2005 rok
Jego ręce i nogi wciąż lekko się trzęsły. Oddech choć zdążył się już trochę uspokoić, dalej był nienaturalnie szybki. Mimo, że nie widział swojej twarzy, czuł jak rumieńce malują się na jego policzkach. Gdyby teraz miał się odezwać doskonale wiedział, że jego głos by zadrżał.
Jeszcze nigdy nie był jednocześnie tak przerażony i podekscytowany. Czuł się jakby w jego żyły ktoś wlał płynną ekscytację. I choć jeszcze nic nie było wiadomo, miał dobre przeczucie. Przesłuchanie poszło mu dobrze. Przynajmniej tak mu się wydawało. Widział iskry w oczach reżysera, gdy odgrywał swoją scenę. Włożył w to całe serce. W końcu dostał szansę by spełnić marzenie i zagrać główną role w teatrze Variete.
Wrodzony pesymizm krzyczał jednak w jego głowie, że nie powinien być tak pewny siebie. Być może iskry w oczach reżysera były wywołane jego fatalną grą, a nie wrodzonym talentem. Być może wypadł tak źle, że reżyser zakaże wpuszczania go na jakiekolwiek inne przesłuchania. Być może nigdy nie stanie na scenie.
Zdrowym wydawało się więc czekać. Żyć w oczekiwaniu na jeden list, który mógł zmienić jego życie.
Christian nigdy nie był zbyt cierpliwym człowiekiem. Najchętniej, chciałaby wiedzieć już dziś czy dostał tę rolę czy nie. Wiedział jednak, że nie tak działa ten świat. Jeśli chciał być aktorem musiał dostosować się do jego zasad. A, że na niczym nie zależało mu tak bardzo jak na dostaniu tej roli, dla niej mógł stać się najbardziej cierpliwym człowiekiem na świecie.
Choć nie robił tego zbyt często, po drodze do swojego małego mieszkania, które wynajmował za pieniądze zarobione przez prowadzenie korepetycji z matematyki, postanowił zatrzymać się na herbatę w jednej z kawiarni. Wchodząc do środka skrzywił się, gdy jakiś mężczyzna stojący przy drzwiach palił papierosa, a dym połaskotał go w nozdrza. Nienawidził zapachu papierosów. Gdyby miał taką władzę, zakazałby ich produkcji i palenia.
W kawiarni panował mały ruch. Kilka pojedynczych osób siedziało przy stolikach, jedna para słuchała wiadomości, które leciały z radia, a jakieś dzieci kręciły się między stolikami, zapewne bawiąc się w berka. Christian usiadł przy jednym z wolnych stolików przy oknie. Lubił patrzeć na ulice Londynu. Kochał to miasto. Uwielbiał patrzeć na ludzi, którzy spieszą się do pracy, albo na tych, którzy już od południa przesiadywali w pubach razem z przyjaciółmi. Wszystko działo się tu tak szybko, a jednak jakby był to idealnie wyważony mechanizm. Christian kochał nawet hałas miasta. Gdy nie mógł spać, wsłuchiwał się w odgłosy samochodów, czy dźwięki dochodzące z imprez i zastanawiał się kim są ci wszyscy ludzie. Każdy z nich miał swoją własną historię.
- Dzień dobry, co podać? – Mężczyzna tak bardzo zapatrzył się na ulicę, że nie zobaczył nawet momentu, w którym kelnerka podeszła do jego stolika. Podniósł więc głowę w jej stronę i przeniósł na nią spojrzenie, by złożyć zamówienie. Zamiast się jednak odezwać, zamarł.
Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa.
Nie, kiedy wpatrywały się w niego tak piękne oczy. Brązowe jak czekolada, błyszczące jakby ktoś dodał do nich tony brokatu, a jednocześnie delikatnie i intrygująco sprytne. Christian od zawsze wierzył, że oczy są oknami duszy. Po tych oczach stwierdził, że dusza ich właścicielki musi być jeszcze piękniejsza.
- Co dla Pana? – Odezwała się ponownie kelnerka, zapewne myśląc, że Christian nie usłyszał jej za pierwszym razem. Chryste, nawet jej głos był tak piękny i idealny, że Christian poświęcił kolejne kilka sekund zachwycając się właśnie nim.
Szybko zdał sobie jednak sprawę za jakiego dziwaka musi teraz uchodzić, dlatego chrząknął cicho i w końcu złożył wyczekiwane zamówienie.
- Czarną kawę, poproszę – wykrztusił. Kelnerka uśmiechnęła się, jej oczy błysnęły, a krótkie blond włosy zakręciły się wokół twarzy. Christian wolał u kobiet długie włosy. Aż do teraz. Teraz zrozumiał, że to te krótkie są idealne.

CZYTASZ
Ostatni Akt
RomansaRomeo zakochał się w Julii od pierwszego wejrzenia. Christian doznał tego samego ze swoją własną Julią. Kochankowie z Werony zginęli nie mogąc żyć bez siebie nawzajem. Christian był zbyt słaby, by opuścić ten świat. Przynajmniej fizycznie. Jego dus...