Czułam, że leżę w sztywnej pościeli na cienkim materacu. Wszystko pachniało jakoś znajomo, już kiedyś musiałam być w tym miejscu. I faktycznie. Gdy otworzyłam oczy olśniła mnie biel pomieszczenia i pościeli łóżka, na którym leżałam, oraz trzech innych łóżek. Byłam w szpitalu, chociaż za żadne skarby nie mogłam przypomnieć sobie jak się w nim znalazłam, i po co mnie tu przywieźli.
Przyzwyczaiłam wzrok do jasności i uniosłam się na łokciach próbując usiąść i zobaczyć coś więcej. Zdałam sobie sprawę, że nie leżę na sali jako jedyna, ale na łóżku w kącie pomieszczenia leżała inna postać, odwrócona twarzą do ściany, w taki sposób, że nie mogłam zobaczyć jej twarzy ani ciała, które przykryte było szczelnie puchową kołdrą.
Oprócz mnie i śpiącej postaci nie zauważyłam nikogo innego, co trochę mnie uspokoiło, bo nigdy nie lubiłam tłoku, a szczególnie w szpitalu. Zawsze gdy byłam zmuszona odwiedzić to miejsce czułam strach i niechęć tak wielką, że przeradzała się w mdłości. Teraz jednak gdy tak leżałam na łóżku, czułam dziwny spokój i lekkie otumanienie najprawdopodobniej spowodowane lekami uspokajającymi, które mi podali.
Przyjrzałam się swoim rękom w obawie, że założyli mi wenflon, ale na szczęście nie. Nienawidziłam igieł, od zawsze. Właściwie panicznie się ich bałam. Każdy zastrzyk, pobieranie krwi, to było dla mnie coś niewyobrażalnie strasznego. Na ten strach nic nie pomagało.
Po kilku minutach leżenia i gapienia się w sufit usłyszałam, że osoba, z którą dzieliłam salę przekręca się na drugi bok, z ciekawości zerknęłam w tamtym kierunku żeby zobaczyć kto to. Przeżyłam szok widząc babcię. W jednej chwili zdałam sobie sprawę co niedawno się wydarzyło i co ją spotkało, Daniela także. Musiałam go zobaczyć, sprawdzić czy żyje, czy nadal mnie kocha, po tym wszystkim, czy żałuje, że mnie poznał... Musiałam wiedzieć czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczę i usłyszę jego głos.
Nie zważając na nic jednym ruchem ręki zrzuciłam z siebie kołdrę i stanęłam na podłodze. Ubrałam buty, które ktoś mi zdjął i bez słowa wyszłam z sali pozostawiając tam śpiącą babcię. Ona przynajmniej żyła.
- Przepraszam czy wie pan gdzie jest mój narzeczony? - Zapytałam doktora, który obiecał mi, że zrobi wszystko żeby go uratować.
- Leży na sali, na końcu korytarza. Przetaczamy mu krew i robimy wszystko co się da, ale jest tylko połowa szansy. - Odparł lekko zasmucony.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie... Mój Daniel! To moja wina, że teraz walczy o życie. Gdyby mnie nie poznał, nie uciekłby ze mną, nie uratował, nie zostałby pocięty i żyłby! Co ja narobiłam?
Opadłam na plastikowe krzesło, które było nieopodal i ukryłam twarz w dłoniach łkając. Łzy ciekły strumieniami, szloch mógłby usłyszeć nawet drugi koniec szpitala, ale miałam to gdzieś. Jeśli Daniel nie przeżyje to ja też nie. Nie będzie już nawet odrobiny nadziei. Zostanie tylko mrok, a od niego tylko krok do śmierci.
- Niech pani się uspokoi, bo obudzi wszystkich pacjentów, a jest dopiero szósta rano! - Rozkazał lekarz.
Starałam się, ale nie mogłam. Byłam załamana i było mi wszystko jedno. Liczył się dla mnie tylko Daniel. Nic poza tym. Tak bardzo go kochałam. Do szaleństwa!
- Chce go pani zobaczyć? - Zapytał mężczyzna, a ja w odpowiedzi spojrzałam na niego i tylko kiwnęłam lekko głową.
Wstałam i poszłam za lekarzem, w stronę sali, w której znajdował się mój ukochany. Chciałam go zobaczyć, to jasne, ale bałam się co zrobię gdy zobaczę go całego w bandażach i opatrunkach. Mogłam wybuchnąć i przypadkiem kogoś obrazić lub jeszcze gorzej, pobić. Byłam do tego zdolna, oj tak. Istniała też opcja, że rzucę się na podłogę i zacznę płakać. Moje zachowanie było nieprzewidywalne.
- Może pani na chwilę wejść, ale proszę nie krzyczeć i nie płakać. To mogłoby zaszkodzić. - Ostrzegł lekarz uważnie mi się przyglądając.
Nic nie powiedziałam tylko weszłam do sali i zobaczyłam samotnego Daniela całego owiniętego bandażem, z plastrami na twarzy i dłoniach. Trzeba było opatrzyć wszystkie rany, a było ich mnóstwo, na całym ciele. Przy łóżku stał stojak z woreczkiem krwi, która kapała i płynęła rurką do wenflona wbitego w zgięcie łokciowe Daniela. Wyglądał tak bezbronnie i słabo, że bałam się czy jeszcze oddycha więc podeszłam powoli do łóżka i patrzyłam jak kołdra, pod którą leżał lekko się unosi i opada. Czyli wszystko było dobrze. Hmm, właściwie nic nie było dobrze, ale przynajmniej oddychał.
Usiadłam na metalowym krześle i z obawy, że mój dotyk mógłby zaboleć, trzymałam ręce na kolanach i przyglądałam się śpiącej, poklejonej plastrami, twarzy ukochanego. Wyglądał pięknie nawet z milionem ran i opatrunków. Poczułam jak do oczu napływają mi łzy, ale nie chciałam płakać. Starałam się być twarda, dla niego. Było ciężko, bardzo ciężko, ale opanowałam szloch. Kilku samotnych łez nie udało mi się jednak powstrzymać i spływały po policzkach, a potem po szyi zostawiając mokre ślady.
Myślałam, że choć na chwilę otworzy oczy i będę mogła podziwiać ich błękit, ale niestety przez cały czas spał, a może był nieprzytomny? Wolałam o tym nie myśleć. Chciałam cieszyć się tą chwilą, ale nie potrafiłam. On leżał taki pocięty, bez życia, a ja miałam się cieszyć? Niee, tak się nie da.
Po kilkunastu minutach pielęgniarka wygoniła mnie z sali chociaż protestowałam. Jaka wredna baba! Twierdziła, że musi zmienić woreczek z krwią. I ja jej w tym niby przeszkadzałam?
Wzburzona poszłam w kierunku mojej sali, ale po drodze zobaczyłam znajomego lekarza więc znowu zaczepiłam go i błagałam żeby pomógł Danielowi.
- My zrobiliśmy już wszystko, teraz pozostaje prosić Boga żeby nam go jeszcze nie zabierał. - Stwierdził lekarz.
- Pfff. Też mi coś! - Fuknęłam rozwścieczona.
- Nie wierzy pani? A powinna.
Nie miałam powodów żeby wierzyć w Boga. Całe życie miałam pod górkę, a teraz miałam prosić Go, kogoś kto nie istnieje, a nawet jeśli to nigdy nie pokazał mi swojej obecności, o życie dla ukochanego? To było bez sensu.
- Niech mi pani wierzy lub nie, ale modlitwa może zmienić wszystko. Proszę spróbować. - Oznajmił lekarz i oddalił się pozostawiając mnie samą na pustym korytarzu.
Nie chciałam się modlić. Po co? Stwierdziłam jednak, że skoro nic innego mi nie zostało, to mogę spróbować. Wyszłam do szpitalnego ogrodu gdzie znajdowała się mała fontanna i kilka mosiężnych ławeczek. Nikogo nie było w pobliżu więc usiadłam na jednej z nich i spojrzałam w bezchmurne niebo. Oślepił mnie blask więc spuściłam głowę i wyszeptałam:
- Panie Boże jeśli istniejesz, proszę Cię uratuj Daniela, spraw aby wydobrzał i mnie nie opuścił, proszę.
Gdy tylko wypowiedziałam te słowa ogarnął mnie taki spokój i radość, że nie mogłam się temu nadziwić. Wiedziałam, że wszystko będzie dobrze.
- Dziękuję. - Wyszeptałam i zamknęłam oczy.
Dziękowałam Bogu, który jednak istniał oraz lekarzowi, który otworzył mi oczy.
Z radością w sercu i na twarzy siedziałam na ławce i słuchałam dźwięków fontanny. Nie wiem ile czasu tak spędziłam, ale nie miałam ochoty wracać.
VOCÊ ESTÁ LENDO
Jezioro zapomnienia
FantasyIza wydaje się zwykłą nastolatką z problemami. Jednak pewnego dnia odkrywa, że posiada dar. Wyjątkowy dar, który występuje w jej rodzinie od pokoleń. Czy skorzysta z danej szansy, będzie wlaczyć? Wszytko wyjaśni się w jej osiemnaste urodziny. Jednak...