Rozdział XLVI

315 30 6
                                    



- Lipowa? Lipna? - wyszeptałam, energicznie stukając kciukami w ekran telefonu.

Miałam jeszcze resztki nadziei, że zapisałam adres kancelarii podyktowany mi przez pana Edwarda - prawnika ojca.

- A byłaby pani na tyle łaskawa, by podać jeden adres? - wtrącił z przekąsem taksówkarz, nerwowo bijąc palcami w skórzaną kierownicę samochodu.

Czułam, jak ze stresu zaczął zalewać mnie zimny pot.

Samolot wylądował na warszawskim lotnisku niespełna pół godziny wcześniej. Jeszcze siedząc w fotelu Boeinga wszystko wydawało się takie proste. Miałam w planach szybko pojechać do kancelarii, podpisać jakieś dokumenty, sprawnie przeprowadzić rozmowę dotyczącą pogrzebu i wracać do Anglii. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy komplikacje zaczęły atakować mnie już w taksówce.

- Proszę szybciej! Nie mam całego dnia! - wybuchnął starszy mężczyzna, gdy ja głęboko wewnątrz panicznie płakałam.

Przysięgam, że kancelaria mieściła się przy ulicy, która w nazwie miała coś z lipą.

- Ulica Hoserów - oznajmiałam kierowcy, zrezygnowana.

Dom rodzinny był ostatnim miejscem, w którym chciałabym się znaleźć. Był też jednym z niewielu miejsc, których adresy wykute były w mej pamięci.

- Tak długo musiała pani myśleć... ? - dodał z przekąsem taksówkarz, wpisując adres na ekranie telefonu.

W kilka sekund później, zanim pod wpływem nerwów zdążyłam mu odpyskować, ruszył z piskiem opon.

Starszy mężczyzna pędził drogą ekspresową swym kilkunastoletnim Oplem. W pojeździe było naprawdę duszno, już pomijając wszechobecny, mdły zapach wanilii. Niestety gdy tylko uchyliłam szybę na kilka centymetrów, kierowca, delikatnie mówiąc, zwrócił mi uwagę. Musiałam więc zaakceptować niezbyt komfortowe warunki i w myślach usiłować przekonać samą siebie, że przyjazd do Polski był świetnym pomysłem.

Aby jakkolwiek umilić sobie podróż, wsunęłam do uszu słuchawki. Odtworzyłam pierwszą lepszą playlistę, obserwując widoki malujące się za szkłem. Pola pokryte cienką warstwą śniegu, która powoli topiła się pod wpływem ostrych promieni słonecznych, pnie drzew, które dzieliły nienaturalnie równe odległości... Delektowałam się polskim krajobrazem. Mimo tego, iż z ojczystym krajem łączyły mnie nienajlepsze wspomnienia - na kilka minut skupiłam się wyłącznie na jego pięknie.

- Idioto! - z momentu zadumy wyrwał mnie krzyk, który był na tyle głośny, że przebił się przez muzykę wypływającą z słuchawek.

Jednym ruchem dłoni odetkałam uszy, ciągnąc za biały kabel. Piosenkę zastąpił mi pisk opon, a następnie huk i niekontrolowane wyrwanie ciała w przód.

Otworzyłam szeroko oczy, przyglądając się czerwonej od złości twarzy taryfiarza. Strzelał wiązanką przekleństw, uderzając dłońmi w kierownicę. Co jakiś czas przypadkowo uruchamiał tym sposobem dźwięk klaksonu.

Swoje zdezorientowane spojrzenie przeniosłam na czarnego Jeepa, którego zderzak nie był w najlepszym stanie. Choć wciąż w stanie lepszym niż przednia lampa starego Opla, której część znalazła się aż kilka metrów przed maską samochodu.

- Czy pan właśnie... - przełknęłam głośno ślinę, z niedowierzaniem otwierając szeroko oczy. - Czy pan właśnie wjechał w samochód znajdujący się przed nami... ?

Uniosłam jedną brew, nie kryjąc zdumienia. Mój przyjazd do Polski zdecydowanie nie był dobrym pomysłem. Wszechświat dał mi już wystarczająco dużo znaków.

Love With Ginger Hair as Ed Sheeran FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz