Równo o pierwszej wsiadłem do autobusu, który miał zawieźć mnie do Framlingham. Tak jak myślałem, nie znajdowało się w nim zbyt wiele osób. Może pięć. W porywach do siedmiu. Zająłem miejsce przy oknie, przedostatni rząd. Jak na zawołanie moje ulubione nie było zajęte. Czasami zastanawiałem się, czy kierowca przypadkiem mnie nie pamiętał i nie rezerwował mi tego fotela, bo podejrzanie przez ostatnie kilka lat, zawsze trafiała mi się ta sama miejscówka. Prawdopodobnie najlepsza w całym autobusie. Nasunąłem na głowę kaptur bluzy, którą nałożyłem na białą koszulę. Oparłem głowę o szybę, czując, jak nieprzespana noc dawała się we znaki. Alice... Osoba o niezliczonej ilości twarzy. Dla rodziców wymarzona synowa, dla mojego brata zmysłowa i pociągająca nimfa, dla wykładowców i nauczycieli pilna uczennica, dla mojej babci świetna przyjaciółka, dla mnie... bratnia dusza i niegrzeczna dziewczynka. Nikt nie miał pojęcia, że wyłącznie ona odpowiedzialna była za wszystkie moje wybryki. Od pierwszego dnia naszej znajomości sprowadzała mnie na złą drogę i to przez nią zacząłem palić! Początki szkoły podstawowej były najgorsze. Całymi dniami obserwowałem, jak niska, chudziutka brunetka skacze po całej sali, rozmawiając ze wszystkimi. Nie miała problemu w nawiązywaniu znajomości. Co jak co, ale nikt nie potrafił oprzeć się pozytywnej rozmowie z przecudnym elfem o zadartym delikatnie, ozdobionym piegami nosie i rozkosznym uśmiechu. Gdy tylko dzięki uniesieniu kącików ust ukazywała swoje prościutkie, białe zęby, jej oczy automatycznie mrużyły się pozostawiając po sobie małe szparki. Gdy zaś była poważna, głębia ciemnoszarych tęczówek ściskała mnie za serce. Płakała dwa razy. Zawsze to podkreślała. Te dwa momenty w jej życiu znaczyły bardzo dużo. Pierwszy raz uroniła łzy, gdy złamała rękę spadając ze schodów w naszym domu. Nie wyła z bólu. Bała się, że jej mama będzie wściekła, bo jej córka zakrwawiła białą sukienkę. Alice była świadoma, iż krew ciężko było sprać. Miała wtedy dziewięć lat, więc tego rodzaju wiedza raczej nie powinna znajdować się w jej głowie. Drugi raz płakała, gdy całą dłonią dotknęła rozgrzanego żelazka. Chciała udowodnić swoim koleżankom, że miała wyjątkowy dar, który pozwalał jej momentalnie goić rany. Było to pod koniec szkoły podstawowej. Tym razem płacz wywołany był cholernym bólem, ale temu chyba nikt nie powinien się dziwić. Kilka łez uciekło z jej oczu również w wieku szesnastu lat. Byłby to trzeci raz. Nie powinienem o tym wspominać, bo wraz z Liss, tak zwykłem ją nazywać, stwierdziliśmy, że płakała równo dwa razy. Niestety ten trzeci zapadł mi w pamięć na tyle, że nie mogłem go ignorować. Ręce miała skrzyżowane na wysokości klatki piersiowej i trzęsła się z zimna, bo temperatura bliska była zeru. Szklisty wzrok wbijała w moją twarz, mając lekko uchylone, sine usta. Na policzku pojawiła się maleńka, lśniąca kropelka, a zaraz za nią poleciała druga. Alice szybko zaśmiała się i spojrzała na zachmurzone niebo, wzdychając z rozbawieniem "Zaczyna kropić, więc lepiej pójdę się schować. Pa, Teddy!". Jakieś dwie godziny później wysiadłem z autobusu w Londynie.
Odczekałem kilka minut i rozejrzałem się raz jeszcze, choć jakiś głos w mej głowie cały czas powtarzał, że tata oczywiście zapomniał po mnie przyjechać. Na szczęście nasz dom nie znajdował się daleko od przystanku. Te trzy kilometry zawsze przechodziłem w zadziwiająco krótkim czasie. Zazwyczaj miałem przy sobie słuchawki i świetną playlistę, a wokół roznosił się zapach świeżo skoszonej trawy. Niestety tym razem słońce powoli chowało się, tracąc swój blask. Oczywiście zapomniałem słuchawek, przez co skazany byłem na słuchanie głupich myśli kłębiących się w mojej głowie. Oblodzona jezdnia zupełnie nie pomagała. W niczym. Skupiałem się na wytrącaniu z głowy obrazu Liss, która zawsze tak samo reagowała na moje żarty. Najpierw unosiła jedną brew, wbijając we mnie zdziwione spojrzenie ogromnych oczu, a kilka sekund później wybuchała śmiechem, którego nie była w stanie dłużej powstrzymywać. Mimo tego, iż wiedziałem, że moje poczucie humoru do niej przemawiało, zawsze gubiłem pewność siebie, gdy spoglądała na mnie z wyższością. Czułem, że tego dnia miałem zmierzyć się z jej wzrokiem przynajmniej kilka razy. Nie mogłem się doczekać. Gdy trzasnąłem za sobą ośnieżoną furtką, z której posypał się biały puch, tata odwrócił wzrok w moją stronę. Zielony sweter, czarne śniegowce i ogromne słuchawki, które były chyba większe od jego głowy. Uwielbiałem go w takiej wersji. Jak zwykle odśnieżał podjazd, który w zasadzie mógłby pozostać zasypany, bo przecież nikt nie przyjeżdżał samochodem. On jednak uwielbiał zamykać się w swoim małym świecie poprzez włączanie Boney M na maksymalną głośność i odgarnianie puchu wielką, czerwoną łopatą. Podszedłem do niego, uśmiechając się szeroko, a następnie przywitałem poprzez mocne objęcie. Ostatnio tak szczęśliwy czułem się... rano? Przez kilka sekund nie odrywaliśmy się od uścisku, ale w końcu oboje się do tego zmusiliśmy. Tata zlustrował mnie wzrokiem.
CZYTASZ
Love With Ginger Hair as Ed Sheeran Fanfiction
FanficJest rok dwa tysiące dwunasty, gdy mieszkająca w Londynie Ola wybiera się na koncert Eda Sheerana. Czekała na ten dzień miesiącami, a w głowie utworzyła już setki scenariuszy wieczoru. W najgorszym wypadku stałaby tuż przy scenie, a muzyk przykułby...