Jeżeli Laura myślała, że za nią nie pójdę, to była w błędzie. Zawsze idę za nią. To moje zadanie, moje przekleństwo. Ale tym razem zrobiłem to inaczej. Nie śledziłem jej z bliska, nie siedziałem w kawiarni przy jednym ze stolików, udając, że jestem przypadkowym gościem. Nie chciałem, żeby czuła, że wciąż jestem w jej cieniu. Więc trzymałem dystans.
Było zimno, jak przystało na listopadowy Londyn. Wiatr hulał po ulicach, a wilgoć przenikała przez kurtkę, ale ignorowałem to. Siedziałem na ławce naprzeciwko kawiarni, z której widziałem wnętrze przez zaparowane szyby. Laura siedziała przy stoliku z koleżankami, śmiejąc się i rozmawiając, jakby świat za szybą w ogóle nie istniał. Wyglądała... szczęśliwie. Beztrosko. I przez chwilę pomyślałem, że może to dobrze, że nie wie, że wciąż jestem tutaj.
Obserwowałem ją z daleka, pozwalając jej uwierzyć, że naprawdę ją zostawiłem. Nie chodziło o to, że chciałem ją oszukać. Chodziło o to, by poczuła, że ma swoją przestrzeń. Żeby zyskała to fałszywe poczucie wolności, które tak desperacko chciała ode mnie wydrzeć.
Ale jednocześnie byłem tutaj, gotowy, gdyby coś poszło nie tak. Zawsze jestem gotowy.
Mój oddech unosił się w zimnym powietrzu, a dłonie w kieszeniach kurtki zaczynały drętwieć. W kawiarni było ciepło, widziałem to po ich rozluźnionych gestach i uśmiechach. Patrzyłem, jak Laura pochyla się do przodu, mówiąc coś do jednej z dziewczyn, a potem odchyla głowę do tyłu, śmiejąc się. Była inna, gdy mnie nie widziała. Bardziej otwarta. Jakby to wszystko, co działo się wokół niej, nie miało znaczenia.
Nie wiem, co mnie bardziej drażniło – to, że tak dobrze udawała, czy to, że w jej oczach rzeczywiście tak było.
Wciągnąłem głęboko powietrze, próbując się uspokoić. To nie była moja sprawa. Byłem tutaj, żeby ją chronić, a nie analizować, co czuje. Ale z każdą chwilą, kiedy patrzyłem na nią, moje myśli zbaczały na inne tory.
Wiatr zaczął wiać mocniej, a ja poprawiłem kaptur, wciąż nie odrywając wzroku od kawiarni. Laura wstała od stolika, zbierając swoje rzeczy. Dziewczyny też zaczęły się podnosić, śmiejąc się jeszcze przez chwilę. Powiedziały sobie coś na pożegnanie, a Laura wyszła na ulicę.
Przyciągnęła kołnierz kurtki bliżej szyi, a jej oddech zamienił się w małe obłoki pary w zimnym powietrzu. Przeszła kilka kroków, a ja wstałem, zachowując odpowiednią odległość. Laura nie patrzyła za siebie, jakby była pewna, że tym razem rzeczywiście jej nie śledzę.
Ale to ja byłem w błędzie. Nie chodziło o wzbudzenie większego zaufania. Nie robiłem tego tylko dla niej. Robiłem to także dla siebie. Dla tej iluzji, że mogę być blisko, a jednocześnie pozostawać w cieniu. I choć nie wiem, jak długo uda mi się tak postępować, dzisiaj byłem gotów to znieść. Zimno, dystans, wszystko. Bo wciąż byłem jej cieniem. I wciąż byłem Wilkiem.
Laura szła spokojnie ulicą, otulając się szczelniej kurtką. Wiatr szarpał jej włosami, a ja, mimo chłodu, czułem narastające napięcie. Coś było nie tak. Jeszcze zanim zauważyłem ich, miałem to dziwne, niepokojące przeczucie.
Dwóch mężczyzn. Zamaskowanych. Wyłonili się z ciemnego zakątka ulicy, zbyt szybko i zbyt celowo. Od razu podeszli do Laury, jakby wiedzieli, kim jest. Jeden z nich złapał ją za ramię, a drugi pociągnął ją mocno w stronę czarnego samochodu zaparkowanego kilka metrów dalej. Laura krzyknęła, szarpiąc się, ale nie miała szans.
Nie myślałem. Po prostu rzuciłem się biegiem.
— Puśćcie ją! — krzyknąłem, choć w głębi duszy wiedziałem, że nie zrobią tego tak łatwo.
Kiedy dotarłem do samochodu, jeden z nich próbował już wciągnąć Laurę na tylne siedzenie. Jej oczy były szeroko otwarte ze strachu, a jej głos, choć krzyczała, był zagłuszany przez odgłosy ruchliwej ulicy. Z impetem uderzyłem pierwszego z mężczyzn w twarz, zanim zdążył zareagować. Siła ciosu sprawiła, że zatoczył się w bok.
YOU ARE READING
Shadows of Power: The Wolf
RomanceW burzowym i mrocznym świecie Warszawy, Laura Wysocka, młoda i niezależna kobieta, staje się celem zagrożenia, którego źródło jest owiane tajemnicą. Jej ojciec, potężny i wpływowy człowiek, wynajmuje Aleksandra Storma, byłego żołnierza o burzliwej p...