Scena piąta

5 0 0
                                    

Dzwonek do drzwi wybudził Christiana ze snu.

Niechętnie przetarł wciąż zaspane oczy, przeczesał palcami włosy, zrzucił z siebie butelkę po winie, które wypił wczoraj wieczorem, po czym podniósł się z łóżka.

Lekko zakręciło mu się w głowie, jednak już tak bardzo przyzwyczaił się do życia na kacu, że nie czuł żadnej różnicy niż gdyby wczoraj nic nie pił.

Gdy spojrzał na czarny zegar wiszący na ścianie okazało się, że było już dziesiątej rano. Dziś próba miała zacząć się o dwunastej, co znaczyło, że miał niecałe półtorej godziny by wyjechać do teatru. Choć przecież mógł się spóźnić. Był reżyserem. Bez niego nikt nie zacznie. Na niego nikt się nie poskarży. Nikt go nie wyrzuci. A nawet jeśli to i tak nie ma nic do stracenia.

Przed przygotowaniem się do wyjścia zostało mu więc otworzyć drzwi do których ktoś wciąż się dobijał.

Powoli szedł na dół, przekręcił klucz w zamku po czym otworzył drzwi.

Nie widział twarzy osoby, która przed nimi stała. Przynajmniej nie na początku, gdyż duży błękitny balon w kształcie tortu przysłaniał jej twarz.

- No nareszcie synu, chyba chciałeś żebym tu zamarła – oburzyła się jego mama, przy okazji przeciskając się przez drzwi. W jednej ręce trzymała wielki balon, a w drugiej starannie zapakowany prezent. – Dopiero wstałeś?

- Pracowałem wczoraj do późna – mruknął, po czym odwzajemnił uścisk matki, gdy ta objęła jego szyję.

- Wszystkiego najlepszego kochanie. – Szepnęła, lekko czochrając mu przy tym włosy, dokładnie tak jak robiła to gdy Christian był jeszcze dzieckiem. – W końcu trzydziestkę kończy się tylko raz.

Szczerze mówiąc Christian zapomniał o swoich urodzinach. Nigdy zbytnio nie lubił tego dnia, ale nie odmawiał imprez, które proponowali mu koledzy. Gdy w jego życiu pojawiła się Hailie, wyczekiwał corocznego tortu, który dla niego piekła. Zawsze wymyślała nowy smak, a on był pierwszym, który miał prawo go spróbować. Jeśli był dobry piekła więcej takich tortów do cukierni, a jemu przypadało miano wymyślania ich nazw.

Oczywistym więc było dla niego, że po odejściu Hailie nie będzie obchodził już swoich urodzin. Nigdy.

- Prosiłem, żebyś nie robiła z tego nic wielkiego – westchnął, wyplątując się z ramion matki by spojrzeć w jej błękitne oczy, które zawsze były tak spokojne i opanowane. Jednocześnie tak podobne i różne od tych jego, tych, które zamiast błękitem błyszczały ciemną zielenią, tak jak oczy jego ojca.

- I posłuchałam twojej prośby. Przyjście do syna z prezentem i życzeniami to nie jest nic wielkiego. Coś takiego byłoby gdybym zarezerwowała salę w restauracji, zaprosiła całą rodzinę, zamówiła tort. Ale jak widzisz nic z tego nie zrobiłam. Jesteśmy tylko ty i ja. – Christian ledwo powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Jego mama zawsze znajdowała lukę i sposób w jaki mogła obejść jego słowa czy prośby.

- A gdzie tata? – Zagadnął, odwieszając płaszcz matki na wieszak. Wcale nie miał ochoty na towarzystwo ale nie był aż tak zgorzkniały by wyrzucić własną matkę. A przynajmniej nie od razu, gdyż prędzej i później i tak będzie musiał to zrobić biorąc pod uwagę próbę.

- Tata jak to tata – westchnęła Pani Hampton – dziś rano dostał nagłe wezwanie do szpitala. Kazał mi złożyć od siebie najlepsze życzenia dla jego ukochanego syna.

- Jestem jego jedynym synem, oczywiste więc, że ukochanym – stwierdził pewnie przez co jego mama zaśmiała się cicho pod nosem, a balon, który ze sobą przyniosła przywiązała do oparcia kuchennego krzesła.

Ostatni AktOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz