Rozdział XLIV

490 36 6
                                    



Tom przeprowadził mnie z salonu do kuchni. Po przywaleniu Edowi zastygłam, mierząc go przerażającym, martwym wzrokiem. Trwało to może kilkanaście sekund i musiało wyglądać naprawdę dziwnie. Byłam wdzięczna Williamsowi za to, iż wpadł na pomysł odholowania mnie do innego pomieszczenia.

- Co to było? - zapytał, otwierając szerzej oczy.

Był w równym stopniu zszokowany jak i podekscytowany. Dłonie ułożył na mych ramionach, podtrzymując mnie, jakby obawiał się, że za moment stracę przytomność.
Nie miałam tego w planach. Mój stan ogłupienia spowodowany był szokiem. Nie mogłam uwierzyć, że zrobiłam wokół siebie aż tyle zamieszania, a to wszystko za sprawą uderzenia Sheerana w twarz.

- To było... - próbowałam odpowiedzieć.

Wypuściłam z siebie powietrze, układając dłonie na brzegu kuchennego blatu. Nachyliłam się nad nim. Tom podparł się w ten sam sposób. Przekręcił głowę w moją stronę, by spojrzeć mi w twarz.

- To było na swój dziwny i niebywale pokręcony sposób urocze - dokończył za mnie dość cichym głosem. Zachrypniętym, radosnym głosem. Głosem, w którym można by się zakochać.

Zerknęłam na niego, chcąc zobaczyć ten niewinny uśmiech.

- Bardzo - przewróciłam oczami, delikatnie unosząc kąciki ust. - Najbardziej urocza jest moja zakrwawiona ręka - dorzuciłam jakby sama do siebie, odchodząc w stronę łazienki.

Znów zostawiłam Williamsa, lecz tym razem było to konieczne. Nie mógł zobaczyć, że się zarumieniłam. Naprawdę mi się podobał i nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Faktem było, że mężczyzna był ciachem.

Po wyjściu z łazienki wzrokiem odnalazłam Toma, który wciąż znajdując się w kuchni sprawdzał coś na telefonie.
Czy to dziwne, że miałam nadzieję, iż będzie na mnie czekał przed drzwiami łazienki... ?
Owszem.
Bardzo dziwne.
Powinnam była przestać.

- Będę lecieć - odchrząknęłam, znajdując się z powrotem obok mężczyzny. - W końcu to impreza pożegnalna Eda, a ja już się chyba pożegnałam...

Chciałam zażartować, ale moje słowa zabrzmiały smutno zważając na fakt, że kilka minut wcześniej przywaliłam swojemu facetowi. Z trudem przełknęłam ślinę, kryjąc gdzieś w głębi przygnębienie, a twarz rozjaśniłam uśmiechem w celu zmylenia Toma. Nie chciałam by pomyślał, że dopadła mnie depresja. Starałam się zachować jakieś tam resztki optymizmu.

- Trzymaj się - znów ułożył dłoń na moim ramieniu.

Dużą, ciepłą dłoń. Wspaniałą dłoń.

- To widzimy się jutro? - strzeliłam pytaniem, gdyż przypomniałam sobie o naszej wcześniejszej rozmowie.

- Zdzwonimy się - przytaknął, zabierając dłoń.

Na pożegnanie uśmiechnęłam się niezręcznie, czując, jak do moich policzków napływała gorąca krew. Musiałam uciec, zanim dostrzegłby oznaki mojego zawstydzenia.
Zanim wyszłam z mieszkania zatrzymałam się na chwilę. Beznamiętny wzrok wbiłam w ścianę.
Cholera... Ed naprawdę rozszarpał moje serce.
Auć.


~*~


Po dłuższej chwili namysłu uchyliłem powieki. Dorwałem telefon, który znajdował się gdzieś pod kołdrą, gdyż chciałem sprawdzić godzinę. Odblokowałem ekran, lecz ten nie zareagował. Telefon był rozładowany. Musiałem podnieść się na łokciach i namierzyć wzrokiem zegarek postawiony na stoliku nocnym.
- Serio... - wychrypiałem na wieść o tym, że mieliśmy godzinę szóstą.
W zasadzie było to całkiem logiczne, że była szósta, gdyż za oknem wciąż panował półmrok. Faktycznie mogło to świadczyć o wczesnym ranku.
W pokoju było naprawdę zimno. Chociaż... miałem na sobie wyłącznie bokserki, a okrywała mnie cienka kołdra. Panie Sheeran, to chyba kolejny logiczny fakt! Gdy ubrany jesteś wyłącznie w bieliznę, otula cię letnie nakrycie, szyby okien zdobi przymrozek - może być chłodno!
Zwlokłem się z łóżka, a następnie opuściłem sypialnię. Z przedpokoju zgarnąłem jakąś bluzę, którą narzuciłem na nagi tors. W kuchni powinienem spotkać sprzątającego Goslinga, gdyż to on zawsze jako pierwszy zabierał się za segregację śmieci po skończonej imprezie. Pomieszczenie było jednak puste. Dosłownie puste. Zero szklanek, puszek, butelek, porozrzucanych chipsów. Zero Goslinga. Rozglądnąłem się niepewnie, mierząc wzrokiem kolejno obszar kuchni i salon. Ktoś posprzątał. Ale... jak? Przecież była szósta rano.
- Halo? - donośny głos Jake'a dobiegł mych uszu, gdy zabierałem się za parzenie kawy.
Początkowo chciałem mu odpowiedzieć, ale później uświadomiłem sobie, że boli mnie gardło. Milczałem. Mężczyzna trzasnął za sobą drzwiami wejściowymi, po czym przeszedł energicznie korytarzem. Na mój widok uśmiechnął się niepewnie, siatki pełne zakupów kładąc na kuchennym blacie.
- I co? - zaczął cicho, a następnie zacisnął wargi w cienką linię.
Bokiem oparł się o wyspę, z kieszeni wyciągając portfel, telefon i klucze. Czekał, aż zacznę z nim konwersować. Nie wiedział, że nie miałem zamiaru.
Dlaczego do cholery posprzątał mieszkanie, ubrał się i wyszedł na zakupy o pieprzonej szóstej rano?! Co było z nim nie tak?!
Mimo tego, że uzupełniając kubek wrzącą wodą moja mina była dość tępa, w myślach wyzywałem go od idiotów.
- I nic - odpowiedziałem w końcu, gdy zbliżałem kubek w stronę warg.
Dlaczego był wypoczęty?!
- Nic? - uniósł jedną brew, uśmiechając się pretensjonalnie.
Ręce założył na wysokości klatki piersiowej.
Wyglądał jak nauczycielka, która musiała ochrzanić niesfornego ucznia. Naprawdę. Wyglądał jak czterdziestoletnia, doświadczona, zrzędliwa kobieta.
Zanim zdążyłem skrytykować jego zabawne zachowanie, dorzucił.
- Przepraszam za wyrażenie, ale... - odchrząknął, odwracając wzrok. - ...czy twój związek to było kurwa nic?! - wprowadził na twarz ironiczny uśmiech.
- Jake... robi się coraz dziwniej - odpowiedziałem szybko. - Dopiero świta, a ty już posprzątałeś, zrobiłeś zakupy, zadajesz dziwne pytania... - zmarszczyłem brwi, widocznie rozbawiony.
Mój towarzysz ukrył twarz w dłoniach, wzdychając głośno. Opuszkami przesunął po czole, widocznie mając mnie za idiotę.
Cóż... doskonale wiemy, kto faktycznie był idiotą.
- Jest wpół do siódmej wieczorem - wyszeptał blondyn, nie odrywając dłoni od twarzy.
Automatycznie odwróciłem głowę w stronę okna. Było wyjątkowo ciemno, a ja... ja byłem głupi.
- Cóż... - opuściłem głowę, zażenowany. - To tłumaczyłoby ten porządek...
- Nieważne! - wykrzyczał mój przyjaciel, przerywając mi w połowie. - Co z Olką? Co zrobiłeś? Jak to naprawisz? I jak wytłumaczysz swoje wczorajsze zachowanie? - strzelał pytaniami niczym z karabinu. Co kolejne to gorsze.
Niby co z Olką? Co miałbym naprawiać? Może i... o nie.
Nie.
Nie.
Nie.
Nie!
- Nie - w myślach wykrzyczałem ten wyraz już kilkanaście razy, dlatego wypowiedziałem go marnym półgłosem.
Błądziłem wzrokiem po kuchennych kafelkach, czując, jak moje tętno przyspieszało. Oddychałem tak szybko, że czułem, jakbym miał się udusić.
- Jest niedobrze - wtrąciłem.
Komentarz ten odpowiedni był zarówno jako podsumowanie mego aktualnego stanu jak i wydarzeń z minionej nocy.
- Jest bardzo niedobrze - podsumował Gosling, wyraźnie zirytowany.
- Dobrze Jake, fajnie, jesteś zły. Zrozumiałem - pokręciłem głową, przejmując od towarzysza nienajlepszy nastrój.
Cofnąłem się w myślach.
Była sobie impreza. W salonie roiło się od roześmianych twarzy, a przez kuchnię ciężko było przejść bez poczęstowania się po drodze dobrym trunkiem. Wyszedłem na taras, by zapalić papierosa. Na tarasie spotkałem Seana. Uraczył mnie buchem, gdyż facet ten wiecznie pali jointy. Zaciągnąłem się kilka razy, nic specjalnego. Później Sean wysunął z kieszeni niewielką saszetkę. Ułożył na języku maleńką, białą pastylkę, a drugą...
O szlag.
- Przysięgam, że nic nie pamiętam - nerwowo przeczesałem palcami włosy.
Nie mogłem przyznać się Goslingowi, że poczęstowałem się pastylką od Seana. Pomijając fakt, że od czasu do czasu Jake lubił zaciągnąć się maryśką - nienawidził narkotyków. Był ich największym przeciwnikiem.
To znaczy... prawie największym. Przecież jarał zioło.
- Od którego momentu? - blondyn przyglądnął mi się z zaciekawieniem. - Pamiętasz, jak siedziałeś na kanapie z Taylor i Alice? - zmrużył brwi, wyglądając jak detektyw w trakcie dochodzenia.
- Taylor jest w Londynie? - odpowiedziałem mu szybko, zaskoczony.
Przecież powinna przygotowywać się do trasy. Naprawdę była na mojej imprezie? To miłe...
- Ed...
Jake wyglądał, jakby za moment miał się rozpłakać.
Blondyn opowiedział mi w skrócie dość ciekawą historię. Dużo piłem, dużo rozmawiałem z Alice, przeprowadziłem krótką rozmowę z Olą, później dostałem po twarzy. Byłem przekonany, że boląca żuchwa była efektem ubocznym uderzenia głową o jakiś przedmiot. Drugą opcją było to, iż w nocy zsunąłem się z łóżka i moja twarz zetknęła się z podłogą.
Od kiedy niby moja Olka była taką wojowniczką... ?
- Za co oberwałem? - zmrużyłem brwi, przyglądając się Goslingowi.
- Nie mam pojęcia - westchnął mój towarzysz, wyraźnie oddzielając wyrazy.
Kręciłem głową, tępy wzrok wbijając w podłogę i sącząc kawę. Naprawdę wierzyłem, że uda mi się cokolwiek przypomnieć, choć dotychczas przez moją głowę nie przeleciał jeszcze choćby cień wspomnienia. Czarna plama. Pustka.
- Cóż... - spojrzałem na Jake'a. - Zbieram się. Jadę to odkręcić.
Nie wiedziałem, co zrobiłem. Chyba dlatego potrafiłem zachować spokój. Moje nerwy w niczym by nie pomogły.
Wróciłem do siebie, wziąłem prysznic, zjadłem kanapki, ubrałem się w coś względnie ładnego i wyszedłem z mieszkania.


Stanąłem przed drzwiami, podtrzymując dłońmi bombonierkę. Tak, dokładnie, zgapiłem pomysł Oli sprzed dwóch dni. Miałem nadzieję, że to pomoże mi odkupić winy.
- Boże, miałeś być za... - przerwała sobie, gdy po otworzeniu drzwi na oścież ujrzała moją twarz. - Co jest? - pytanie dorzuciła ostrym głosem, w którym ciężko było odnaleźć entuzjazm.
Uchyliłem usta, wyglądając, jakbym chciał coś powiedzieć. Chciałem coś powiedzieć. Naprawdę. Niestety nie miałem pojęcia, jak powinienem był zacząć.
- Hej - mruknąłem, ręce wyciągając do przodu w celu przekazania prezentu.
Odebrała wąskie, papierowe pudełko i od razu odłożyła je na komodę znajdującą się obok drzwi wejściowych.
- Dzięki za czekoladki. Możesz już iść - wzruszyła obojętnie ramionami, czekając, aż faktycznie odejdę.
Moje serce zaczęło walić tak szybko, że omal nie zszedłem na zawał. Miałem przesrane... Nie miałem pojęcia, co zrobiłem ubiegłej nocy, ale... szlag! Była wściekła!
- Czekaj, proszę - wydukałem, całkowicie zmieszany. - Daj mi chwilę.
Opuściła wzrok, rękę wciąż mocno zaciskając na klamce, tak, że w dowolnej chwili mogła trzasnąć drzwiami przed moim nosem. Na szczęście tego nie zrobiła.
Poprosiłem ją o chwilę, choć sam nie wiedziałem, jak powinienem wykorzystać ten czas. Nie chciałem mówić, że się naćpałem i urwał mi się film.
- Naćpałem się i urwał mi się film.
Brawo, Sheeran.
Na moje słowa otworzyła szerzej oczy, widocznie zaskoczona. Niekontrolowanie uchyliła nawet usta. Zatkało ją. Na jakieś cztery sekundy. W porywach do pięciu.
- Jesteś... - rozłożyła ręce, przecząco kręcąc głową. - Idź sobie.
Opuściła wzrok, zniesmaczona.
- Ola... - westchnąłem smutno, starając się powstrzymać ją przed trzaśnięciem drzwiami.
- Nie, Ed - stanowczo spojrzała mi w oczy, co rozbiło mnie od wewnątrz. - Nie potrzebuję faceta, który zachowuje się jak nastoletni przygłup. Jedź w trasę, wyrywaj fanki, baw się dobrze. I daj mi spok... - przerwała, gdyż dostrzegła mężczyznę wspinającego się po schodach.
Posłała mu krótki uśmiech, a następnie powitała go.
- Hej - przeczesała palcami włosy. - Już idę - dorzuciła spokojnym głosem.
Odwróciłem głowę, aby tępym spojrzeniem namierzyć twarz Toma Williamsa. W międzyczasie Ola zgarnęła z wieszaka kurtkę i torebkę. Williams posłał mi niezręczny uśmiech, a następnie szybko odwrócił się i zbiegł po schodach po czym opuścił budynek. Sulewski wyszła z mieszkania i wsunęła klucz w zamek, lecz zanim go przekręciła, długie włosy zarzuciła do tyłu.
- Auć... - wyszeptała, dłonie automatycznie układając na karku.
Palcami ujęła łańcuszek, który, jak zwykle z resztą, zahaczył o jej włosy. Usiłowała go rozplątać w sposób jak najdelikatniejszy. Przez moment wahałem się, czy nie powinienem jej pomóc. Doszedłem jednak do wniosku, że atmosfera między nami nie sprzyjała kontaktom fizycznym. Powstrzymałem się, z niesmakiem obserwując jej marne próby wydostania się z uwięzi, jaką był cienki łańcuszek.
W końcu rozpięła go i zacisnęła w dłoni. Skierowała ją w kierunku kieszeni skórzanej kurtki, gdy w ostatniej chwili zastygła.
- Wiesz co? - odwróciła się w moją stronę, unosząc jedną brew ku górze. - Weź go.
Wolną dłonią złapała mnie za rękę, przez co moje ciało zadrżało. Jej dotyk był niezwykle przyjemny, zwłaszcza podczas kłótni. Między moje palce wsunęła srebrny wisiorek i odeszła w kilka sekund później.
Stałem bez ruchu przez parę minut, gapiąc się na łańcuszek, który ozdobiony był niewielkim wisiorkiem w kształcie plusa.
Domyślałem się, co mógł oznaczać zwrot mojego prezentu.
Co ja najlepszego zrobiłem... ?

Love With Ginger Hair as Ed Sheeran FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz