rozdział 29

772 56 6
                                    

Tris

Dzień wizyt. Nie mam do niego takich samych upodobań, co ostatnim razem. Nie mogę nawet myśleć, że ktoś mnie odwiedzi, bo oprócz Tobiasa nikt mi nie został. A on jest obok mnie i mogę go odwiedzać kiedy chcę, a nie kiedy muszę.

Wstaję ostatnia, jestem najmniej zestresowana tym dniem. Wszyscy chodzą jak na szpilkach, ciekawią się, czy przyjdą do nich rodzice. Lena stroi się od samego rana, Finn stara się zakryć wszystkie tatuaże, bo od tygodnia zrobił sobie ich dość sporo, Mira czyta książki, na co mam ochotę roześmiać się, Ali nerwowo trzęsie nogą ze skrzyżowanymi ramionami, a Austin patrzy się na punkt na ścianie i nie reaguje. Wszyscy przeżywają dzień wizyt na swój, dość odmienny sposób.

Frakcje nie zmieniły się pod tym względem. Są takie same, tylko w trakcie nowicjatu można wrócić do rodzinnej frakcji, jeśli ktoś nie daje rady. Jeśli jednak komuś znudzi się życie po nowicjacie i zrezygnuje, zostanie bezfrakcyjnym. Na szczęście jego potomstwo nie będzie skazany na los rodzica, co mnie bardzo cieszy. Wolność słowa daje nam więcej swobody i mniej strachu przed wyrażaniem swojej opinii. Kiedyś nasze opinie na temat danej sytuacji musieliśmy zostawić dla siebie. To nie dotyczyło prawych, bo oni muszą wszystko mówić bez ogródek i chwalono ich, jeśli odważnie powiedzieli coś zgodnie z ich sumieniem i prawdą.

-Sześć- woła Lena z drugiego końca pokoju. Stoi przed lustrem wiszącym na ścianie i zastanawia się, jaki dzisiaj strój założy. Jej przefarbowane na rudo włosy spięte są w francuskiego koka, starannie ułożone w sposób normalny dla erudyty- ta czarna sukienka, czy zwykłe czarne rurki i top?

-Mnie to obojętne- odpowiadam, po czym wstaję z łóżka i podchodzę do niej. Widzę swoje odbicie, a lustro bardziej przypomina jedno z luster w wesołym miasteczku. Mam potargane włosy, falami padające do ramion. Niebieskie końcówki zbladły i wyglądają jakby to nie była farba, tylko niebieskie światło rzucane na moje włosy. Jednak tutaj nie ma niebieskich lamp. Na policzkach mam rumieńce, chyba od wczorajszych treningów. Nie przydzielono mi żadnego przeciwnika, bo Tobias dobrze wie, że wykorzystali by moją dłoń przeciw mnie. Dzięki temu Lena również nie walczyła i nie ma żadnych siniaków na twarzy. Malinowe usta wykrzywiają twarz w nieśmiałym uśmiechu, a blada cera połyskuje w świetle żarówek, na co niebieskie oczy błyszczą w stronę orzechowych oczu Leny. Obie jesteśmy uśmiechnięte, tylko ja mam szczery uśmiech, ona bardzo spięty i nerwowy.

-Tak, bo ty jakimś cudem wcale nie stresujesz się odwiedzinami bliskich- mówi, ale po chwili robi wielkie oczy i się do mnie odwraca- No tak. Przecież ty straciłaś wszystkich bliskich. Przepraszam.

-Nie masz za co- macham ręką w powietrzu- co było, minęło. Liczy się nowe życie, które chcę tutaj rozpocząć.

Zabieram czyste ubrania i idę prosto do łazienki, gdzie biorę szybki prysznic i narzucam na siebię czarny top, jeansy i trampki. Założenie krótkiego rękawa to był dobry ruch. Nikt nawet nie zapytał skąd je mam, głównie zachwycali się nimi, że tyle wytrzymałam. Zwłaszcza Derek. Od razu zrozumiał, dlaczego noszę długie rękawy, ale poraz kolejny nazwał mnie nieustraszoną. Ironia losu, bo ja jestem nieustraszoną od czterech lat.

Kiedy dochodzę do Jamy, widać już wielu nieustraszonych rozmawiających z rodzinami. W dużym tłumie ludzi można zauważyć kilka postaci ubranych na niebiesko, czarno- biało i czerwono.

-Dzień wizyt stresuje- Tobias staje obok mnie i patrzy w moją stronę- masz jakieś zajęcie na dzisiaj?

-Chyba zaszyję się w sali treningowej, o ile Lena nie zaciągnie mnie do jej rodziców- odpowiadam z uśmiechem- Jak myślisz, odwiedzi cię Evelyn?

-Trudno powiedzieć- odzywa się po chwili- Wybaczyłem jej, dlatego prawdopodobnie mnie odwiedzi, ale co do tego nie mam pewności.

-A jaką frakcje ona wybrała?

-Postanowiła wrócić do altruizmu- marszczę brwi. Evelyn i altruizm to może pasował do niej wiele lat temu. Teraz potrafię kojarzyć ją jedynie z bezfrakcyjnymi.

-A mówiłeś jej o mnie?

-Jeszcze nie. Ostatnio widziałem ją półtorej roku temu, kiedy jeszcze powstawał pomysł przywrócenia frakcji.

-Zmieniła się?- unoszę brew.

- Chyba tak. Zachowuje się jak zwykła mama. Najbardziej zmieniła się fizycznie- uśmiecha się na to wspomnienie. To taki ciepły i piękny uśmiech. Widać, że chciał mieć chociaż jednego rodzica, a łatwiej było mu wybaczyć mamie niż tacie. W całości go rozumiem. Też chciałabym mieć rodziców, którzy nie żyją od ponad 4 lat- Wyjazd jej posłużył.

-To dobrze- uśmiecham się lekko- to jak będziesz mnie szukać, to powinieneś zacząć od sali treningowej.

-Chętnie później dołącze- puszcza do mnie oczko i rusza w głąb korytarzy. Chwile jeszcze stoję z bezwładnie opuszczonymi rękami, jednak po chwili idę w stronę sali treningowej. Niebieskie światło oświetla mi drogę, a szum wodospadu dostaje się do moich uszu, tak samo jak śmiechy i krzyki nieustraszonych. Wyciągam ręce w górę i przeciągam ramionami.

-Sześć, dokąd idziesz?- zza rogu wyskakuje Lena, wystraszona wzdrygam się. Dziewczyna ma na sobie niebieski T-Shirt z jakim przyjechała do nieustraszoności, ale na to narzuconą czarną kurtkę, rurki i glaby, a włosy spięte w fryzurę erudytek, jednak nie ułożona tak starannie jak całkowita erudytka. Jest pomiędzy nieustraszonością, a erudycją.

-Na salę treningową- odpowiadam zgodnie z prawdą.

-No chyba śnisz- śmieje się- dziś dzień wolny i mamy od tego odpocząć- łapie mnie rękaw i ciągnie w stronę Jamy- Zresztą i tak jesteś już dużo do przodu, więc nie potrzebne są ci dodatkowe treningi.

Przewracam oczami i idę obok dziewczyny na stołówkę, która jest prawie pusta. Wszyscy są albo w mieszkaniu, albo w pracy, albo na spotkaniu z rodziną.

Podchodzę z tacą i biorę dwie bananowo-czekoladowe babeczki z orzechami włoskimi i herbatę, po czym siadamy do naszego stolika.

Do stołówki wbiega Ali i pośpiesznie bierze jedzenie. Dosiada się do naszego stolika, z szerokim uśmiechem je śniadanie.

-Czyli twoi rodzice już są?- strzela Lena.

-Mhm- mruczy, a kiedy połyka babeczkę patrzy na nas- kazali mi coś najpierw zjeść, ale przyszli. Dlatego nie chcę teraz z nikim gadać, bo muszę zjeść.

Obie wybuchamy śmiechem. Jeśli ja tak samo wyglądałam podczas dniu wizyt, to szkoda, że nikt mnie nie zastrzelił.

Kiedy pierwsza babeczka została zjedzona, dopijam herbatę, a drugą babeczkę jem w biegu. Wstajemy i wychodzimy ze stołówki gdzie, jak się okazało, jest najciszej w porównaniu z całą Jamą.

Przeciskam się przez tłum ludzi, a kiedy dochodzę na piętro, podchodzę do balastury i z góry patrzę na powoli zmniejszający się tłum ludzi. Zauważam wszystkich nowicjuszy. Od Dereka, przez Hazel do Ali. Wszyscy rozmawiają ze swoimi rodzicami. Derek jak widzę ma urodę po ojcu, ale włosy i karnację po mamie. Ali włosy i karnację po ojcu, a wdzięk po mamie. To taki piękny widok, jak wszyscy z szerokimi uśmiechami rozmawiają ze sobą.

Nagle Lena mocno szturcha mnie łokciem.

-Widzisz to?- prawie krzyczy z podekscytowania. Wskazuje palcem na grupkę dziewczyn wokół jakieś szarej postaci. Prostuję się. Evelyn.

Fourtris- Ciąg Dalszy NiezgodnejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz