42

537 27 3
                                    

W szpitalu spędziliśmy okrągły tydzień. To było siedem dni niepewności o naszą wspólną przyszłość, o zdrowie naszej córki. Siedem dni, w ciągu których zostało wylane nie jedno morze łez. Padło w tym czasie mnóstwo gorzkich słów, których oboje bardzo żałujemy. Emocje towarzyszące nam każdego dnia zmieniały się jak w kalejdoskopie. Najgorsze były dla nas momenty, gdy nasza córka cierpiała i płakała, wzrokiem prosząc o ratunek, którego nie mogliśmy udzielić, bo wszystko, co działo się w szpitalu było robione z troski o nią i jej stan zdrowia. Mowa tutaj przede wszystkim o kolejnych igłach wbijanych w to malutkie ciałko. Doszło do tego, że gdy widziała biały fartuch wpadała w histerię. Niech ktoś mi powie, że trzymiesięczne dziecko jest jeszcze za małe na rozpoznawanie co jest dobre, a co złe, to go wyśmieję.
W tym wszystkim najważniejsze było to, że choćby padły nie wiem jak bolesne słowa, na koniec i tak byliśmy tylko dla siebie i dla naszej córki. Czasami zastanawiałam się, dlaczego ranimy siebie nawzajem w tak okrutny sposób. Przecież oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy dla siebie stworzeni i żadna siła nie jest w stanie nas poróżnić. Zbyt bardzo wierzyliśmy sobie i ufaliśmy wzajemnie, by cokolwiek nas od siebie oddaliło.

Dziś był dzień, w którym pozwolono nam zabrać naszą córkę do domu. Nie potrafiłam ukryć łez wzruszenia, bo moje dziecko było już zdrowe. Musieliśmy jeszcze przez jakiś czas uważać na nią, by nie złapała żadnej infekcji, ale byliśmy dobrej myśli i pełni nadziei. Przez cały ten czas wspierali nas nasi przyjaciele, którzy niejednokrotnie mieli nas dość, a kilka razy padły nawet słowa, że powinniśmy się rozstać. Na szczęście za każdym razem działało to na nas, jak zapalnik i jednoczyliśmy się wtedy w walce z innowiercami. Później pomyślałam, że robili to celowo, by nami potrząsnąć, żebyśmy w końcu oprzytomnieli i skupili się na tym, co naprawdę jest ważne.

- Wszystko związane ze ślubem, dekoracje, żarcie, alkohol i cała ta cukierkowa otoczka są gotowe. Wasze obrączki za chwilę przywiezie Josh. Niestety zostało nam tylko kilka dni, a ani ja, ani ty nie mamy kiecki. Dlatego, jak tylko mój książę dotrze na miejsce, my jedziemy na poszukiwania kreacji, które zmiotą naszych panów z planszy - powiedziała stanowczo Jen.

- Ale dopiero co wyszliśmy ze szpitala - próbowałam się bronić.

- No i co z tego? Panowie świetnie dadzą sobie radę przez kilka godzin sami z dzieckiem. Poza tym jesteś mi to winna za te wszystkie nerwy, które przez waszą dwójkę straciłam przez ten tydzień. Uważam, że oboje jesteście zdrowo pierdolnięci.

- Odezwała się ta normalna! - broniłam się.

- Fakt, nie jestem normalna, bo wciąż się z wami przyjaźnię - skrzywiła się.

- Jak ci źle, to tam są drzwi - wkurzyłam się.

- Przez które wyjdę razem z tobą kretynko. Suknie ślubne, pamiętasz?

- Wiecie co? Josh za chwilę tutaj będzie, ja świetnie radzę sobie z własną córką. Idźcie już obie i zróbcie sobie reset, bo słuchać się was nie da.

Cris siłą wyrzucił nas z domu, czym początkowo byłyśmy zaskoczone, ale doszłyśmy do wniosku, że miał rację. Potrzebował ciszy, której zażywał tylko wtedy, gdy nie było nas w pobliżu.

Trafiłyśmy do salonu sukien ślubnych, który jakiś czas temu wpadł nam w oko przez to, że mieli naprawdę ogromny wybór.
Jen uparła się, że chce wyglądać, jak księżniczka i im więcej warstw tiulu i koronek tym lepiej.

- Kobieto! Zanim ten biedny Josh przekopie się przez te wszystkie warstwy, to odejdzie jemu ochota na jakiekolwiek igraszki z tobą - śmiałam się z niej, a ona posmutniała, co bardzo mnie zaskoczyło. - Jen? Co się dzieje? I nie wciskaj mi kitu, że nic, bo widzę.

Blame YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz