Rozdział 3

54 11 0
                                    

Kolejne dni szkoły mijały w oka mgnieniu. Nim się wszyscy obejrzeli był już ostatni weekend września. Młodzież szkolna mogła już śmiało podsumować pierwszy miesiąc nauki oraz zacząć odliczać dni do świąt, najbliższej większej przerwy w nauce.

Dla niektórych ten weekend oznaczał również trochę wolności od rodzicielskiej kontroli.

– Jakie macie plany? – Spytała pani Collins, pakując ostatnie rzeczy do dużej, nieco zużytej podróżnej torby.

– Chyba będę siedział w domu. – Alan wzruszył ramionami, siedząc na kanapie w salonie, jasnobrązowe oczy wlepiając w ekran telefonu. – Jutro może przejdę się do Paula.

– A ty, Ryan?

– Idę do Jasona. – Powiedział, zamykając lodówkę.

– Weź ze sobą brata.

– Nie.

Lucy nagle zaprzestała pakowania, spoglądając srogim spojrzeniem na najstarszego syna. Mężczyzna odstawił trzymany w ręce dżem, czując na sobie jej wzrok. Spojrzał na matkę buntowniczym wzrokiem.

– Nigdzie go nie biorę.

– W takim razie nigdzie nie wychodzisz i zostajesz z nim w domu.

– Nie ma trzech lat, może zostać sam. – Próbował postawić na swoim.

– Albo wychodzisz razem z nim, albo oboje siedzicie w domu. Nie żartuję.

Dokończyła się pakować, po czym ruszyła w stronę przedpokoju. Ryan cicho prychnął pod nosem, nie zamierzając się stosować do jej poleceń.

Niby jak dowie się, że mnie nie było? Niech tylko ten gówniarz spróbuje mnie wydać, to tego pożałuje. Wyjdę i spotkam się z przyjacielem, a ten młody szczaw zostanie sobie tutaj.

– I nie myśl nawet o wyjściu. Będę dzwoniła na domowy i masz podchodzić do telefonu, tak samo jak będę dzwonić do Alana, to mam słyszeć, że jesteście razem. Nie myśl sobie, że się wywiniesz. Spróbuj tylko wyjść gdzieś bez niego. – Powiedziała nim wyszła z domu. – Do zobaczenia, słońca. Kocham was i nie narozrabiajcie!

Drzwi wejściowe zamknęły się, a chłopcy zostali sami. Ryan warknął wściekle pod nosem, ponieważ mama dobrze go przejrzała.

Wbrew temu co sądził ojciec Ryana, matka miała na niego duży wpływ. Słuchał się jej, a jego złe oceny nie wynikały z jej złego wychowywania go. Wręcz przeciwnie. Lucy całkiem dobrze spełniała się w tej dziedzinie, w przeciwieństwie do pana Singh, dzięki któremu Ryanowi zależało na jak najgorszych ocenach cząstkowych.

Ciemnoniebieskie oczy przeniosły się nagle na brata, który pod ich wpływem odwrócił się. Starszy obrzucał go oskarżycielskim spojrzeniem, jakby to jego winą było, że nie może nigdzie wyjść.

– Jesteś z siebie zadowolony?

– Co? – Podniósł się na kanapie. – Przecież to nie moja wina! Jak dla mnie to możesz sobie iść w cholerę!

Ryan udał się na górę do swojego pokoju. Odwołał spotkanie z Jasonem, wymyślając na szybko jakąś głupią wymówkę. Bo przecież nie napisze, że mama mu zabroniła wychodzić gdziekolwiek bez brata, o którego istnieniu nikt nie wiedział.

Mężczyzna wyszedł ze swojej samotni dopiero wieczorem. Skierował się prosto w stronę drzwi wyjściowych.

– Gdzie idziesz? – Spytał Alan, który w tym momencie znowu znajdował się na kanapie.

– A co, chcesz naskarżyć mamie? – Odezwał się złośliwie.

Nim blondyn zdążył cokolwiek odpowiedzieć, jego już nie było w domu. Tak naprawdę nie oddalił się zbyt daleko od niego. Zajrzał do najbliższego sklepu po jakiś zapas alkoholu. Może i nie udało mu się wyjść na miasto z przyjacielem, lecz nie zamierzał rezygnować z chwili rozluźnienia.

Bad RomanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz