Tymczasem...

5.5K 211 101
                                    

Crom Cruach rozsiadł się w swym ozdobnym krześle i obserwował, jak jego kapłan pracuje.

Śmiertelniczkę zaledwie cale dzieliły od śmierci, a krew z jej licznych ran sączyła się na gnijące drewno i ubrania, które leżały wokół niej. Reszta rodziny, którą złapali, umarła wiele godzin wcześniej; kobieta, matka, wytrzymała najdłużej, walczyła najmocniej, nawet gdy jej mąż zawisł już nieruchomo w swych więzach, oszalały przez tortury, których doświadczył.

Crom Cruach był znudzony.

Kobieta krzyknęła, a jej zwieracze puściły po raz trzeci tego wieczora. Mocz rozprysnął się u stóp kapłana, jeszcze bardziej bezczeszcząc niegdyś świętą ziemię. Sprofanowany ołtarz w świątyni Jedynego Boga był skąpany we krwi i innych wydzielinach ciała. Wyrwali dziewczynce nierozwiniętą jeszcze macicę i zmusili jej starszego brata, by ją zjadł; matka walczyła wtedy zaciekle, ale bez efektów.

- Wystarczy. – Pojedyncze słowo sprawiło, że kapłan zamarł, po czym pochylił głowę, przyjmując polecenie. Śmiertelnicy byli dobrym materiałem do zabaw, dając mu posmak mocy, którą poprzednie ofiary wtłoczyły w jego żyły jak najsłodszy narkotyk.

Kapłan chwycił kobietę za włosy i szarpnął jej głowę w tył, podrzynając jej gardło pewną ręką i ostrym nożem. Strumień krwi wytrysnął w powietrze, na krótką chwilę przesłaniając księżyc, a potem spadł na ziemię wraz z nieczystymi, ludzkimi zwłokami.

Crom Cruach przeciągnął się na krześle zrobionym z gnijących pozostałości po gobelinach z kościelnej piwnicy. Moc z masakry na wybrzeżu zaczynała już zanikać; potrzebował nowego napływu wiernych, krwi, ofiar składanych ku czci jego imienia. Potrzebował więcej kapłanów, więcej wyznawców wielbiących go.

Crom Cruach rozłożył ręce i zamknął oczy. Ciemność nocy pulsowała w jego uszach. Zebrał w twardy węzeł moc istniejącą w jego piersi, zaciskając go coraz mocniej, aż ten w końcu wybijał jego imię jak nabożny śpiew. Uwolnił go w noc, wzywając całą Ciemność, całe zepsucie, wszystkich tych, którzy szerzyli zniszczenie, by przybyli i odnaleźli go, by zostali jego kapłanami, jego wyznawcami, jego
ukochanymi, upragnionymi uczniami.

W całej Anglii pochowani po kątach, pozostali przy życiu śmierciożercy ocknęli się. Ich Mroczne Znaki pulsowały czymś, co nie pochodziło z nich samych. Ich oczy zwróciły się na zachód, w stronę poszarpanego wybrzeża, które znajdowało się naprzeciw skalistych plaż Irlandii.
Crom Cruach znalazł swych nowych uczniów.

Oparł łokcie na swym zagraconym biurku i ukrył twarz w dłoniach. Ból głowy pulsował w rytm bicia jego serca i nawet włoski na jego karku stały dęba. Przeszedł go dreszcz, ale przez migrenę nie miał zbyt wiele czasu, by go zauważyć.

Wyścig o władzę nie toczył się zbyt dobrze. Miał zbyt wiele na głowie przy pojawieniu się i zniknięciu Pottera oraz przy kolejnych bredniach Blacków i ich rodzinnego uzdrowiciela. Być na pierwszych stronach gazet, skupić się na ideach politycznego wyścigu, w którym chciał, by wszyscy o nim myśleli... to było prawie niemożliwe.

Odsunął ręce i oparł głowę o chłodne drewno biurka. Stos papierów zaszeleścił pod jego skórą, gdy poruszył się, by znaleźć bardziej komfortowe miejsce. Jeśli jego doradca również nie byłby zasypany papierkową robotą, on chętnie zrzuciłby to wszystko na tego pracowitego, młodego człowieka i
poszedł porozmawiać z ludźmi na ulicy, by poparli jego program, by przestali szeptać o głupotach i zwrócili uwagę na to, co naprawdę dzieje się w Ministerstwie Knota. Przez większość dni czuł się tak, jakby przegrywał ten beznadziejny wyścig.

Potter musiał zniknąć – albo, cóż, może nie zniknąć, ale zamilknąć, gdzieś daleko, być może ukryty.

Scrimgeour odmawiał jednak popadnięcia w paranoję Knota, by zamknąć chłopaka w Azkabanie. Był od niego lepszy, musiał w to uwierzyć. Prawdą pozostawał jednak fakt, że potrzebował, by Potter i jego problemy zniknęli ze świateł reflektorów. Teraz, gdy zaczął się rok szkolny, miał idealną okazję,by trzymać działania chłopaka z dala od oczu społeczeństwa. Rufus Scrimgeour nie był jednak człowiekiem, który działał przy pomocy łapówek albo gróźb, nawet jeśli dyrektor go za takiego uważał.
A jednak, odezwał się głos rozsądku w jego głowie, ten stary głupiec ma trochę racji. Wet za wet – on będzie trzymać chłopaka z dala od społeczeństwa, a wszystkim, co musisz zrobić, jest... Zamknął ponownie oczy na tę myśl. Nie chciał tego, nigdy tego nie chciał, ale potrzebował wsparcia dyrektora w tej sprawie. Nie miał wyboru.

Wzdychając, Rufus dźwignął się z biurka i przeczytał pełen uprzejmości list, który leżał naprzeciw niego. Znalazł swoje pióro i atrament, i naskrobał krótką notkę na marginesie, podpisując się na tyle mocno, by rozerwać pergamin. Odwrócił się do sowy, która siedziała na parapecie, i podał jej pognieciony list. Dla dobra wszystkich. Pokręcił głową i wrócił do pracy. Czasem trzeba podpisać pakt z diabłem.

~~~~~~

Poza Ciemnością, w Innym Świecie, wiatr poszybował przez noc.

Gwenn zamarła w trakcie mieszania w wielkim garnku z gulaszem. Drżenie jednego z okien zakończyło się głośnym uderzeniem, strasząc gromadkę dzieci i gromadząc je wokół jej kominka.
Merle był dość blisko, by go pilnować, ale i tak serce Gwenn łomotało w jej piersi z powodu, którego nie umiała nazwać.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 26, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz