyzny.

- Nic mi nie będzie. Nie jestem jakąś delikatną... - nie kończę, bo właśnie w tym momencie odłamek przecina mi skórę poniżej kciuka. Syczę i upuszczam wszystko z powrotem na ziemię.

- A nie mówiłem? - mówi i podbiega do mnie chwytając za zranioną dłoń - Dlaczego musisz być taka uparta? - pyta nie odrywając spojrzenia od rany - Dlaczego nie kładłaś tego od razu na szufelkę? - wzruszam ramionami - Chodź trzeba to opatrzyć.

Związek z przeznaczenia | Dary losu #2 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz