Niepewne kroki #1

7.6K 455 46
                                    

Harry otworzył oczy, rozrywając warstewkę potu na skórze. Usiadł gwałtownie, wbijając dłonie w zimną ziemię pod sobą. Jego żołądek zacisnął się, gdy zorientował się, gdzie jest. Droga snów.

Wstał niepewnie, drżąc. Owinął się szatami. Kiedy... w jaki sposób się ubrałem? Potarł skronie, próbując sobie przypomnieć. Byłem zmęczony. Byłem gotowy do spania. Powiedziałem Draconowi „dobranoc". Wszedłem do łóżka... Spojrzał w górę, gdy dziwne dźwięki odbiły się echem wokół niego. To musi być sen. Śnię... znowu. Parsknął i przewrócił oczami. Lepiej zrobię z tego czas przeszły.

Rozejrzał się, obracając się po niewielkim okręgu. Otaczała go tylko ciemnoszara mgła. Westchnął i spojrzał w dół na swoją stopę. Oczywiście, że nie zobaczę ścieżki. To byłoby zbyt cholernie łatwe. Skrzywił się i wepchnął ręce do kieszeni, naburmuszony. Zmrużył oczy w ciemności, ssąc swoją dolną wargę. Śnię, wiem, że śnię. Tak więc musi być jakiś sposób, by się obudzić bez wchodzenia w ciemność. Westchnął silnie, zdmuchując sobie grzywkę z oczu. Więc... gdzie mam zacząć?

- Znowu tu jesteś. - Harry zamarł, a jego oczy otworzyły się szerzej, gdy poczuł lodowaty dreszcz wędrujący mu po karku. Odwrócił się powoli, czując w gardle bijące dziko serce.

Stała za nim kobieta z jego poprzedniej wizji. Jej włosy tworzyły czarną, kudłatą czapkę, stercząc we wszystkich kierunkach. Trochę jak moje.Jej oczy miały dziwny złoty kolor i Harry od razu, gdy tylko na nie spojrzał, zorientował się, że nie mają białek.

- Cz-cz-cześć. Jestem Ha...
- Ciii! - Harry zamknął usta, kuląc się lekko. Kobieta przekrzywiła głowę na bok i podeszła do niego bliżej; Harry wykorzystał całą swą odwagę, by się nie cofnąć. - Ciii, ciii, ciii. Nigdy, nigdy nie wymawiaj tu swojego prawdziwego imienia, chłopcze. Imiona oznaczają władzę, zwłaszcza tutaj. - Zatrzymała się o stopę od Harry'ego; zdał sobie sprawę z tego, że są dokładnie tego samego wzrostu. Wyciągnęła rękę i dotknęła delikatnie jego włosów, a dziwny, smutny wyraz przemknął przez jej twarz.
- W-w-więc jakie imię mam podać? - Oczy kobiety rozjaśniły się lekko, gdy skupiła się na twarzy Harry'ego. Zamrugała gwałtownie, zaciskając nieznacznie usta.
- Kruk. Jack. Rymujący Thomas*. Robin Filut. Puk**. - Uśmiechnęła się nagle, co spowodowało, że skóra wokół jej oczu się zmarszczyła. - Imiona są tu imionami, godnością i reputacją, chłopcze. Te, które mamy tu - dotknęła łagodnie klatki piersiowej Harry'ego - chronią nasze kroki i nasz los.

Harry zmarszczył brwi.

- Ale... jak to mam mi pomóc znaleźć drogę do domu? - Spojrzał na nią i wzruszył ramionami. - Nawet nie wiem, jak się tu znalazłem.

Kobieta podniosła dłoń i, dotykiem lekkim jak piórko, musnęła czoło Harry'ego.

- Jesteś przywiązany do potwora, pisklaku. Spodziewałeś się, że zarzucona lina nigdy się nie naciągnie?

Harry mrugał powoli przez chwilę, przetwarzając jej słowa.

- Chcesz powiedzieć, że Vo... - urwał i spojrzał na nią nieufnie. - Że Czarny Pan przyciąga mnie do... tutaj... w nocy? - Rozejrzał się i owinął się ramionami, czując chłód.

Kobieta niedbale wzruszyła ramionami.

- Tak i nie. Czasami tak robi, czasami - przechyliła głowę na bok, a jej oczy błysnęły - a czasem po prostu tu przybywasz.

Harry w ciszy skinął głową, żując dolną wargę przez dłuższą chwilę.

- Dlaczego pomogłaś mi poprzedniej nocy? - Spojrzał w dół na ziemię, skupiając się na śladach, jakie jego buty zostawiły w dziwnym brudzie pod nimi.
- Bo mogę wyczuć w tobie zmiany i śmierć, pisklaku. One wzywają, jak syrena, jak światło w ciemności. - Harry poderwał głowę i spojrzał na nią. Uśmiechnęła się do niego, ale uśmiech nie objął jej oczu. - Co z ciebie za sen. - Jej wzrok powoli tracił ostrość i uśmiech spełzł jej z twarzy. - Jesteś tym, co sobie wyobrażałam... - Pozwoliła, by zdanie zamarło, a jej spojrzenie prześlizgnęło się po nim, gdy spoglądała w ciemność.
- C-co masz na myśli? - Harry ledwie stał w miejscu. To dziwne. Bardzo, bardzo dziwne, a ja jestem teraz tak bardzo poza moją głową...

Zatroskanie przemknęło przez jej twarz.

- Ach, mój chłopcze. Co z ciebie za sen... Miałam takie dziwne, długie sny. - Spojrzała na niego, po czym ponownie odwróciła wzrok; podniosła dłoń i położyła ją na swej skroni. - Sny o wojnie, ludzie umierający w morzu, fala za falą. Ogień i metalowe ptaki zrzucające z nieba śmierć. - Jej głos zniżył się do szeptu i Harry musiał się wysilać, by ją usłyszeć. - Tak długo śniłam...
- Kim... kim jesteś? - Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Kobieta spojrzała na niego przez rzęsy, a nieznaczny uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Jestem Morrigan***, oczywiście.

Otworzył usta, by zadać jej kolejne pytanie, gdy nagle piekący ból rozbłysnął w jego głowie. Zaczął widzieć podwójnie i upadł, ale chwyciła go, zanim dotarł do ziemi.

- N-n-n-nie... - Harry chwycił się za głowę; ryczący dźwięk wypełnił mu uszy. - To on.

Kobieta opuściła go na ziemię, układając jego głowę na swoich kolanach; jego twarz przykuła jej uwagę.

- Ciii, pisklaku. Ciii. Jestem tu... - Ból narastał w głowie Harry'ego, powodując, że rzucał się na ziemi, a jego plecy wyginały się tak, jakby klątwa Cruciatus rozrywała jego ciało. Morrigan trzymała go mocno, powstrzymując go przed dosięgnięciem twarzy i wydrapaniem sobie oczu. Spojrzała w ciemność. - Dian Cecht!**** Rozkazuję ci się obudzić! Chodź tu natychmiast!

Powietrze wokół nich uspokoiło się, sekundy upływały powoli. W końcu rozległ się potężny ryk i szara mgła rozdzieliła się. Wysoki, arogancki mężczyzna wyszedł z obłoku; miał na sobie delikatne, nieskazitelne jedwabie, a jego spojrzenie było chłodne.

- Morrigan - uśmiechnął się szyderczo. - Jak śmiesz wzywać mnie w ten sposób?
- Odpuść sobie, Dian Cecht, nie mam czasu na twoje przykrości. Uzdrów go. - Złapała Harry'ego, który znów zadygotał na ziemi; z nosa zaczęła lecieć mu krew.
- Nie. - Mężczyzna splótł ręce wewnątrz swych szat.
- Tak - Morrigan spojrzała na niego, a jej oczy błysnęły. - Albo ześlę śmierć i zniszczenie na wszystko, co kochasz.

Mężczyzna stał przez dłuższą chwilę, a jego twarz pozostała bez wyrazu.

- Mój ród już wygasł, Morrigan. Nie zostało nic, co mogłabyś zniszczyć. - Odwrócił się.
- Niech cię szlag, Dian Cecht! To tylko chłopiec! Uzdrów go!
- Sama go uzdrów! - Mężczyzna odwrócił się; gniew wykrzywiał mu twarz.
- Wiesz, że nie mogę. - Mocniej chwyciła Harry'ego, a jej blade palce zaczerwieniły się od jego krwi.
- Dlaczego chcesz, bym uzdrowił tego śmiertelnika? Czym on dla ciebie jest?
- Jest snem. Obrazem snu - snu, który miałam kiedyś, dawno, dawno temu. - Morrigan spojrzała w dół na twarz Harry'ego, lekko drżącymi dłońmi odsuwając włosy z jego twarzy.
- Cu Chulainn***** odszedł, Morrigan.
- Nie sądzisz, że o tym wiem, cholerny głupcze? - wysyczała do niego, obnażając zęby i wpatrując się w jego bladą twarz. - Wiem, że odszedł. Ale ja... - spojrzała ponownie na Harry'ego; smutek i gniew przemknęły przez jej twarz, gdy przytuliła go mocniej.

Dian Cecht zatrzymał się na chwilę, spoglądając na rozdrażnioną boginię wojny. Przeniósł wzrok na śmiertelnika w jej ramionach, patrząc na jego bladą, wyraźną twarz, szokująco czarne, rozwichrzone włosy i zielone oczy. Westchnął i klęknął obok nich, kładąc długi palec na czole Harry'ego. Skrzywił się i po chwili cofnął rękę.

- Nie jestem w stanie nic zrobić. - Wstał szybko i wyjął chusteczkę, wycierając dokładnie palce i unikając jej wzroku.
- Gówno prawda. - Wyciągnęła rękę i przyciągnęła go w dół, wywołując jego oburzony pisk. - Uzdrów go, Dian Cecht. Teraz.
- Nie mogę, Morrigan. To, co mu dolega, nie jest czymś, co mogę naprawić. Nie mamy już mocy, jaką mieliśmy kiedyś. - Rozłożył ręce, wzruszając bezradnie ramionami i uważając, by trzymać swoje jedwabie z dala od zbierającej się krwi.
- On krwawi - ostrożnie oczyściła twarz Harry'ego rękami, wycierając bałagan o własne ubrania.

Skinął głową, wykrzywiając się na widok wijącej się i pocącej postaci.

- Tak, to prawda. Ale jest śmiertelnikiem, Morrigan. On żyje, oddycha i umiera. Tak właśnie robią. - Wstał z wdziękiem, odciągając swe szaty od rozprzestrzeniającej się kałuży.

Jej twarz wykrzywiła się, gdy złapała Harry'ego, a jej paznokcie wbiły się w jego blade ciało.

- Ale on jest moim snem... snem, który miałam tak dawno...

Położył dłoń na jej ramieniu.

- To był tylko sen, Morrigan. Nic więcej. Cu Chulainn odszedł; pożeglował przez morza. On nigdy nie wróci.

Pochyliła głowę, a jej włosy opadły do przodu, zakrywając twarz.

- Ale my zostaliśmy.
- Tak. - Bóg leczenia westchnął, a ból i smutek na krótko pojawiły się na jego twarzy, gdy spoglądał w ciemność. - Zawsze tu będziemy.

Pochyliła się do przodu, trzymając głowę Harry'ego w dłoniach.

- Posłuchaj mnie, mały śmiertelniku. - Harry zatrząsł się; krew popłynęła szybciej z jego nosa, zostawiając smugę na skórze. Jego oczy zaszkliły się, gdy rozglądał się dziko na boki, łkając. - Słuchaj uważnie, mój senny pisklaku. - Pochyliła się niżej nad jego uchem; jej uchwyt był silny i stanowczy. - Pamiętaj o nas, dziecko. Ja o tobie nie zapomnę. Ale teraz musisz wrócić do domu. To miejsce cię nie uzdrowi. Wracaj do domu, mój senny pisklaku. Idź.

Harry ucichł na chwilę, a jego oczy rozjaśniły się, gdy spojrzał na jej twarz. Jego oczy rozszerzyły się, a z gardła wyrwało się westchnienie, zanim zniknął z jej objęć. Jej ręce zacisnęły się w powietrzu, a jego stygnąca na ziemi krew była jedyną oznaką tego, że kiedykolwiek tam był. Spojrzała na mężczyznę stojącego u jej boku; jej twarz była blada i wyrażała wściekłość.

- Ta ziemia była kiedyś nasza. - Wstała powoli, zaciskając dłonie w pięści. - Jakie ja miałam sny, kuzynie. Straszne, straszne sny. - Spojrzała w ciemność, a jej postać zaczęła zanikać i przesuwać się. - Co się z nami stało? Staliśmy się tak słabi.
- Taki jest porządek świata, Morrigan. Ludzie zapomnieli o nas, więc zasypiamy. - Mężczyzna wzruszył ramionami, przerzucając włosy przez ramię i prostując zagięty fragment szat.
- Może nadszedł czas, by ludzie sobie przypomnieli. - Morrigan zmieniła się i wielki kruk uniósł się w ciemność. - Może to my pozwoliliśmy ludziom zapomnieć.

Dian Cecht patrzył, jak kruk odlatuje, a jego włosy poruszały się na lekkim wietrze.

- Może tak było. - Spojrzał na ziemię; wyraz zaniepokojenia przemknął przez jego twarz. - Doprawdy, co za sen. - Odwrócił się i odszedł w ciemność.


~~~~~~


Pokój wspólny Gryffindoru był prawie pusty. Hermiona siedziała przy kominku; jej twarz była blada, a oczy czerwone. Mocno ściskała w dłoni chusteczkę, wpatrując się w przestrzeń. Ona nie żyje. Hermiona wzięła drżący wdech. Mogłam coś z tym zrobić. Gdybym poszła do dyrektora... Lavender wciąż by żyła. Nawet jeśli była... była... śmierciożercą, czy coś... nie powinna umrzeć... w taki sposób.

Gryffindor był zdruzgotany stratą Lavender. Ron wariował i musiał być uspokajany przez dziwnie chłodną panią Pomfrey. Przewracał stoły, wyrzucał książki z półek i zdzierał gobeliny. Hermiona obserwowała to wraz z innymi dziewczynami, stojąc na schodach i trzymając się z dala od ścieżki zniszczeń. Pozostali chłopcy starali się uspokoić Rona, ale im się nie udało. Gdyby Harry tu był... Hermiona gwałtownie pokręciła głową. Nie mogę o tym myśleć. Co się stało, to się nie odstanie... a my musimy wziąć za to odpowiedzialność.

Po wybuchu i uspokojeniu Rona, wszyscy domownicy kręcili się wokół jak we mgle. Wiadomość o aresztowaniu Ślizgonki otrzeźwiła wszystkich... ale jej kara tylko zszokowała większość osób i ostatecznie naprawdę uszczęśliwiła tylko Weasleyów. A raczej ich i osoby im najbliższe. Hermiona spojrzała na swoje dłonie, śledząc linie i drobne blizny, które na nich były. Tu zacięłam się, gdy pierwszy raz ostrzyłam swoje pióro. A tu diabelskie sidła skaleczyły mnie na pierwszym roku. Mały uśmiech pojawił się na jej twarzy. Harry był wtedy tak inny... Westchnęła i przeniosła wzrok ze swych dłoni na ogień. Jak to wszystko potoczyło się w ten sposób?

Męskie głosy spowodowały, że Hermiona osunęła się na siedzeniu - wszędzie rozpoznałaby głos Rona. Skrzywiła się, słysząc, że nadchodzą... a potem idą na drugi koniec pokoju wspólnego. Świetnie, jeśli się teraz podniosę, będą wiedzieli, że się przed nimi ukrywam. Zrobiła minę. A co, gdybym... Opuściła się na kanapie do pozycji leżącej; serce podeszło jej do gardła. Jeśli podejdą bliżej, będę udawać, że śpię. W ten sposób nie będą mogli oskarżyć mnie... o nic. Próbowała uspokoić swój oddech - z jakichś powodów chciała usłyszeć, o czym rozmawiają.

- Ron, wiem, że jesteś teraz zły. Masz do tego wszelkie prawo. - Hermiona zmarszczyła brwi... znała ten głos.
- To ci Ślizgoni, Michael. Oni wszyscy są źli. Zepsuci. Zabiją nas wszystkich - wiem to. To już się zaczęło! Z... z Lavender. Potter nigdy nie mógłjej znieść, cholera, a ona była dość dobra we wróżbiarstwie - może dowiedziała się czegoś o tym. Może coś przewidziała, a on dowiedział się o tym? A co jeśli... co jeśli Lavender była naszym kluczem do pokonania Pottera i Czarnego Pana? Merlinie, Michael, za każdym razem, gdy o tym pomyślę... - Hermiona spięła się. Dlaczego Michael Corner jest w naszym pokoju wspólnym? Jest Krukonem! Nie powinien tu być, to wbrew zasadom! Podniosła się odrobinę, starając się słyszeć ich jak najlepiej.
- Dokładnie, Ron. Lavender przewidziała coś... coś, dla czego Potter miał ją zabić. - Co on, do cholery, robi? Oczy Hermiony otworzyły się szerzej. Lavender była szpiegiem... momencik... - Ron, Lavender rozmawiała ze mną dzień przed tym jak... umarła. - W głosie Krukona można było wyczuć smutek; to przyprawiło Hermionę o mdłości. - Poprosiła mnie, bym coś dla niej znalazł. Chciałem wiedzieć po co. - Hermiona zamarła, przygryzając dolną wargę prawie do krwi. - Zapytała mnie o Cwn Annwn - O co? - Spytałem, dlaczego to takie ważne... potrzebowała tej informacji natychmiast. Ona... ona powiedziała, że miała wizję, w której Potter zamierza zaatakować szkołę z pomocą czegoś, co nazywa się Cwn Annwn.
- Co to za Cwn Annwn?
- To piekielne ogary. Narzędzia czystego zła. Jeśli obiorą sobie cel, nie spoczną, dopóki cel nie będzie martwy, i zabiją wszystko i każdego, kto stanie im na drodze.
- Merlinie.
- Tak. Ja... nie uwierzyłem jej, nie od razu. Potem ze mną rozmawiała... zwróciła uwagę na wszystko, co zrobił Potter... tobie, twojej rodzinie. Gryffindorowi. Ona... ona w końcu przekonała mnie, że jej wizja była prawdziwa. Ona... - Michael wziął głęboki, głośny wdech i odchrząknął, zanim wykrztusił z siebie ciąg dalszy. - Ona powiedziała też, że od kilku dni miała złe przeczucia...
- Mi też o tym wspomniała!
- Tak - Hermiona pomyślała, że dostrzega nutkę irytacji w głosie Krukona. - Ona... ona powiedziała, że widziała Pottera i kilku Ślizgonów kręcących się po bibliotece. I że Ginny... yyy, że Black uśmiechała się złośliwie kilka razy w tym tygodniu. Powiedziała mi, że miała naprawdę złe przeczucia dotyczące tego... jakby próbowali coś zrobić. Coś złego.
- Miała rację. Och, Lav... - cichy szloch Rona sprawił, że Hermiona przewróciła oczami. Ty żałosny kawałku gówna.
- Ron. Ron!
- C-co?
- Jeśli Lavender miała rację, musimy coś zrobić z Potterem. Nie możemy pozwolić na to, by wpuścił te potwory do szkoły. Zabiją wszystkich!
- Ale... jak? To znaczy, jeśli maja zabić każdego...
- Słuchaj! - Michael wysyczał cicho, przerywając Ronowi w połowie zdania. - Będą tu wysłane, by przyjąć rozkazy od Pottera. Ale jeśli najpierw zabiorą Pottera, a potem...
- Potem wrócą do Czarnego Pana i zostawią nam czas, byśmy odkryli, jak je zabić! Tak! - Hermiona zbladła. - Czy... czy powiedziała, kiedy mają zaatakować?
- Powiedziała dokładnie „ciemność upadnie przed dniem, w którym rozbłysną pierwsze ogniska". Myślę, że ma na myśli pierwszy dzień maja, co oznacza również Beltane******, czyli starym pogańskim świętem, podczas którego zapalano ogniska. - Pięć punktów dla Ravenclawu, parsknęła Hermiona. Oni wszyscy myślą, że są tacy mądrzy.
- Merlinie, Michael. Jak mamy chociaż dotknąć Pottera? Jest otoczony przez grupę tych ślizgońskich zbirów przez cały czas! To prawie niemożliwe, by dorwać go samego...
- Cóż, myślałem... - Ogień strzelił nagle, wywołując sapnięcie Hermiony. Obaj natychmiast zamilkli, powodując, że cicho zaklęła. Zmierzwiła sobie włosy i ubrania, synchronizując olbrzymie ziewnięcie z krokami, które słyszała coraz bliżej.
- Hmmm - przeciągnęła się i zacisnęła powieki, ziewając. Przesunęła dłonią po warzy i powoli usiadła, mrugając kilka razy w stronę chłopców, którzy stali już nad nią. - Ron - powiedziała cicho, zerkając na niego i odwracając się. - Kiedy tu przyszedłeś? Ja... cześć, Michael. - Udawała, że rozgląda się sennie. - Ja... musiałam zasnąć. Jak dziwnie. - Stłumiła chęć trzaśnięcia się w czoło. Pogódź się z tym, Hermiono, nigdy nie będziesz dobra w udawaniu.
- Hermiono... jak długo tu byłaś? - wycedził Ron. Spojrzała na niego, mając nadzieję, że bliskość ognia ukryje rumieniec, który zabarwił jej twarz.Nigdy nie byłam dobra w kłamaniu... Proszę, niech on w to uwierzy. - Ja... nie wiem. Przyszłam tu po obiedzie i myślę, że zasnęłam. Ostatnio byłam taka zmęczona... - wzruszyła ramionami i zsunęła nogi z kanapy, by wstać. - W takim razie chyba pójdę do łóżka. - Wstała z westchnieniem, nie patrząc Ronowi w oczy.

Chciała okrążyć chłopców, ale Ron chwycił ją za ramię; serce podskoczyło jej do gardła.

- Ron - powiedziała cicho - rozmawialiśmy o tym wcześniej. - Mogła usłyszeć, jak serce wali jej gdzieś w głowie.
- Jak dużo słyszałaś? Jak dużo słyszałaś? - Potrząsnął nią brutalnie, powodując, że sapnęła z bólu.
- Ron, puść mnie! Nie słyszałam niczego! Spałam! - Szarpnęła ręką, ale uścisk Rona był zbyt silny. - Krzywdzisz mnie, Ron. Puść!
- Ron, Ron - Michael mocno złapał chłopaka za ramię, odwracając jego uwagę od Hermiony. - Ona niczego nie słyszała. Już w porządku. Już w porządku. - Krukon spojrzał na nią krótko, zanim ponownie zwrócił uwagę na rudzielca. Hermiona stłumiła dreszcz... Spojrzenie Michaela było zimne i twarde.

Ron odwrócił się do niej, jego własne oczy były ciemne.

- Przysięgasz, że niczego nie słyszałaś? - Pokręciła głową raz jeszcze, krzywiąc się z bólu. Jeśli będę miała jutro choć jednego siniaka, Ronaldzie Weasley... Spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Słyszałam tylko swoje sny. To wszystko. - Wykręciła ściskaną przez niego rękę. - A teraz mnie puść.

Ron wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, zanim w końcu pozwolił jej odejść. Potknęła się lekko, ale odsunęła się od drugiej ręki, którą wyciągnął w jej kierunku.

- Herm... - Twarz Rona wykrzywiła się; złość zamieniła się w poczucie winy, które przekształciło się w nadąsanie. - Ja... przepraszam. Przestraszyłaś mnie. Tyle się dzieje. Nie wiem, komu ufać. - Ponownie podniósł rękę i Hermiona z rozmysłem cofnęła się przed nim; twarz rudzielca spochmurniała. - Boże, Hermiono. Co ja ci zrobiłem?
- Zostaw mnie w spokoju. - W końcu pozwoliła swoim łzom popłynąć - jej adrenalina się wyczerpała, pozostawiając po sobie tylko wyczerpanie. - Jestem zmęczona twoimi przeprosinami. - Odwróciła się od niego i odeszła, ledwie powstrzymując się przed pobiegnięciem do swojego pokoju.Boże, boże. Teraz muszę iść do dyrektora... i do Harry'ego. Nie wiem, co się dzieje... ale mam naprawdę złe przeczucia. Nigdy nie zauważyła taksującego spojrzenia Michaela ani rozszalałego gniewu Rona.


~~~~~~


- Harry! Harry!

Harry poderwał się, obudzony; serce mu waliło i słyszał swoje głośne sapanie. Ręce potrząsały nim natarczywie, a ich ciepło było jak gorące żelazo na jego skórze.

- C-co? - wycharczał, mrugając gwałtownie w ciemności. Gdzie ja jestem? To jawa czy sen?
- Harry, obudź się. Właśnie tak, no dalej. Obudź się. - Głos brzmiał ciepło i znajomo... Znam ten głos.
- D-D-D-Draco? - Harry starał się usiąść; wciąż jeszcze czuł mętlik w głowie z powodu snu.
- To ja. No już, wstajemy. - Harry usłyszał głośny świst, a chwilę później dotarł do niego głęboki pomruk Mistrza Eliksirów.
- Co się dzieje? - Harry wyrzucił rękę w kierunku nocnej szafki, strącając w pośpiechu szklankę wody. - Gdzie są moje okulary?
- Tutaj, Harry. Są tutaj. - Delikatne ręce pomogły mu je założyć i świat nareszcie nabrał ostrości. Spojrzał na Dracona i przez dłuższą chwilę nie rozumiał, co widzi. Skąd wziął się cały ten blond?
- Gdzie... - Harry spojrzał na kołdrę, a jego głos rozpłynął się w ciszy. Jego kołdra, jego prześcieradła, wszystko miało nieciekawy, bordowy kolor. Wyciągnął ręce - były całe we krwi. - Co się stało? - Harry przełknął ciężko, dopiero teraz czując w ustach ostry, miedziany smak.

Draco przysunął się do niego odrobinę, spoglądając ponad ramieniem na Severusa i panią Pomfrey, którzy rozmawiali po cichu.

- Nie mogłeś się obudzić. - Draco spojrzał na swoje zakrwawione ręce i odchrząknął cicho. - Tylko... krzyczałeś, i ta krew... - wziął głęboki wdech - nie chciała przestać płynąć. Pani Pomfrey i Severus próbowali wszystkiego, co przyszło im na myśl... ale nic nie pomagało.

Harry poczuł dreszcze przebiegające przez całe jego ciało.

- Jak dużo krwi straciłem? - Zacisnął dłonie w pięści, zmuszając się do zachowania spokoju. - Kiedy to się skończyło? I jak?

Blondyn spojrzał na niego z twarzą nie wyrażającą niczego.

- Samo przestało. W jednej chwili wykrwawiałeś się na śmierć, a w następnej... nic. Severus nie mógł tego zrozumieć, tak jak pani Pomfrey. - Draco pochylił się, a jego oczy lśniły w przyćmionym świetle. - Co się stało, Harry? To była wizja?

Harry otworzył usta i od razu je zamknął.

- Ja... - pokręcił głowa i zamarł. - To było jak sen, ale nim nie było. - Zamknął oczy i odetchnął przez nos; jego żołądek zaczął się buntować. Zapach krwi z powrotem oblepił mu gardło, przenikając zmysły. - Chyba jest mi niedobrze. - Zatkał dłonią usta, czując narastającą żółć. Draco zaklął i chwycił różdżkę, ale było już za późno. Harry pochylił się na bok i zwymiotował raptownie.
- Ciii, ciii - blondyn pocierał delikatnie jego plecy, gdy Harry chwytał gwałtownie powietrze, nieszczęśliwy. Draco podał mu szmatkę, by mógł oczyścić sobie twarz i usta, i przywołał kolejną szklankę, by nalać mu wody.

Drzwi do jego pokoju otworzyły się i ciemnowłosy chłopak usłyszał znajomy głos Syriusza.

- Harry? Harry? - Stopy pojawiły w zasięgu jego wzroku; Syriusz pomógł Harry'emu usiąść i oprzeć się o poduszki. - No już, ciii, dzieciaku. - Draco spojrzał na animaga krótko, ale pozwolił mu się wtrącić... niechętnie.
- Syriuszu. - Głos Mistrza Eliksirów był nienaturalny, przez co czarodziej spojrzał na niego z irytacją. - Pani Pomfrey i ja musimy z tobą porozmawiać. - Harry widział, jak jego ojciec chrzestny blednie i posyła mężczyźnie wściekłe spojrzenie, zanim z powrotem odwrócił się do Harry'ego.
- W porządku, Syriuszu. Już mi lepiej. - Harry sięgnął, by poklepać czarodzieja po ręku, ale zatrzymał się, zanim zdążył umazać go krwią. Syriusz zmierzwił włosy chrześniaka przez wyjściem z pokoju na rozmowę z pozostałymi dorosłymi.

Harry obserwował go, czując, jak w jego żołądku tworzy się bryła. Odwrócił się do Dracona, który patrzył na niego troskliwie.

- Co jest nie tak? - Przyjął szklankę, którą podał mu chłopak, trzymając ją ostrożnie, by nie pokazać, jak drżą mu ręce.

Blondyn westchnął i rzucił zirytowane spojrzenie swojemu ojcu chrzestnemu.

- Nie wiem więcej, niż ty, Harry. Severus jest teraz raczej małomówny i szczerze - odwrócił się z powrotem do Harry'ego; jego spojrzenie złagodniało - bardziej martwię się teraz o ciebie.

Harry posłał chłopakowi słaby uśmiech.

- Dzięki, Draco.

Chłopak wyciągnął rękę i dotknął łagodnie jego policzka.

- Utknąłeś ze mną, pamiętasz? - Harry zarumienił się, powodując, że Draco zaśmiał się cicho. Szybko jednak otrzeźwiał. - Więc to była kolejna wizja? - Szare spojrzenie wwiercało się z Harry'ego, sprawiając, że zaczął się kręcić i denerwować.
- Nie. Nie... nie naprawdę. Ja... byłem znów w Innym Świecie. Nie było żadnych dróg, którymi mógłbym podążać, a wtedy ta kobieta pokazała mi drogę. - Spojrzał na Dracona, a jego oczy ściemniały. - Była taka smutna.
- Kim ona była?
- Morrigan. - Natychmiast zapadła przytłaczająca cisza. Harry spojrzał na blondyna, a następnie na dorosłych, którzy patrzyli na niego. - Co? - Na twarzach wszystkich dorosłych widać było szok.
- Potter - Snape w końcu uniósł rękę i ścisnął grzbiet swojego nosa; coś, do czego Harry był już przyzwyczajony. - Wytłumacz mi, proszę, dlaczego i w jaki sposób zawsze udaje ci się znaleźć w najbardziej skomplikowanych i nieprzyjemnych sytuacjach znanych ludzkości?
- Harry nie próbuje znaleźć się w tych sytuacjach, ty dupku - Syriusz przesunął się, by zasłonić Severusowi chłopca. Mistrz Eliksirów tylko przewrócił oczami i parsknął.
- W porządku, wyjaśnij mi więc, jak pan Potter ładuje się w ten okropny bałagan rok po roku. Czarny Pan idący po niego był wystarczająco zły, a teraz Morrigan...
- Ona... ona nie przyszła po mnie. - Harry próbował usiąść prosto na łóżku, wychylając się obok Dracona, by lepiej zobaczyć dorosłych. - Uratowała mnie.
- Ona co?
- Nazwała mnie snem... - Harry zamarł, marszcząc czoło, gdy próbował przypomnieć sobie wszystko, co do niego mówiła. - Powiedziała, że powinienem się spodziewać, że znów wrócę do Innego Świata. Że byłem... - spojrzał na nich - że byłem przywiązany do potwora i że powinienem się spodziewać tego, że moja smycz będzie się naciągać. - Syriusz wykrzywił się i odwrócił, splatając przed sobą ręce. Twarz Severusa spoważniała, a jego brwi uniosły się.
- Powiedziała coś jeszcze? - Ton Mistrza Eliksirów kontrastował z jego chłodnym zachowaniem.

Harry przechylił głowę na bok, zastanawiając się.

- Nie. Nic więcej. - Opuścił wzrok na kołdrę, wiedząc, że nigdy nie uda mu się okłamać profesora z kamienną twarzą. I to nie jest tak, że go okłamuję... Po prostu nie jestem pewien, czy to, co słyszałem, było prawdą czy tylko zdesperowaną wyobraźnią. Ciepły dotyk kobiety na jego twarzy prześladował go... Czy to było tak, jakby mama dotykała mojego czoła, gdy byłem chory? Harry na chwilę zamknął oczy, gdy nagłe ukłucie bólu w piersi pozbawiło go tchu. Czy odsunęłaby mi włosy z twarzy i powiedziała, że wszystko będzie dobrze?

Severus i Poppy wymienili zaniepokojone spojrzenia, podczas gdy Syriusz nadal patrzył w ogień. Mistrz Eliksirów w końcu pokręcił głową, wzruszając lekko ramionami.

- Potter, porozmawiamy o tym później. - Pani Pomfrey wykonała jakiś gest i Severus skinął głową z irytacją. - Odpoczywaj teraz, Harry. Syriuszu? - Profesor wyciągnął rękę i dotknął ramienia animaga, powodując, że podskoczył.
- Harry? - Dorośli wrócili do mamrotania między sobą, odwracając się plecami do chłopców siedzących na łóżku. Draco wstał i spojrzał na Harry'ego, a uczucie niepokoju przebiegło mu wzdłuż kręgosłupa. - Harry?
- Tak, Draco? - Ciemnowłosy młodzieniec w końcu na niego spojrzał, ale jego uśmiech nie obejmował oczu.
- Posprzątajmy tę krew, co? - Harry ogarnął wzrokiem bałagan wokół niego i zgodził się skwapliwie z sugestią Dracona. Blondyn szybko rzucił kilka czyszczących zaklęć na nich obu oraz na pościel, szybko usuwając krew. Harry uśmiechnął się do niego ciepło - ale Draco jeszcze nie skończył. Zgarnął Harry'ego z łóżka i podszedł do otwartych drzwi.
- Panie Malfoy, gdzie niby zabiera pan pana Pottera? - Oschły ton Severusa zatrzymał Dracona w przejściu.
- Draco... dokąd mnie zabierasz? - Oddech Harry'ego odbił się lekko w uszach blondyna, powodując, że zacieśnił uchwyt na zbyt lekkim ciężarze w swoich ramionach. Odwrócił się przodem do Mistrza Eliksirów.
- Łóżko i materac, które oczyściłem zaklęciem, naprawdę potrzebują czyszczenia, inaczej ten zapach zostanie. Nie chcę spać w pokoju, który śmierdzi krwią, więc zabieram Harry'ego do mojego pokoju, by przespać resztę nocy. - Draco zmrużył oczy, patrząc na swojego ojca chrzestnego; iskierka malfoyowskiego uporu pojawiła się w jego oczach.
- Draco, nie musisz tego robić...
- Zamknij się, Harry. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujesz, jest spanie w tym samym łóżku, w którym obudziłeś się cały we krwi. Więc zamilcz i śpij. - Draco nie pozwolił, by jego spojrzenie przeniosło się na Severusa.

Mistrz Eliksirów uniósł brew na słowa blondyna, ale tylko skinął głową.

- Bardzo dobrze. - Szczupły mężczyzna zwrócił się do Harry'ego. - Będziesz odpoczywał przez kilka następnych dni. Będziesz zwolniony z zajęć. Draco przekaże ci, co masz nadrobić. - Blondyn przewrócił oczami, ale nie powiedział ani słowa. Twarz Severusa spochmurniała. - Alarmy, które mamy w tym pokoju, nie działają tak dobrze w pozostałych. Panie Malfoy, musi pan być bardzo czujny, obserwując go, czy to jasne?
- Hej, zaczekaj chwilę - wybełkotał Syriusz, krążąc wzrokiem między Mistrzem Eliksirów i Draconem. - Harry nie musi wychodzić. Ja z nim zostanę!
Severus znów przybrał chłodny wyraz twarzy.
- Black, myślę, że młody pan Malfoy przedstawił bardzo dobry argument na temat tego, by pan Potter nie musiał zostać w swym pokoju przez tę noc. Gdybyś słuchał...
- A teraz posłuchaj, ty oślizgły, tłusty...
- Syriuszu? - Wszyscy podskoczyli na dźwięk głosu Ginny. Czarownica stała tuż za drzwiami, prawie ukryta w cieniu Dracona i Harry'ego. Blondyn przesunął się, by mogła dostać się do środka; jej ciemna laska kontrastowała z białą koszulą nocną.

Animag zerknął na Severusa, zanim pospieszył w stronę dziewczyny, owijając ręką jej ramiona.

- Ginny, kochanie. Powinnaś spać.
- Obudziłam się, a ciebie nie było i drzwi do mojego pokoju były otwarte. Co się dzieje? Czy z Harrym wszystko w porządku? - Wychyliła się za animaga, a jej spojrzenie spoczęło na Harrym w ramionach Dracona. - Harry?
- Czuję się dobrze, Gin. To tylko... mały koszmar. To wszystko. - Brunet próbował uśmiechnąć się do niej uspokajająco, choć nie był pewny, czy uda mu się to w jego obecnym stanie. Dziewczyna zamrugała sennie.
- Jesteś pewien?
- Tak, Gin. Już w porządku. Wracaj do łóżka. Musisz się wyspać. - Harry wstrzymał oddech, gdy Syriusz odprowadzał wciąż zaspaną dziewczynę do jej pokoju. Wypuścił stłumiony strumień powietrza, gdy ich sylwetki wreszcie zniknęły; przeszło go dziwne uczucie, gdy patrzył, jak odchodzą.
- Panie Potter. - Harry podskoczył lekko na bliskość głosu Severusa. Wyciągnął szyję, by spojrzeć na wyższego mężczyznę. - Twoje sny muszą zostać omówione, ale nie teraz. Dyrektor skontaktuje się z tobą jutro, by dowiedzieć się, co widziałeś, ale poza tym masz nie wstawać i leżeć tak wygodnie, jak to tylko możliwe. Zrozumiano?

Harry zdołał powstrzymać się od przewrócenia oczami.

- Tak, proszę pana.

Mistrz Eliksirów zmrużył oczy, patrząc na niego.

- Draco, pani Pomfrey ma jakieś eliksiry, które pan Potter ma wziąć, zanim pójdzie spać. Będzie wam towarzyszyć w drodze do twojego pokoju.
- A pan?

Mistrz Eliksirów przeciągnął się, prostując ramiona zdecydowanym ruchem.

- Idźcie do łóżka, panie Potter, panie Malfoy. Jutro zbliża się wielkimi krokami. Prześpijcie się. - Wysoki mężczyzna opuścił z rozmachem pokój, zostawiając dwóch nastolatków i pielęgniarkę wpatrujących się w niego w ciszy.
- Twój ojciec chrzestny potrzebuje wakacji.

Draco parsknął i pokręcił głową, ruszając bez słowa korytarzem. Pani Pomfrey podążała za nim jak duch.

- Mi to mówisz?


~~~~~~


Severus przemierzał ciche korytarze Świętego Mungo, a pielęgniarki umykały przed nim w pośpiechu. Jego wzrok prześlizgiwał się po pokojach. Fabing, wiem, że gdzieś tu jesteś... Limonkowozielona szata spowodowała, że zatrzymał się, obserwując jeden z pokojów. Uzdrowicielka wyprostowała się, odsuwając jasne włosy. Niech to szlag...

- Proszę pana? Szuka pan kogoś? - Niska brunetka chwyciła go za łokieć, patrząc na niego uważnie piwnymi oczami. Severus spojrzał na nią, nieznacznie marszcząc brwi. Wygląda znajomo...
- Panna Ashtree. - Severus zamrugał, wreszcie rozpoznając twarz. Hufflepuff, dobre osiągnięcia na eliksirach, ale trochę leniwa.

Dziewczyna rozpromieniła się.

- Nie sądziłam, że będzie mnie pan pamiętał, profesorze.

Severus poruszył się niespokojnie, wycofując się lekko.

- Zrobiła pani doskonały eliksir uzdrawiający pod koniec siódmego roku. Pamiętam to.

Była Puchonka zmarszczyła nos, ale jej oczy rozbłysły.

- Dziękuję! - Zachichotała, ukrywając uśmiech za dłonią. Odzyskała panowanie nad sobą i spojrzała na niego. - Szukał pan tu kogoś? Jakiegoś pacjenta?
- Pana Fabinga. Szukam uzdrowiciela Fabinga. - Mistrz Eliksirów spojrzał z góry na niską dziewczynę, która zmarszczyła brwi i delikatnie stukała się w usta palcem.
- Mmm... Nie przypominam sobie... Proszę chwilkę zaczekać - podeszła do dyżurki i szeptem przeprowadziła rozmowę z inną pielęgniarką. W końcu skinęła głową i podziękowała jej, wracając do Severusa. - Nie ma go już na tym piętrze, proszę pana. Przeniesiono go na czwarte piętro. Powinien tam teraz być.

Severus skinął lakonicznie głową.

- Dziękuję, panno Ashtree. Do widzenia. - Odwrócił się i ruszył szybko po schodach.
- Proszę bardzo, profesorze Snape! - Skulił się na dźwięk radosnego głosu dziewczyny. Teraz pamiętam, dlaczego jej nie znosiłem.

Aaron Fabing wychodził z pokoju, gdy Severus wyszedł z klatki schodowej. Uzdrowiciel rozpoznał go i uśmiechnął się, zmieniając kierunek i podchodząc do wychudzonego czarodzieja.

- Severus! Dobrze cię widzieć. - Uzdrowiciel uścisnął dłoń Mistrza Eliksirów.
- Witaj, Aaronie. - Severus wziął głęboki wdech. - Obawiam się, że potrzebuję twojej pomocy.

Uśmiech uzdrowiciela zabarwiła nuta smutku.

- Spodziewałem się tego w każdej chwili. - Wsunął różdżkę do kieszeni w koszuli, wskazując drugiemu mężczyźnie, by poszedł z nim. - Z tyłu jest mały pokój dla personelu, tam możemy porozmawiać.

Severus podążył za mężczyzną do cichego pokoju, z wdzięcznością przyjmując filiżankę parującej czarnej herbaty. Spojrzał na siwiejącego rudzielca, a wspomnienia z ich ostatniego spotkania przemknęły mu przez głowę. Uzdrowiciel znalazł go w alejce za szpitalem, gdzie zostawili go śmierciożercy - miał szczęście, że ci, którzy go zaatakowali, byli dawnymi przyjaciółmi, a nie młodszymi, bardziej... gorliwymi rekrutami. Uzdrowiciel zniósł jego zgryźliwy temperament, wtrącającego się Malfoya, i obcych, przychodzących i wychodzących nawet w nocy, i wciąż miał dobry nastrój. Ale gdy Mistrz Eliksirów próbował się nadwyrężać... Mężczyzna poradził sobie z nim tak, że zawstydziłby nawet Voldemorta.

- Cieszę się, że tym razem spotykamy się przy herbacie, a nie przy noszach. - Uzdrowiciel rozpuścił w herbacie dwie kostki cukru, a krzywy uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Jak tam twoje ramię?

Severus wziął łyk napoju, owijając dłonie wokół delikatnej porcelany i chłonąc ciepło.

- Jest... lepiej. - Jak na zawołanie, Mroczny Znak Severusa zapulsował; Fabing wymyślił kombinację zaklęć i eliksirów, by osłabić połączenie, które byli śmierciożercy mieli z Czarnym Panem, choć nie zniknęło ono całkowicie. Nie zadziałało to na wszystkich - Severus i Lucjusz odczuwali efekty połowicznie. Dla niektórych połączenie nie uległo zmianie - wobec nich Severus nie odczuwał niczego prócz całkowitego współczucia. Dla pozostałych połączenie prawie zniknęło, nie pozostawiając niczego poza ukłuciem bólu co jakiś czas. Severus ich nienawidził.

Aaron spojrzał na bladego mężczyznę siedzącego naprzeciw niego i przebłysk żalu przemknął przez jego twarz.

- Przykro mi, że nie zadziałało to na ciebie lepiej, Severusie.

Severus przechylił głowę na bok, chrząkając.

- Jest lepiej i samo to jest błogosławieństwem. - Poruszył się w fotelu, biorąc kolejny łyk herbaty. - Nie jestem tu jednak z tego powodu.

Uzdrowiciel skinął powoli głową, pochylając się i wpatrując w drugiego mężczyznę.

- Niech zgadnę... Jesteś tu z powodu pana Pottera.

Severus zmrużył oczy, patrząc na niego.

- Skąd wiesz?

Aaron westchnął i wzruszył ramionami.

- Oczekiwałem twojego przybycia. Szczerze mówiąc, myślałem, że zjawisz się wcześniej, ale... - ponownie wzruszył ramionami, rozkładając ręce w milczeniu. - Jesteś tu teraz.

Severus odstawił filiżankę i pochylił się.

- Czy mam twoje słowo jako uzdrowiciela, że nie przekażesz dalej tego, co ci powiem?

Fabing przyglądał mu się przez moment; ciche kapanie wody z kranu było jedynym dźwiękiem słyszalnym w pomieszczeniu.

- Masz moje słowo.

Severus wypuścił z ulgą powietrze, zamykając na chwilę oczy.

- Dobrze. - Otworzył je. - Pan Potter jest połączony z Voldemortem przez swoją bliznę po klątwie. On... wziął Eliksir Wizji, by wzmocnić połączenie w celu szpiegowania tego szaleńca. Teraz jednak pan Potter bardzo szybko podupada na zdrowiu, i ani ja, ani pani Pomfrey, nie wiemy, co zrobić.

Aaron zmarszczył brwi, a jego spojrzenie straciło ostrość, gdy zapatrzył się w ścianę.

- Eliksir Wizji. Nie mieliśmy takiego przypadku od prawie stu lat. - Linia pojawiła się między rudymi brwiami. - Chłopak ma piętnaście lat, prawda?
- Tak.
- Hmm. - Uzdrowiciel podniósł się z miejsca i przeszedł przez pokój, otwierając szafkę. Grzebał w niej przez chwilę, w końcu wyciągając kilka plików. Położył je na stole, naprzeciwko Severusa, przeglądając jeden z nich. - Z tego co wiem, Eliksir Wizji jest bardzo interesującym i złożonym eliksirem. Ach, tutaj. - Uzdrowiciel wyciągnął jedną kartkę. - Eliksir łączy w ciele człowieka różne substancje chemiczne, gromadząc się głęboko w tkance tłuszczowej w kręgosłupie, podobnie jak robi to mugolskie LSD.

Severus przytaknął, nieco zniecierpliwiony.

- Tak, czytałem o tym.

Uzdrowiciel obdarzył go ostrzejszym spojrzeniem.

- Zmierzam tam, Severusie. - Mistrz Eliksirów przewrócił oczami, a mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie. - Eliksir atakuje też układ odpornościowy. Tutaj - podniósł kolejny arkusz papieru, na którym narysowane było ludzkie ciało. - Tu, w tkankach zatok, oraz tu - wskazał na klatkę piersiową, dotykając arkusza raz i powodując, że skóra rozpłynęła się, odsłaniając skomplikowany rysunek ludzkiego układu mięśniowego. - Eliksir atakuje też komórki rozwojowe w płucach. Krępuje je, czyniąc pacjenta bardziej podatnym na zapalenie płuc i inne infekcje płuc. - Fabing przejrzał arkusze trzymane w drugiej ręce, mamrocząc cicho. - Ach, tak. W trzech innych przypadkach miał też wpływ na system nerwowy pacjentów.
- Jaki wpływ? - Severus studiował uważnie obraz, który miał przed sobą.
- Mieli drgawki, Severusie. Nigdy nie przeszły, choć mieli gorsze i lepsze dni. - Aaron spojrzał na drugiego czarodzieja, a jego oczy ściemniały. - Wszyscy trzej zabili się w ciągu pięciu lat od momentu, w którym to się zaczęło.

Severus zamknął oczy, odwracając twarz.

- Sądzisz, że możesz mu pomóc?
- Z czym? Z blizną czy z efektami po eliksirze? - Aaron wyglądał na rozbawionego.
- Z obydwoma, z którymkolwiek - rzucił Severus, odwracając się twarzą do uzdrowiciela.

Zielone oczy przyglądały mu się ze smutkiem.

- Nie wiem.
- Spróbujesz?
- Spróbuję.

Severus z ulgą wypuścił powietrze.

- Dziękuję. - Słowo prawie ugrzęzło mu w gardle - coś, czego uzdrowiciel nie przegapił.
- Nie ma za co. - Zachichotał na widok grymasu na twarzy mężczyzny. - A teraz powiedz mi, czemu jesteś tu w środku nocy, przyjacielu.

Severus spojrzał na uzdrowiciela z błyskiem zaskoczenia w oczach. Skupił się jednak na bieżącej sprawie.

- Pan Potter próbował dziś w nocy wykrwawić się na śmierć. Z nosa. - Usiadł i nalał sobie kolejną filiżankę herbaty.
- Nadal krwawi? Jakże... irytująco. - Severus spojrzał na mężczyznę, powodując, że uzdrowiciel ponownie roześmiał się cicho. Szybko otrzeźwiał. - A więc krwawienie z nosa. Często się to zdarzało?
- Nie jestem pewien. Wiem, że więcej niż raz, ale nie znam dokładnej liczby. Pan Potter ma nieznośny kompleks winy, który często staje mu na drodze, zanim powie nam coś ważnego, co dotyczy jego zdrowia. - Severus prychnął w herbatę, okazując rozdrażnienie.
- Podobnie jak inny ciemnowłosy Ślizgon, którego znam. - Aaron patrzył, jak Severus wypluwa swą herbatę; olbrzymi uśmiech wykwitł na jego twarzy, gdy Mistrz Eliksirów sztyletował go wzrokiem.
- Zapewniam cię, że pan Potter i ja nie mamy ze sobą nic wspólnego. - Severus wściekle pocierał szaty, wpatrując się w mężczyznę siedzącego naprzeciw niego.
- Oczywiście, że nie.
- Aaron, ostrzegam cię...
- Tak, tak - uśmiech uzdrowiciela zamienił się w uśmieszek zadowolenia. - Ale proszę, odeszliśmy od tematu, a jest późno. Co jeszcze?

Severus raz jeszcze zmarszczył brwi i dopiero wtedy zdecydował się odpuścić.

- Z dnia na dzień jest coraz słabszy. Jego koledzy twierdzą, że je coraz mniej, a jego dłonie i stopy są nienaturalnie zimne.
- Hm. - Aaron stukał palcem w blat stołu, ssąc wargę w zamyśleniu. - Interesujące. Brak apetytu może oznaczać wiele rzeczy... na przykład depresję. Eliksir mógł też spowodować owrzodzenie żołądka chłopca - było to opisane w jednym przypadku, ale nie w innych. Chłód w kończynach... to jest coś, czego jak dotąd nie opisano. - Spojrzenie uzdrowiciela straciło ostrość i przesuwało się po książkach ustawionych na przeciwległej ścianie.

Wstał i podszedł do półek, zabierając z nich stos książek. Podał Severusowi sześć z nich, po czym wrócił do regału.

- Nie mamy teraz czasu, prawda? Oto niektóre z książek, których używałem tworząc część eliksirów, które dałem tobie i... pozostałym. Teraz powiedz mi o bliźnie pana Pottera...

Severus westchnął i położył książki na stole, wpatrując się w nie z żalem. To będzie kolejna długa noc. Spojrzał na niecierpliwiącego się już uzdrowiciela, dusząc w sobie chęć uderzenia go. Przeczesał dłonią włosy i opróżnił umysł, wyciągając wszystkie informacje, jakie mógł pamiętać na temat przeklętej blizny Pottera. Naprawdę bardzo długa noc.

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz