Pragnę być sobą.

27 1 1
                                    


Na dobre rozpoczęcie dnia, stwierdziłam, że najlepszym pomysłem, będzie ustawienie wszystkich książek alfabetycznie...i gdyby nie moja obsesja na punkcie perfekcyjności, pozwoliłabym im tak zostać. Lecz, żeby utrudnić sobie dzień, postanowiłam ułożyć je jeszcze kolorami względem tęczy.

Robiłam to przed dobre kilka godzin, ponieważ mała biblioteczka Torii oraz moja, nie okazała się wcale taka mała.
Stosy książek, niemal mogłyby mnie zabić. I to bez problemu.

Dzień wolny, czyli niedziela i duży stres, nie do końca łączą się w parę i nie pozwoliły mi odpoczywać oraz się nie przejmować. Nawet nie zmęczyłam się tą pracą, tak jak ciągłym myśleniem.

Miałam nadzieję, że książki zajmą mi jakoś głowę, ale jak widać się myliłam.

Dzisiaj mam spotkać się z Michaelem. I sama pogubiłam się, jaka to okazja. Może kolejna udawana randka, a może lekcja. Nieważne. Interesuje mnie bardziej to, że znów będę musiała spotkać się z Mike'em.
Na samą myśl, dostaje skurczu żołądka.

To nie tak, że nie lubię się z nim widzieć, jest wręcz przeciwnie i dlatego się denerwuje. Gdy zaproponował mi wyjście, najpierw się uśmiechnęłam, a na myśl przyszła mi zagwozdka, w co się ubiorę, zamiast krzywej miny i niechęci.
  Wiem, że on robi to tylko dlatego, aby pozbyć się natrętnych pytań, a spotkania bywają dla niego męczące. Chyba mnie lubi, ale to tyle. Poza tym, gdy zaczynałam u niego pracę, Torii powiedziała, że odpuścił sobie kobiety zaraz po rozstaniu się z jego byłą dziewczyną. Postawił firmę ponad i nie dał się zwieść.

Gdy docieram do końca mojej podróży z układaniem, w oddali słyszę dzwonek, który znam już doskonale.

- Torii, otwórz drzwi! - krzyczę, kładąc na półkę przed ostatnią książkę.

Otworzyłam bym je sama, lecz moja głowa nie pozwala mi odłożyć książki, dopóki idealnie nie wytrę ją z kurzu.

Po chwili słyszę, jak Torii biegnie do drzwi, trzaskając drzwiami od pokoju. Od rana pisze książkę, ale kompletnie nie ma weny, co napisać. Chciałam zabrać ją w jakieś super miejsce, aby mogła wpaść na jakiś pomysł, lecz wiadomość od Michaela, nie pozwoliła mi na zaproponowanie wypadu.

Prychnęłam, przypominając sobie jego wiadomość. Najpierw zapytał o miejsce, które koniec końców sam wybrał, nie mówiąc mi nic, a następnie oznajmił, że to dziś i mam być gotowa pod wieczór.

Obłęd.

- Aaaa! - słyszę pisk Torii, który przyprawia mnie o dreszcze.

O mało z rąk nie wypadła mi ,,Beach Read''. Gładzę ją po grzbiecie, przepraszając za tą wariatkę.

- Nie bądź zła. Musisz jej to wybaczyć...

- Al! O boże! - krzyki Victorii, unoszą się po całym mieszkaniu. - Chodź tu!

Przewracam oczami, odkładając książkę na półkę oraz rzucam szmatkę na stół, a następnie z jękiem wybieram się do drzwi.

- Nie po to każe ci iść otworzyć, by potem podchodzić do drzwi...Oh.... - westchnie wyrywa się z moich ust, a ręce opadają wzdłuż ciała. - Co to? - pytam, wpatrując się przed siebie.

Torii odwraca się do mnie z uśmiechem.

- Bukiet goździków, gipsówki i stokrotek. - oznajmia mi przemądrzale, wymieniając kwiaty.

- Widzę, ale po co, jestem ci potrzebna? - pytam, marszcząc brwi.

Piękny, duży bukiet, trzymany przez kuriera, wręcz wypada na boki, ponieważ jest tak obficie uzupełniony. Górują w nim moje ulubione kolory. Niebieski, fioletowy, biały...a wstążka jest beżowa. Sądząc po minie Vici, Tom musiał się nieźle postarać, aby wybrać te wszystkie drobiazgi.
Kwiaty naprawdę są piękne. Na pierwszy rzut oka, zabierają dech w piersi, a na drugi, oddają go, aby móc się nim zachwycać.

Ulubiony Plan BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz