42

3 0 0
                                    

-Pa kochanie. - Zawołał Daniel wychodząc do pracy. 

Była już wiosna i zbliżał się termin porodu, a ja wyglądałam jak wielka chodząca piłka z kończynami. Brzuch nie mieścił mi się w drzwiach gdy chciałam przejść bokiem i nie mieściłam się w żadne ubrania, które kiedyś kochałam. Przytyłam dwadzieścia kilo i czułam się z tym strasznie. Ogólnie rzecz biorąc zarosłam tłuszczem, jeśli można tak powiedzieć. 

Czułam ruchy dziecka co było na prawdę ciekawym i dziwnym zjawiskiem. Często siadałam z Danielem na kanapie i macaliśmy mój brzuch żeby poczuć i zobaczyć malutkie nóżki naciskające na skórę od środka. Było dużo śmiechu i radości. Byliśmy bardzo szczęśliwi. 

Dzień zaczął się jak każdy, od dłuższego czasu. Wstałam szybko, jak na mnie, i zdążyłam zjeść śniadanie wspólnie z Danielem. Nie często się to zdarzało, bo zazwyczaj spałam do południa. Potem postanowiłam trochę posprzątać i zrobić obiad. W czasie obierania ziemniaków usłyszałam telefon.

Wstałam ociężale z krzesła w kuchni i poszłam odebrać. Zajęło mi to trochę czasu.

- Tak, słucham? - Odezwałam się widząc nieznajomy numer.

- Dzień dobry z tej strony przełożony pani narzeczonego. Mam złą wiadomość. - Powiedział sztywno i jakoś pochmurnie.

Gdy to usłyszałam zdrętwiałam i nie potrafiłam niczego powiedzieć. Przeczuwałam najgorsze, ale błagałam w myślach żeby moje obawy się nie sprawdziły.

- Daniel... Został potrącony przez ciężarówkę gdy szedł do pracy. - Powiedział mężczyzna, a ja stałam jak przyklejona do podłogi i patrzyłam niewidzącym wzrokiem na ścianę.

Tylko nie mój Daniel! Ile tragedii nas jeszcze czekało? Znowu trafił do szpitala, a tak niedawno z niego wyszedł. Myślałam, że tortury zadane przez kilka miesięcy wcześniej zakończą łańcuch cierpień, ale nie. Teraz on był w szpitalu, a ja miałam niedługo rodzić. Przecież sama nie dam sobie rady.

- W jakim jest szpitalu? - Zapytałam w końcu gdy odzyskałam głos.

- Nie ma go w szpitalu. - Odparł. - Daniel nie żyje.

Co?! Nie! Jak?! Dlaczego?! To pewnie jakiś niesmaczny żart i wszystko jest dobrze. Wszyscy żyją i są zdrowi i szczęśliwi. Nikt nie umarł, nikomu nic się nie stało. Nie mogło.

- Jest tam pani? Halo? 

Nic do mnie nie docierało. Byłam jakby nieprzytomna, a jednak nadal stałam z telefonem przy uchu. Byłam jakby zamknięta na zewnętrzne bodźce. Nic się już dla mnie nie liczyło. Moje życie w jednej sekundzie straciło sens. Z chwilą gdy dowiedziałam się o śmierci ukochanego straciłam wszystko. Całą radość, miłość, nadzieję, szczęście i życie. To był koniec. Została pustka i ziejąca rana po sercu, w którym znajdował się do tej pory Daniel. Skoro on umarł to ja też. Nie chciałam dłużej trwać w tym bagnie nieszczęścia i beznadziei. W całym moim życiu spotkało mnie tyle nieszczęścia, że nie mogłam go zliczyć. Im dłużej żyłam tym przeżywałam coraz gorsze chwile. Co rusz ktoś niszczył mój świat, ranił i odbierał cząstkę mnie, pozostawiając w tym miejscu bolesną ranę. Do tej pory starałam się przetrwać, bo myślałam, że warto, ale teraz? Po co dłużej cierpieć? 

Wypuściłam telefon z ręki, spadł na podłogę z głośnym hukiem. Nie obchodziło mnie to. Chciałam skończyć swoje pieprzone życie, które było piekłem. Poszłam do kuchni i jakby we śnie otworzyłam szufladę ze sztućcami. Złapałam za największy nóż i wyjęłam. Właściwie nie wiedziałam do końca co z nim zrobić,  czułam jednak co zrobić powinnam.

,,Nie rób tego." , usłyszałam w głowie przestraszony głos.

Zignorowałam to. Podjęłam już decyzję. Musiałam to zrobić, musiałam zadać sobie ostateczny ból. Tym razem fizyczny, bo psychicznego miałam za dużo. To ludzie mnie do tego zmusili, ludzie i nieszczęsny, brutalny los, który obdarzył mnie mocami, o które musiałam walczyć i ciągłym bólem, który musiałam znosić, odebrał mi Daniela i wszystko co miałam, ale to już koniec. Nie będzie więcej duchowych ran, cierpień i męki. Wszystko się za chwilę skończy. Musiałam tylko wymyślić w jaki sposób użyć noża, który nadal znajdował się w mojej ręce.

Nie płakałam. Za dużo łez wypłynęło już z moich oczu. Wypłakałam już wszystkie, oczy zostały suche, jak pustynia mego serca. Suche, twarde i pokruszone na miliony kawałeczków. Czy to mało się tak skończyć? Walka o życie i szczęście oraz o ład świata? Wszystko miało pójść na marne? Może babcia miała rację myśląc, że jestem za słaba żeby wygrać potyczkę z samą sobą i wybrać życie. Przecież w tej chwili chciałam wybrać śmierć. Ale to  było jedyne wyjście.

,,Pomyśl o dziecku." , Zawołał ponownie wewnętrzny głos. 

Przypomniał mi o małym, bezbronnym życiu, które nosiłam pod sercem. Nie chciałam żeby umierało razem ze mną, ale co poradzić? Pozwolić mu żyć w takim szambie? Żeby nie miało ojca, matki, rodziny i szczęścia? O nie! Nie może tak cierpieć. Wystarczy, że ja już się nacierpiałam. Nie mogłam pozwolić mu na życie. Musiało umrzeć razem ze mną. Było częścią mnie i Daniela, a teraz już go nie było, a ja za chwilę też miałam odejść. Może po śmierci czeka mnie lepszy los. Nasze dziecko, na pewno. Zostanie małym aniołkiem, bo nie zdążyło nagrzeszyć. Ja zdążyłam. I za chwilę miałam popełnić grzech śmiertelny. Morderstwo samej siebie, ale też dziecka...

Zaczynałam mieć wątpliwości, ale przed oczami zobaczyłam najgorsze chwile mojego życia. Odejście taty, brak miłości mamy, zdrada i kłamstwa babci, walka o życie w jeziorze zapomnienia, tortury babci , zakrwawiony Daniel leżący w piwnicy, szpital i na koniec śmierć ukochanej osoby. Najukochańszej osoby. To wystarczyło do podjęcia ostatecznej decyzji. Nikt mnie tu nie chciał. Mojego dziecka też nie. Babcia powiedziała, że nie mogę go urodzić, więc może będzie zadowolona z mojej decyzji, spełnię jej oczekiwania. W końcu umrę, a ze mną moje dziecko, które miało podobno różne niebezpieczne moce. No cóż, już się nie dowiemy czy to była prawda czy tylko bajeczka.

- Przynajmniej nie będziesz cierpieć. - Powiedziałam dotykając czule brzucha. - Ciesz się, że nie zobaczysz tych potworów. 

Już wiedziałam co chcę zrobić. Musiałam działać żeby się nie rozmyślić i żeby nikt mi nie przeszkodził. Miało być szybko i skutecznie. 

Trzymałam nóż w prawej ręce. Przysunęłam ostrze do lewej ręki i zagłębiłam metal w miękkiej skórze, tworząc głęboką, długą ranę, z której błyskawicznie zaczęła wypływać krew. Nie czułam bólu, co mnie zdziwiło. To pewnie przez brak emocji i życia, które ze mnie uchodziło. To był jedyny wybór. Już nie było odwrotu.

Zatopiłam ostre ostrze ponownie w nadgarstku, nieco niżej poprzedniej rany. Powtórzyłam to pięć razy i przełożyłam zakrwawiony nóż do lewej ręki tworząc identyczne cięcia na prawym nadgarstku. Lepka, czerwona ciecz spływała po rękach i kapała na jasne kafelki. Powoli tworząc kałużę. 

Zaczęło mi się robić słabo i kręcić w głowie, usiadłam na chłodnej podłodze i czekałam na ulgę.

- Żegnaj kochanie. - Wyszeptałam do dziecka i zamknęłam oczy.

Wszystko stawało się coraz odleglejsze, coraz bardziej nieważne, aż w końcu zniknęło. 

Jezioro zapomnieniaOnde histórias criam vida. Descubra agora