Lekcje i Katastrofy

10.5K 795 157
                                    


  Harry'ego obudziły wpadające przez okno promienie słońca. Mrużąc oczy, z jękiem odwrócił głowę i niemal usłyszał głośne protesty zesztywniałych mięśni. Zakrył głowę poduszką, próbując powrócić w błogi stan nieświadomości. Ból towarzyszył każdemu, nawet najmniejszemu ruchowi. Przez zaspaną głowę przemknęła tylko jedna myśl. Która godzina?

Udało mu się wyciągnąć rękę spod otulającej go pościeli i po omacku zaczął szukać zegarka i okularów. Gdy w końcu udało mu się je znaleźć, widok tego, co zobaczył na tarczy zegarka, wprawił go w przerażenie, a poziom adrenaliny we krwi gwałtownie się podniósł. Cholera! Tylko nie to! Zostało mu dokładnie dwadzieścia minut do rozpoczęcia pierwszej lekcji, a nie wiedział nawet, jak wygląda jego dzisiejszy plan zajęć. Och, Merlinie i wszyscy święci. Już po mnie.

Mimo stanowczych protestów ze strony obolałego ciała wyskoczył z łóżka i zaczął miotać się po pokoju. Zarzucił na siebie szatę, a przetrząsając kufer w poszukiwaniu dezodorantu, modlił się w duchu, by zdołał on ukryć fakt, że nie kąpał się od dwóch dni. Oczywiście, znalazł go dopiero na samiuteńkim dnie kufra. Do diabła, jak on się tam dostał? Gdy był już gotowy do wyjścia, chwycił plecak i pospiesznie ruszył do drzwi. Z rozpędem szarpnął klamkę, ale te nawet nie drgnęły.

Spojrzał na nie szczerze zdziwiony i spróbował raz jeszcze. A potem jeszcze raz, i znowu. Bezskutecznie. No to, kurka, pięknie! Klnąc pod nosem, Harry próbował uspokoić coraz bardziej panikujące myśli. W końcu sięgnął po różdżkę, z trudem opanowując chęć walnięcia się w czoło. Do cholery! Jesteś czarodziejem, więc myśl jak czarodziej!

– Alohomora – wypowiedział zaklęcie, kierując różdżkę na zamek w drzwiach. Z nadzieją ponownie nacisnął klamkę, ale drzwi, zamiast się otworzyć, tylko jęknęły głucho.
– Do jasnej cholery! Alohomora, małpo jedna! – Harry zaczął krzyczeć z bezradności, ale drzwi pozostały nieugięte.
– Finite Incantatem! Sezamie, otwórz się! Puszczaj, ty tępy kawale drewna!

Gdy nerwy puściły mu ostatecznie, kopnął z całej siły w nadal zamknięte drzwi. Zaklął ciężko, czując rozchodzący się po palcach stopy ból. Panika ogarnęła go na dobre, a adrenalina ze zdwojoną siłą krążyła po organizmie.
– Harry, uspokój się i myśl. Skup się, do cholery! – Własny głos uspokoił go troszeczkę, ale przez umysł nadal przelatywało tysiąc rozgorączkowanych myśli. I niby jak mam się stąd wydostać, do diabła? Przecież nie dam rady ich otworzyć! Wzrok Harry'ego na moment spoczął na kufrze. Merlinie, jestem skończonym idiotą! Miotła!

Rzucił się z powrotem do kufra w poszukiwaniu Błyskawicy. Szybko ją odnalazł, po czym przywrócił do normalnej wielkości. Podszedł do okna i otworzył je najszerzej, jak się dało. Spoglądając na wąski otwór, po raz pierwszy w życiu był wdzięczny niebiosom za swoją drobną posturę. Zerknął w dół, ciesząc się, że nie ma lęku wysokości. Założył plecak, dopasowując go tak, by jak najbardziej przylegał do ciała. Przełożył nogę przez trzonek miotły i powoli zaczął przeciskać się przez okno. W pewnym momencie poczuł, że o coś zahaczył. Do stu tysięcy piorunów i innych diabelstw, co jeszcze? Z trudem udało mu się odczepić i ostatecznie przepchnąć na gzyms.

Nie wiadomo kiedy w głowie Harry'ego ułożył się plan działania. Miał zanurkować z gzymsu i wylądować na trawniku, oczywiście, gdy nikogo nie będzie w pobliżu. Przy odrobinie szczęścia nikt mnie nie zauważy. Przy odrobinie szczęścia.

Widać szczęście mu sprzyjało tego dnia, bo bezpiecznie doleciał i wylądował, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Szybko zmniejszył miotłę i wrzucił do plecaka, zanim doszedł do wejścia głównego. Przed wejściem do zamku jeszcze raz rozejrzał się, czy aby na pewno nikt przypadkiem nie zauważył jego wyczynów.

W Wielkiej Sali przebywała już tylko garstka starszych uczniów, którzy prawdopodobnie nie mieli lekcji zaraz po śniadaniu. Szybkim krokiem doszedł do końca stołu Gryfonów i odnalazł swój plan zajęć. Cały zalany owsianką i sokiem z dyni. Cudownie, pomyślał gorzko, z minuty na minutę ten dzień staje się coraz piękniejszy. Wyszeptał nad pergaminem zaklęcie czyszczące i uważnie mu się przyjrzał. Musiał przeczytać go dwa razy, zanim jego mózg przyswoił dopiero co odkrytą informację. Już po mnie. Harry wprost nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu. Pierwszą lekcją były eliksiry. Ze Ślizgonami, oczywiście.

Zerknął na zegarek i stwierdził, że zostało mu dokładnie siedem minut na dotarcie do lochów. Wziął głęboki oddech. Dam radę, dam radę. Ze świstem wypuścił powietrze z płuc, przytakując swoim myślom. Jak oszalały puścił się biegiem przez Wielką Salę i korytarze. Całkiem możliwe, że zdążę, pocieszał się w myślach, łapiąc oddech. Aha, już to widzę, rozległ się drwiący głosik w jego głowie. Och, przymknij się, warknął w odpowiedzi.

Starał się przyspieszyć, ale było to trudne, gdyż musiał lawirować pomiędzy uczniami, którzy wypełniali korytarze. Mimo wszelkich starań, by nikogo nie uderzyć, co chwilę słyszał za sobą pełne wyrzutu krzyki. Próbował nie zwracać na nie uwagi. Przydałyby się dłuższe nogi. Skrzywił się, gdy poczuł ostre kłucie w boku. Doprawdy, nie odmówiłbym. Z rozpędu ledwo wyhamował przed drzwiami do sali, w której odbywały się zajęcia.Cholera, zamknięte. Już tam jest. Przełknął ciężko ślinę i ostrożnie otworzył drzwi, modląc się o to, by udało mu się wślizgnąć na miejsce niezauważonym.

– ...Eliksir Kurczący, by sprawdzić, ile zdążyliście zapomnieć w ciągu lata. A teraz... – Snape przerwał, gdy jego uwagę przykuła drobna postać, próbująca przemknąć się przez uchylone drzwi.

– Pan Potter. Czy mógłby pan nam wytłumaczyć, co pan właściwie robi? – zimny głos Mistrza Eliksirów ociekał dobrze znanym jadem.

Wszystkie oczy zwróciły się ku Harry'emu, który z całych sił próbował nie umrzeć ze wstydu. Usłyszał pełne kpiny parsknięcia i to nie tylko ze strony, którą zajmowali Ślizgoni. Na twarzy Snape'a rysowało się wyraźne rozdrażnienie tym, że Harry miał czelność przeszkodzić mu w zajęciach.No tak. Już nie żyję, pomyślał. Harry miał wrażenie, że żołądek skurczył mu się do granic możliwości.

– Przepraszam, panie profesorze. Miałem pewien problem – powiedział, ostrożnie dobierając słowa. Nie starał się nawet wnikać w szczegóły, wiedząc, że Snape i tak będzie miał za nic jego wytłumaczenie, obojętnie jakie by ono nie było.

– A dokładniej jaki to problem, Potter, spowodował twoje spóźnienie na moje zajęcia? Proszę, wyjaśnij nam. Umieramy z ciekawości – zadrwił Snape. Harry nerwowo przełknął ślinę i wbił wzrok w podłogę. Ślizgoni zaczęli chichotać i szeptać pomiędzy sobą, zasłaniając dłońmi usta. Harry nie bardzo wiedział, co powiedzieć.

– Twoje milczenie rozczarowało mnie, Potter. Właśnie zarobiłeś szlaban, a Gryffindor traci dziesięć punktów. I będę wdzięczny, jeśli postarasz się nigdy więcej nie spóźnić się na moje lekcje. W przeciwnym wypadku następnym razem stracisz dwadzieścia punktów. Czy to jasne? – Harry skinął głową, wciąż wpatrując się w swoje buty.

– Tak, panie profesorze – powiedział, starając się opanować głos. Nie patrz na niego, nie podnoś głowy. Jeśli zobaczy twój gniew, odbierze ci więcej punktów, a już wystarczająco sobie narobiłeś koło tyłka w swoim Domu. Snape przeszył go wzrokiem, a Harry odniósł wrażenie, iż nienawiść zawarta w jego spojrzeniu wypali mu dziurę w czaszce.

– Usiądziesz z tyłu, Potter, a skoro się spóźniłeś, będziesz musiał uwarzyć eliksir samodzielnie – kontynuował Snape, wskazując szybkim ruchem ręki na słabo oświetlony stolik na samym końcu sali. Harry ucieszył się, idąc w jego kierunku, że przynajmniej znajdzie się po gryfońskiej stronie sali. Położył plecak na stole i opadł na krzesło.

– Proszę zaczynać – rzucił Snape, tym razem kierując swe słowa do wszystkich. Harry znów poczuł ogarniającą go panikę. Co? Który eliksir mamy zrobić? Udając, że wyjmuje przybory z plecaka, rozglądał się po sali, bezskutecznie próbując ściągnąć na siebie wzrok któregoś z Gryfonów. Miał nadzieję, że ktoś mu chociaż podpowie, który eliksir ma przygotować. Na tablicy zapewne była napisana nazwa, ale Harry siedział zbyt daleko, by móc ją odczytać.

Gdy zupełnie stracił nadzieję, ktoś upuścił kawałek pergaminu, mijając jego stolik w drodze po składniki. Harry chwycił go szybko i przeczytał.Eliksir Kurczący. Strona 159. Gdy podniósł wzrok, dostrzegł tylko plecy oddalającego się Neville'a. Spojrzał z powrotem na świstek, na jego twarzy pojawił się uśmiech, nim zdążył pomyśleć, może jednak robię z igły widły. Może to tylko Ron zgłupiał, a reszta Domu w końcu go oświeci,starał się jakoś umocnić pozytywne myśli w głowie, ustawiając kociołek. Otworzył książkę na odpowiedniej stronie. Korzenie stokrotki, sok z pijawek, szczurza śledziona... wczytywał się powoli w listę.

W drodze po składniki Harry, dziwnym trafem, mniej więcej co trzy kroki potykał się lub wpadał na kogoś. Jeśli tak dalej pójdzie, nie przestanę się czerwienić przez cały dzień. Poczuł, że jego twarz staje się gorąca od – jak sądził – bardzo spektakularnego rumieńca. Zacisnął zęby, starając się ignorować salwy śmiechu, wybuchające co rusz za jego plecami. Nie zwracaj na nich uwagi, po prostu nie zwracaj uwagi.
Najostrożniej i równocześnie najszybciej jak mógł, przyniósł składniki do swojego biurka i zaczął je przygotowywać. Nie bez powodu przy warzeniu eliksirów zwykle pracowali w parach. Harry musiał starać się z całych sił, by zdążyć ze wszystkim na czas.

No dobrze, to zaczynamy. Korzenie stokrotki posiekać, dodać do szczurzej śledziony, zamieszać to wszystko, dorzucając pokrojoną na drobne kawałki gąsienicę... Nie, czekaj! Stop! Musisz wcześniej dodać obrane figi abisyńskie. Ty idioto! Harry właśnie wrzucał pokrojoną gąsienicę, gdy zauważył swój błąd. Zanim jednak zdążył złapać wszystkie kawałki, kilka z nich wpadło do kociołka. Harry cofnął się, zamknął oczy i zamarł, czekając na wybuch.

Gdy nic takiego się nie wydarzyło, otworzył oczy i od razu sprawdził, czy Snape zauważył jego błąd. Na szczęście, mężczyzna właśnie mieszał z błotem siedzących z przodu Deana i Lavender. Harry zaczął bacznie przyglądać się swojemu eliksirowi, który akurat zmieniał barwę na bladożółtą. Nie był przekonany, czy tak to powinno wyglądać.

Westchnął, po czym powrócił do obierania drżącymi rękami fig abisyńskich, a gdy skończył, dodał je do eliksiru. I pomyślałby ktoś, że po przeczytaniu tych cholernych książek o eliksirach, które dyrektor przysyłał ci w czasie wakacji, powinieneś cokolwiek wiedzieć z tego przeklętego przedmiotu. Harry poczuł, jak ulatują z niego resztki na chwilę odzyskanego dobrego humoru. Są pewne rzeczy, których niektórzy ludzie nie powinni się podejmować.

Harry stwierdził, że warzenie eliksirów stanowi jedną z nich. Może gdyby ten oślizgły drań zechciał przez chwilkę cokolwiek wytłumaczyć, zrozumiałbym to wszystko.

Gdy tylko dodał figi, roztwór zaczął bulgotać i dymić złowrogo. To chyba nie za dobrze. Snape mnie zabije. I mogłoby się wydawać, że jego myśli mają władzę nad Mistrzem Eliksirów – och, to byłby straszliwy dar. I okrutny. Bardzo, bardzo okrutny – bo jak na zawołanie Snape zawisł nad biurkiem Harry'ego niczym wielki nietoperz i uważnie przyjrzał się zawartości jego kociołka. Na twarzy profesora pojawił się złośliwy uśmiech.

– Potter, jak zwykle potwierdziłeś tylko moją, jakże nędzną opinię o twoich umiejętnościach warzenia eliksirów. Czy w ogóle przykładałeś jakąkolwiek uwagę do ćwiczeń w trzeciej klasie? Nawet Longbottom zdołał prawidłowo uwarzyć swój eliksir, co, jak wszyscy wiemy, jest z jego strony zdumiewającym osiągnięciem. Czy masz coś na swoją obronę? Może mi wytłumaczysz, dlaczego piątoklasista, którym niestety jesteś, nie potrafi uwarzyć tak prostego i łatwego eliksiru z zakresu trzeciej klasy? – Snape patrzył na Harry'ego z góry.

Chłopak poczuł, jak upokarzający rumieniec ponownie wypływa na jego twarz. I pomyśleć, że kiedyś przez chwilę ci współczułem, pomyślał o tym wysokim człowieku, który teraz napawał go strachem. Nigdy nie zrozumiem tej sarkastycznej, paskudnej, podstępnej, starszej wersji ciebie.Harry zacisnął zęby i wbił wzrok w stół, świadomy, że gniew i zawstydzenie ma wymalowane na twarzy.

– Och, więc nie masz nic do powiedzenia? Jaka szkoda. – Harry mógłby przysiąc, że ten facet uwielbia go dręczyć przy każdej możliwej okazji tylko po to, żeby zobaczyć jego reakcję. – Gratuluję, właśnie zarobiłeś kolejny szlaban, Potter. Podejdź do mnie po lekcji – Mistrz Eliksirów zakończył lodowatym tonem i oddalił się z godnością.

Pierwszą reakcją Harry'ego była myśl: to wszystko? Nie odbierze Gryffindorowi żadnych punktów? Równie zdziwiony jak reszta Gryfonów, przyglądał się odchodzącemu nauczycielowi. W duchu stwierdził, że nigdy nie będzie w stanie zrozumieć tego człowieka. Nie, żebym kiedykolwiek naprawdę tego chciał. Harry odetchnął i potarł skronie, czując, że powraca ostatnio praktycznie nieopuszczający go ból głowy.

Gdy tylko lekcja dobiegła końca, oczyścił kociołek z „wywaru" i zaczął pakować swoje rzeczy do plecaka. Zauważył, że Ron i Hermiona wychodzą, ale żadne z nich nawet nie spojrzało w jego stronę. Neville posłał mu mały uśmiech i wymknął się z lochów za Deanem. Natomiast Seamus pomachał mu otwarcie, na co Harry odpowiedział uśmiechem. Gdy odwrócił się z powrotem do swojego plecaka, zobaczył, że w klasie zostali sami Ślizgoni.

Harry'ego ogarnęło złe przeczucie. Miał dziwne wrażenie, że od jakiegoś czasu uważnie go obserwują, ale po chwili oni, także nic nie mówiąc, zaczęli opuszczać salę. Dziwne, wzdrygnął się, bardzo dziwne. Złapał plecak i ruszył w kierunku biurka, za którym już czekał na niego Snape. Zatrzymał się naprzeciw imponującego i pięknie wykonanego mebla, od razu wbijając spojrzenie w blat. Harry nigdy nie był w stanie znieść zbyt długo trwającej presji, wtedy bowiem ujawniały się u niego różne nerwowe tiki. Teraz próbował ze wszystkich sił opanować chęć wyłamywania i wykręcania sobie palców rąk ukrytych w fałdach szaty, do czego miał skłonność w stresujących sytuacjach.

– Potter, masz szlaban dwa dni z rzędu, poczynając od jutra. Odbędziesz je tutaj. Proszę stawić się o ósmej. Punktualnie. Zrozumiałeś? – Harry spojrzał ze zdziwieniem na Mistrza Eliksirów. Spodziewał się raczej kąśliwego sarkazmu i pełnych złośliwości uwag, a nie tego prawie normalnego tonu głosu. W milczeniu skinął głową, wywołując brakiem werbalnej odpowiedzi ostre spojrzenie Snape'a.

– Tak, panie profesorze – powiedział szybko, a nauczyciel obdarzył go kolejnym twardym spojrzeniem. Snape w ciszy napisał przepustkę, podał Harry'emu i odprawił go szybkim ruchem dłoni.

– Zejdź mi z oczu, Potter. Mam następną lekcję. – Harry bez słowa odwrócił się i przepychając się pomiędzy wchodzącymi uczniami, pospieszył do wyjścia. Nie zauważył podążającego za nim spojrzenia Snape'a i małej zmarszczki, jaka pojawiła się na czole Mistrza Eliksirów. Gdyby to dostrzegł, pewnie uciekłby, gdzie pieprz rośnie – miły Snape, do diabła, martwiący się o niego Snape niechybnie musiał być oznaką nadciągającej Apokalipsy.

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz