Hogwart tonął w strugach deszczu zmieszanego ze śniegiem, a niebo nad zamkiem przecinały błyskawice. Na błoniach widać było dwie postacie, których twarze skrywały głębokie kaptury ciężkich płaszczy. Wyższa z nich długimi krokami żwawo przemierzała dystans dzielący ją od zamku, a światło błyskawic odbijało się w szarych oczach.
Syriusz powrócił.
Remus trzymał się tuż za nim, a jego oczy w burzowym półmroku przybrały dziwny, żółtawy odcień.
Wślizgnęli się do zamku i ruszyli opuszczonymi korytarzami. Błoto i mokry śnieg znaczyły ich drogę, gdyż nie zatrzymali się nawet, by oczyścić buty czy brzegi ciężkich płaszczy, otrząsając je tylko w biegu i strzepując krople wody. W tej chwili istniał dla nich tylko jeden cel: dotrzeć do Harry'ego.
Drzwi skrzydła szpitalnego były lekko uchylone, ich zarys w mroku oświetlał żółty blask wylewający się przez szczelinę. Syriusz drżącą dłonią chwycił klamkę i z hukiem je otworzył.
Pani Pomfrey posłała mu wściekłe spojrzenie, ale animag nie speszył się ani trochę. Od razu dostrzegł wątłe ciało swojego chrześniaka i ruszył między rzędami łóżek w jego kierunku. Idący za nim Remus chwycił pielęgniarkę pod łokieć i odciągnął na bok, by wypytać o stan Harry'ego i równocześnie dać Syriuszowi chwilę sam na sam z synem chrzestnym.
— Harry? — Mężczyzna zatrzymał się przy brzegu posłania i wyciągnął rękę, by dotknąć chłopca. — Harry? — odezwał się ponownie, ledwie głośniej od szeptu i niemal łkając. Upadł na kolana i ujął jedną z rąk chłopca w swoje dłonie.
— Syriuszu Black! Proszę, mów ciszej! — Upomnienie pani Pomfrey najwyraźniej nie dotarło do animaga, który odchylił głowę i zawył przeraźliwie, sprawiając, że wszystkim, którzy go usłyszeli, zjeżyły się włosy na głowie. Od strony Remusa dobiegł go w odpowiedzi cichy warkot. Naczelna pielęgniarka zmierzyła ich obu wzrokiem i przełknęła ślinę — żaden z nich nie myślał w tej chwili logicznie, żaden zresztą o to nie dbał. Syriusz pochylił głowę i przyciągnął dłoń Harry'ego do piersi, ściskając ją czule.
— Harry, Harry, Harry, obudź się. Proszę. Przepraszam. Przepraszam, nigdy nie powinienem był cię opuszczać. Tak mi przykro...*
— Żądam, by wydalono go ze szkoły!
— Ależ, Severusie...
— Nie! W żadnym wypadku! Albusie, sam dobrze wiesz, kto wszczął te ataki na Harry'ego i Ginny! Ronald Weasley powinien być natychmiastowo wyrzucony z wilczym biletem, by każda czarodziejska szkoła była uprzedzona, że stanowi zagrożenie dla innych i nie powinny go przyjmować! Niech ich rodzina pogrąży się w niesławie i wstydzie swoich synów i upewnijmy się, by nigdy już nie mogli objąć żadnego stanowiska kierowniczego w ministerstwie! — Normalnie blada twarz profesora Snape'a była teraz zaczerwieniona, a w jego oczach gościł gniew.
Dyrektor, na którego twarzy widniało zmęczenie, oparł się wygodniej w swoim krześle. O tak później godzinie łatwo było dostrzec, że daleko mu do młodości, i Severus poczuł ukłucie winy, że nachodzi go o tej porze. Ale to uczucie szybko minęło, gdy do głowy napłynął mu obraz dwóch nieruchomych postaci leżących w łóżkach w skrzydle szpitalnym. Ślizgoni, moi Ślizgoni... Mistrz eliksirów zacisnął zęby i ignorując nasilający się ból żuchwy, czekał na odpowiedź dyrektora.
— Istnieje coś takiego jak domniemana niewinność, przed udowodnieniem winy, Severusie. Nie mamy żadnego dowodu, że pan Weasley był zamieszany w to haniebne zdarzenie. Musimy być cierpliwi i poczekać, aż Ginny lub Harry się obudzą. Do tego czasu nie możemy nic zrobić. — Dyrektor westchnął i potarł dłonią policzek. — Cierpliwości, mój przyjacielu. Rozwiążemy tę sprawę do końca.
— Albusie...— warknął Severus
Starszy czarodziej uciszył go, unosząc dłoń.
— Spokojnie, Severusie. Proszę. Idź do swoich podopiecznych, jestem pewien, że martwią się o ciebie. I nie życzę sobie, by twój dom zachowywał się w niepoprawnie w stosunku do pana Weasleya przez to, co się stało. Slytherin i bez tego jest na niepewnej pozycji. Ostatnie, czego teraz potrzebujesz, to publiczne znieważenie najbardziej lubianej w świecie czarodziejskim rodziny przez oskarżenie ich o napaść i przemoc. — Albus spojrzał na niego znad okularów.
Młodszy czarodziej zbladł i zacisnął dłonie w pięści.
— Ginny już do końca życia będzie musiała korzystać z laski, Albusie — syknął.
Dyrektor zamknął oczy i odwrócił głowę.
— Wiem, Serverusie. Wiem.
Mistrz eliksirów prychnął zdegustowany, całkowicie ignorując kłucie w sercu, które pojawiało się, gdy tylko zerknął na przygarbioną sylwetkę starszego czarodzieja. Mężczyzna odwrócił się na pięcie i opuścił gabinet, kierując się do sowiarni.
Dyrektor uchylił powieki i obserwował wyjście młodszego kolegi ze smutkiem w oczach.
— Wybaczcie mi, moje dzieci. Wybaczcie.
CZYTASZ
Wiara [DRARRY]
FanficUpływających wakacji Harry nie mógł zaliczyć do najprzyjemniejszych, pomimo tego, że Dursleyowie przestali go dręczyć psychicznie czy zaganiać do fizycznej harówki. A to wszystko dzięki dyrektorowi, który, działając zapewne w dobrej wierze, wysłał l...