Rozdział 4

108 16 1
                                    

Alan sięgnął ręką po telefon. Wyjątkowo ciężko było mu go znaleźć. Otworzył oczy, chcąc sobie pomóc, lecz zaraz je zmrużył z powodu rażącego światła.

– Gdzie on jest? – Szepnął nerwowo.

Urządzenie znalazł dopiero po wychyleniu się za łóżko. Otworzył szeroko oczy, nieco się przerażając, zauważając godzinę oraz dzwoniącą drzemkę.

Jak ja mogłem przełączyć na drzemkę?! Przecież to do mnie nie podobne!

Wyłączył budzik, po czym zerwał się z łóżka. Szybko chwycił przygotowane wczorajszego wieczora ciuchy i pobiegł z nimi do łazienki.

Ekspresowa poranna toaleta, ubrania na swoim miejscu i już mógł zejść do kuchni. W biegu wyciągnął z lodówki swój pojemnik z jedzeniem, przy okazji zauważając, że ten idiota niczego sobie nie zrobił. Chwycił jeszcze owoc z blatu i wrzucił wszystko do plecaka.

W przedpokoju spoglądając na dwie pary butów, wiedział, że Ryan na bank się spóźni. Sam jednak nie miał za dużo czasu. Wsunął stopy do jednych z trampek i wybiegł z domu, zamykając za sobą drzwi.

Nienawidził działać pod presją czasu. Alan biegł na przystanek, mając nadzieję, że nie spóźni się na autobus. Co prawda później miałby jeszcze jeden, którym również zdążyłby do szkoły, lecz wtedy zjawiłby się na miejscu trzy minuty przed dzwonkiem. Nie zdążyłby na spokojnie udać się do swojej szafki po zeszyty potrzebne akurat na pierwszą lekcje.

Chyba sprzyjało mu dzisiaj szczęście. Chłopak dotarł na przystanek widząc dopiero w oddali zbliżający się autobus. Z uśmiechem na ustach wszedł do środka, w dodatku zajmując siedzące miejsce przy oknie.

Jadąc, w głowie przeglądał swój plan zajęć na dzisiaj. Spakował się wczorajszego wieczora, więc brak jakichkolwiek książek nie powinien go zaskoczyć. Kartkówka lub sprawdzian? Dzisiaj nie, jutro są na to bardzo duże szanse. Zapowiadał się raczej spokojny dzień w szkole. Oczywiście na tyle, na ile zawsze może być.

W budynku szkoły pojawił się niemal o tej samej porze co zawsze. W pierwszej kolejności udał się do szafki, a następnie skierował się prosto pod gabinet. Mniej niż połowa klasy była już na miejscu, w tym jego przyjaciel. Przywitał się z nim, zajmując miejsce na podłodze tuż obok niego.

– Masz zadanie na matmę? Powiedz, że tak! – Paul patrzał na niego błagalnym wzrokiem.

– Mam, mam. – Powiedział, wyciągając swój zeszyt i podając go przyjacielowi. – Ale wiesz, że tak to ty się nie przygotujesz na jutrzejszą kartkówkę.

– Pewnie jeszcze dzisiaj będziemy wszystko powtarzać. Na pewno uda mi się jeszcze cokolwiek z tego zrozumieć na dwa. A jak nie, to mam kolegę w ławce co pozwoli mi na to dwa zgapić.

– Nie ma mowy, przecież wiesz, że od ostatniego razu babka nie spuszcza nas z oka. – Burknął.

– Niech ona w końcu pójdzie na tę emeryturę, a nie tylko gada i robi nam nadzieję.

Cała klasa chyba o tym marzyła. Za każdym razem, gdy nie daje sobie z nimi rady, odgraża się, że w końcu pójdzie na emeryturę i kolejny nauczyciel nie będzie się z nami tak cackał. Żeby ona jeszcze w rzeczywistości umiała tłumaczyć, to może ktokolwiek by się zmartwił.

Dzwonek oznajmił koniec czasu wolnego oraz rozpoczęcie zajęć. Pierwsze czterdzieści pięć minut minęło dosyć szybko. Gorzej było z każdym kolejnym. Uczniowie zaczynali odliczać czas do długiej przerwy. Jednak wcześniej musieli przetrwać całe pięć lekcji.

– Mam dosyć. – Jęknął Paul, gdy w końcu nadeszła upragniona przerwa.

– Daj spokój. Jak pomyślę o tym, że czeka nas jeszcze rok takich męczarni to mam ochotę rzucić to wszystko i wyjechać nad ocean by wieść życie poławiacza meduz.

Bad RomanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz