41

337 22 4
                                    

- Cristofer! Cris! - krzyczałam na całe gardło.

Przerażona tuliłam do siebie rozpaloną Sofię, która dosłownie przelewała się przez moje ręce.

- Co się stało?! - wpadł jak burza.

- Sofia - głos mi się łamał.

Spojrzał na córkę, wrzucił do torby kilka najpotrzebniejszych rzeczy i zapakował nas do samochodu. W klinice byliśmy pół godziny później. Po drodze złamał chyba wszystkie możliwe zakazy, przez co niejednokrotnie miałam śmierć w oczach, ale teraz najważniejsze było to, by pomóc naszemu maleństwu.

Na miejscu pokierowano nas do gabinetu lekarza, który od początku się nią zajmował. W czasie, gdy doktor Collins badał Sofię miałam wrażenie, że mija wieczność. Cris przyciągnął mnie do siebie i pocieszał, że wszystko będzie dobrze, że nasze dziecko jest w dobrych rękach. Sam był przerażony, ale skupił się na mnie.

- Czy w ostatnim czasie wystąpiły jakieś niepokojące objawy? - zapytał lekarz.

- Nie. Do wczoraj była okazem zdrowia. Dopiero w nocy stała się trochę niespokojna i często wybudzała się z płaczem. A rano, kiedy do niej przyszłam była rozpalona i w takim stanie, jak pan widzi. Co z naszą córką?

- Niestety, ale musimy zatrzymać ją na oddziale. Wykonamy wszystkie podstawowe i rozszerzone badania, bo na tę chwilę nie jestem w stanie postawić diagnozy.

- O Boże - nogi się pode mną ugięły i tylko szybka reakcja Crisa uratowała mnie przed upadkiem. Posadził mnie na krześle i podał kubek z wodą.

- Proszę o prywatny pokój dla Sofii i dla nas - odezwał się.

- Dobrze. W takim razie pana poproszę o wypełnienie formularza, a pani pójdzie z nami do pokoju badań.

Spojrzałam na Crisa, który obiecał, że dołączy do nas jak najszybciej. Wzięłam córkę na ręce i poszłam za lekarzem. Te wszystkie badania trwały w nieskończoność. Dobrze, że mała była nieświadoma tego, co się dzieje, bo nie wyobrażam sobie jej krzyku i płaczu, kiedy wbijano w nią te wszystkie igły.

Byłyśmy już w pokoju przeznaczonym dla nas, gdy przyszedł Cristofer. Sofia spała podpięta do aparatur monitorujących jej funkcje życiowe, do kroplówek, a na buzi miała maskę tlenową, bo zaczęła ciężej oddychać.
Cris stanął przy jej łóżku i z płaczem opadł na kolana, głaszcząc malutką rączkę. Wiele okrutnych rzeczy widziałam, ale ten widok rozdzierał mi serce na miliony kawałków. Chyba nie ma nic gorszego, niż rozpacz rodzica, który nie potrafi pomóc własnemu dziecku.
Podeszłam do niego i mocno przytuliłam do siebie.

- Jest taka malutka, bezbronna - płakał, obejmując mnie w pasie i wypłakując oczy w mój brzuch.

- Kochanie, wszystko będzie dobrze. Podadzą jej leki i wróci do zdrowia. Zobaczysz, że za kilka dni będzie to tylko złym snem, a nasza córeczka będzie wesoło gaworzyła.

Pocieszałam go, choć sama byłam w totalnej rozsypce i tak naprawdę, to nie wiedziałam, co będzie dalej. Żyłam nadzieją na to, że lekarze znajdą przyczynę jej stanu.

Usiedliśmy na kanapie, która stała tuż przy łóżku i wtuleni w siebie obserwowaliśmy naprzemiennie monitory i kruszynkę do nich podpiętą.
Dopiero po dwóch godzinach przyszedł lekarz z plikiem kartek w dłoni.

- Panie doktorze! - zerwałam się na równe nogi, Cris za mną. - Co jest naszej córce?

- Proszę się uspokoić. Mam tutaj wyniki państwa córki i choć jej obecny stan na to nie wskazuje, to nie dolega jej nic, z czym sobie nie poradzimy. Wysoka gorączka świadczy o tym, że organizm broni się przed silną infekcją, która się rozwinęła. Udało nam się zbić temperaturę, ale doszło do zapalenia płuc. Już wydałem odpowiednie dyspozycje i myślę, że jeśli nie będzie dodatkowych powikłań, to za kilka dni będziecie mogli zabrać córkę do domu.

Blame YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz