Podczas Ceremonii Przydziału Harry ciągle wracał myślami do tamtej rozmowy. Właściwie nie miał nic innego do roboty, bo wszyscy współdomownicy całkowicie go ignorowali. Ron i Hermiona usiedli przy drugim końcu stołu i pochyleni ku sobie, szeptali coś z przejęciem na twarzach. Wcześniej, podczas podróży powozem do zamku, wszyscy zachowywali się tak, jakby wokół Harry'ego istniał mały, niewidzialny okrąg, którego granic nie należy naruszać. Cała ta sytuacja była strasznie denerwująca. Skupił wzrok na talerzu przed sobą i mimo wszystko starał się skoncentrować na kolacji, wpychając sobie jedzenie do ust. Podczas śniadania apetyt mu nie dopisywał, a że w pociągu też nic nie jadł, teraz miał wrażenie, że zje konia z kopytami.
Co chwilę Harry wyłapywał kątem oka nieufne spojrzenia, którymi Gryfoni obdarzali go ukradkiem. Starał się zachowywać normalnie i nawet mu to nieźle wychodziło, do czasu, gdy jego pozorna beztroska zaczęła wyraźnie niepokoić resztę. W końcu poddał się, a apetyt opuścił go zupełnie.Do diabła z tym wszystkim. Idę do łóżka.
Idąc w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, rzucił okiem na stół Slytherinu i stwierdził, że odczucia w pociągu nie były mylne. Przy stole Ślizgonów brakowało prawie jednej trzeciej uczniów. Na sekundę zatrzymał wzrok na Malfoyu, po czym wyszedł z sali.
Wszyscy uczniowie byli jeszcze na uczcie, więc na korytarzach panował względny spokój. Harry cieszył się tą ciszą, świadomy, że niedługo pokój wspólny Gryffindoru wybuchnie wrzawą, gdy reszta jego współdomowników wróci z kolacji. Kochał swój Dom, ale czasami nawet jak na niego był zbyt hałaśliwy i chaotyczny. Zwykle, gdy wpadał w zły nastrój, łapał za miotłę i szedł trochę polatać. Niestety, było już zbyt późno, a Harry nie miał zamiaru wpaść w kłopoty pierwszego dnia po powrocie do szkoły. I bez tego miał wystarczająco dużo na głowie.
Owinął się szczelniej szatami. Wsłuchiwał się w krople deszczu uderzające o szyby, zmieszane z echem jego własnych kroków. Najwyraźniej burza, która szalała nad Londynem, przywlokła się za nim do Hogwartu.
Wędrówka po korytarzach zamku uspokoiła go – przynajmniej nie było tu słychać oskarżających, oszczerczych szeptów. Powoli, ociągając się, zmierzał w stronę wieży, zatrzymując się raz za razem, by odwzajemniać pozdrowienia postaciom na portretach. W końcu znalazł się w pobliżu wejścia do pokoju wspólnego. Dopiero widok portretu Grubej Damy przypomniał mu, że zapomniał spytać o hasło tegorocznej prefekt naczelnej Katie Bell. Harry zaklął pod nosem, schował ręce do kieszeni i z ciężarem w żołądku podszedł do portretu.
– Witam – zagadał grzecznie Harry. Gruba Dama, widząc go, uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Harry, kochaneczku! Jak się masz? – Ciepły głos wprost zagrzmiał z obrazu i zmusił chłopca do uśmiechu. Gruba Dama była największą plotkarą, jaką znał, ale mimo tego była jednym z jego ulubionych portretów.
– W porządku. Znaczy, w sumie to tak nie do końca. Nie znam hasła i byłbym naprawdę bardzo, bardzo wdzięczny, to znaczy chciałem zapytać, czy mogłabyś mnie wpuścić bez hasła? – zapytał żałośnie i spojrzał na portret z miną zbitego psa. Gruba Dama przez chwilę szczególnie zainteresowała się własną suknią, po czym, łamiąc się pod jego przeraźliwie smutnym spojrzeniem, skinęła głową. Na coś się jednak przydało się obserwowanie Dudleya i jego podchodów do ciotki Petunii, pomyślał.
– Dobrze, kochaneczku. Ale tylko ten jeden raz. Hasło brzmi dzielność. Zapamiętaj! – upomniała go.
– Dziękuję – zawołał, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha, i przemknął przez otwarte przejście.
– Nie ma za co, mój drogi – doszła go już stłumiona odpowiedź. Kiedy zniknął, Gruba Dama leciutko uderzyła się swoim wachlarzem w usta.Biedny chłopak wygląda na zmęczonego, pomyślała. Muszę koniecznie powiedzieć Alicji, żeby miała na niego oko i upewniła się, czy odpowiednio się odżywia. Portret jej córki wisiał parę korytarzy dalej, a Alicja zawsze lubiła pomagać matce.*
Draco i Blaise siedzieli w ciszy, przyglądając się resztkom ich Domu. Wszyscy poza dwoma siódmoklasistami zniknęli, a szóstorocznych można było policzyć na palcach jednej ręki. Na twarzy Draco pojawił się grymas niezadowolenia, który bezskutecznie próbował zwalczyć. Cholera, nie ma prawie całej drużyny Quiddicha! Na tę myśl kolejne próby przywołania zwykłego, kamiennego wyrazu twarzy natychmiast spaliły na panewce.
Z rosnącą irytacją stwierdził, że z ich rocznika brakowało Crabbe'a i Goyle'a, a z dziewczyn Davies i Moon. Rodzina Pansy zdezerterowała wraz z jego własną, zresztą ku radości samej Pansy, która nie przejawiała jakiegokolwiek zainteresowana Mrocznym Znakiem. Jak mu kiedyś powiedziała, uważała, że wyglądałby koszmarnie na jej ramieniu. Nie mówiąc już o tym, że nie mogłaby nosić ubrań z krótkimi rękawami. Pomijając te wady noszenia takiego tatuażu, Pansy nie miała zamiaru zostać klaczą rozpłodową, by powiększać zastępy Czarnego Pana. Miała własny plan na życie i na to, w jaki sposób chce je przeżyć. Dużo czasu upłynęło, zanim Draco i Pansy udało się przekonać rodziny do zerwania zaaranżowanych zaręczyn. Byli przyjaciółmi, ale nie mieli najmniejszego zamiaru się pobierać. Poza tym Draco wiedział, że Pansy miała oko na pewnego Krukona, pochodzącego z rodziny czystej krwi, więc rodzice Pansy nie mieli zbyt wielu powodów, by go nie tolerować. Wspominanie o nim było świetnym sposobem drażnienia Ślizgonki i Draco uwielbiał to wykorzystywać.
Z młodszych lat, do czwartego włącznie, brakowało może po jednym lub dwóch uczniów z każdego roku. Blaise, przypatrując się resztkom domu Slytherina, prychnął w tak nieślizgoński sposób, że siedzące naprzeciwko Pansy i Millicenta uniosły brwi ze zdziwienia.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że nasza drużyna Quiddicha już nie istnieje? – syknął z rozdrażnieniem, atakując widelcem talerz. Draco wypuścił ciężko powietrze z płuc i powoli odłożył swój puchar. Żałował, że jego maniery nie pozwalały mu zgarbić się nad talerzem czy choćby oprzeć łokci na stole. Ale jest czarodziejem czystej krwi i bez względu na wyczerpanie czy wyraźny ból w plecach nie będzie się zachowywał nieadekwatnie do swojej pozycji...
– Tak, Blaise, zauważyłem – odpowiedział mu, śledząc wzrokiem Pottera, który właśnie wychodził z Wielkiej Sali. Draco mógłby przysiąc, że przez chwilę spojrzenie chłopaka zatrzymało na nim, ale po chwili odrzucił tę myśl. Wyjście Chłopca, Który Przeżył spowodowało znaczne poruszenie przy stole Gryffindoru. Zauważył, jak Weasley i Granger skinęli na siebie i odwrócili się do siedzących obok nich kolegów, a wokół wybuchła burza szeptów. Jego złe przeczucie przybierało na sile, ale dalej nie bardzo wiedział, co może zrobić. Wciąż nie był pewny, co Potter o nim sądzi, rozmowa w pociągu była zbyt niezręczna i sztywna, by wyrobić sobie jakiekolwiek zdanie na ten temat. W pewnym momencie uwagę Draco odwróciło głośne westchnięcie Pansy, szturchającej widelcem jedzenie na talerzu.
– Coś nie tak, Pansy? – spytał. Spojrzała na niego i tylko wzruszyła ramionami.
– To tylko zmęczenie – wymamrotała, ale Draco czuł, że to nie do końca prawda. Szturchnął ją pod stołem, na co Pansy pisnęła i oczywiście oddała mu mocniej. Draco szybko opanował grymas bólu na twarzy i w odwecie pokazał jej język. Blaise i Millicenta tylko wywrócili oczami, nie komentując głośno ich dziecinnego zachowania.
– Wyrzuć to z siebie – warknął, gdy znów spojrzała na niego.
– Nie, Draco. Naprawdę nic się nie stało. – Słysząc tę spokojną odpowiedź Pansy, blondyn odpuścił. Cokolwiek ją męczyło, już minęło. Znał ją bardzo dobrze i wiedział, że powiedziałaby mu, gdyby coś jeszcze ciążyło jej na sercu.
– Gryfoni coś kombinują. – Szept Blaise'a zwrócił ich uwagę. Spojrzeli na drugi stół i zauważyli, że głośne poruszenie, które przed chwilą tam panowało, zmieniło się w okropną ciszę. Cały Dom prawie bezgłośnie szeptał między sobą. Zimny dreszcz przebiegł po plecach Draco. To nie może oznaczać niczego dobrego, pomyślał. Spokojna, cicha kolacja z Gryfogłupami? Nadciąga Apokalipsa. Nieodwołalnie. Potrząsnął głową, łapiąc spojrzenie Pansy.
– Czy którekolwiek z was w jakikolwiek sposób jest z nimi skłócone? – Zaprzeczyli, kręcąc głowami. Draco zmrużył oczy, przeszukując wzrokiem stół Gryfonów. Zatrzymał spojrzenie na Neville'u, który najwyraźniej nie był zadowolony z zaistniałej wokół niego sytuacji.
– Blaise, siedziałeś niedaleko Neville'a na niektórych zajęciach w zeszłym roku, prawda?
Zabini przytaknął.
– Świetnie. O czymkolwiek tak gadają, nie wygląda na szczęśliwego z tego powodu. Spróbuj coś z niego wyciągnąć, dobrze? – Blaise uniósł brwi, w zdziwieniu spoglądając na blondyna, ale pokiwał głową na znak zgody. – Doskonale. – Draco spojrzał na stół nauczycielski i zauważył, że Snape z nieodgadnionym wyrazem twarzy także patrzy na stół Gryfonów. Ach, on też to widzi. Coś niedobrego wisi w powietrzu. Blondyn zaklął pod nosem, walcząc z nawykiem potarcia karku. Nerwowe nawyki oznaczają słabość, ojciec wpajał mu to od dzieciństwa. To będzie piekielny rok,pomyślał, zanim odwrócił głowę, skupiając się na kolacji. W rzeczy samej, to będzie piekło na ziemi.
CZYTASZ
Wiara [DRARRY]
FanfictionUpływających wakacji Harry nie mógł zaliczyć do najprzyjemniejszych, pomimo tego, że Dursleyowie przestali go dręczyć psychicznie czy zaganiać do fizycznej harówki. A to wszystko dzięki dyrektorowi, który, działając zapewne w dobrej wierze, wysłał l...