Syriusz

9.4K 709 119
                                    

  Harry całkowicie stracił apetyt i nie tknął już niczego do końca śniadania. Był zbyt wściekły i miał nieziemską ochotę w coś uderzyć. Draco po paru chwilach poddał się i zabrał za dokończenie swojego posiłku, jednak nie spuszczał byłego Gryfona z oka ani na chwilę. Harry wbił wzrok w herbatę i od czasu do czasu podnosił tylko głowę, by obrzucić pełnym nienawiści spojrzeniem mieszkańców Domu Gryffindora.
Lekcja eliksirów była doświadczeniem przejmującym grozą. Snape stał z przodu klasy i krzywił się, gdy tylko któryś z Gryfonów się poruszył. Tego ranka podopieczni profesor McGonagall stracili niemal sto punktów, a przed końcem lekcji Hermiona ze wszelkich sił starała się powstrzymać wściekłego Rona przed rzuceniem jakimiś zaklęciem w profesora.
Severus tylko na to czekał — z przyjemnością doprowadziłby do usunięcia tego smarkacza ze szkoły przy pierwszej nadarzającej się okazji.Muszę w ten weekend porozmawiać z Lucjuszem, czy przypadkiem nie jest w stanie pozbawić Artura pracy lub przynajmniej doprowadzić do jego zawieszenia. Chcę poniżyć tę rodzinę najbardziej, jak tylko się da. Patrząc na Gryfonów, Mistrz Eliksirów zdał sobie sprawę, że na jego twarzy zapewne widnieje pełen drwiny uśmiech, lecz w ogóle się tym nie przejął. Mają wiele na sumieniu.
Harry, będąc myślami przy leżącej w skrzydle szpitalnym Ginny, nie potrafił skupić się na tym, co dzieje się na zajęciach. Draco poszturchiwał go od czasu do czasu, próbując wyrwać go z zadumy, lecz nawet wtedy Harry nie mógł się skoncentrować. Severus całkowicie ignorował jego zachowanie i udawał, że w ogóle nie dostrzega jego roztargnienia — co jeszcze bardziej irytowało mieszkańców Domu Gryffindora.
Na transmutacji atmosfera wcale nie była lepsza. Profesor McGonagall, sztywno wyprostowana i z ustami zaciśniętymi w wąską linię, stała przy swoim biurku i co rusz obrzucała swoich podopiecznych lodowatym spojrzeniem. Ron i Hermiona zajmowali pierwszą ławkę z niewinnymi wyrazami twarzy, lecz nie miało to żadnego wpływu na rozgniewaną nauczycielkę. Lavender, która siedziała wraz z Deanem za nimi, od czasu do czasu pochylała się do przodu i szeptała coś Hermionie do ucha.
Harry i Neville, otoczeni Ślizgonami, zajęli miejsca na samym końcu klasy. Po bokach siedzieli Draco i Blaise, a Millicenta i Pansy przed nimi, oddzielając ich od reszty uczniów. McGonagall, nie rozwodząc się nad tym zbytnio, wydała surowym tonem polecenia, a resztę lekcji spędzili na powtarzaniu tego, czego już się nauczyli. Po transmutacji Harry zaciągnął milczącego Draco do skrzydła szpitalnego.
Gdy nie zobaczył Ginny na żadnym z łóżek, wciągnął ze świstem powietrze. Po chwili dostrzegł, że pani Pomfrey wskazuje mu ruchem głowy drzwi znajdujące się na tyłach skrzydła. Uśmiechnął się do niej, chwycił Draco i pociągnął go między rzędami łóżek. Draco bez słowa pozwolił się prowadzić, uniósłszy jedynie brew w zaskoczeniu. Nie miał zamiaru się ociągać — nie mniej niż Harry był ciekaw, jak czuje się Ginny, jednak trochę lepiej od niego to ukrywał.
Harry zapukał we wskazane drzwi i pochylił ku nim głowę, nasłuchując.
— Kto tam? — dobiegło go stłumione pytanie.
— Harry i Draco. Możemy wejść? — spytał, kładąc dłoń na drewnianej powierzchni. Nastąpiła długa chwila ciszy, podczas której Harry przestępował z nogi na nogę, lecz w końcu kamień spadł mu z serca, gdy Ginny się zgodziła. Otworzył drzwi i zajrzał do środka.

Ginny siedziała na łóżku odwrócona do nich tyłem i wyglądała przez okno. Wpadające do pokoju promienie zachodzącego słońca nadawały jej włosom ognistoczerwony połysk. Stopy podciągnęła pod siebie, a dłonie oparła na kolanach. Spojrzała przez ramię, ukazując zaczerwienione, podpuchnięte oczy, wyraźnie odcinające się od bladej, ściągniętej twarzy — dowód na to, że dużo czasu spędziła, płacząc. Jej dolna warga zadrżała, lecz zdołała powstrzymać łzy.
— Cześć, Harry. Cześć, Draco — przywitała się. Harry wszedł do pokoju i podszedł do łóżka. Draco zatrzymał się w pobliżu drzwi, niezupełnie wiedząc, jak się zachować — chciał pomóc, ale nie miał pojęcia jak. Harry zrobił kolejny krok i usiadł obok Ginny.
— Czy wszystko... Oczywiście, że nie. Ech, ja, to znaczy my, zastanawialiśmy się, jak się trzymasz? I czy moglibyśmy ci jakoś pomóc? — wyjąkał Harry. Oczywiście, że nie wszystko w porządku, ty imbecylu! Heloooł , jej rodzina właśnie się jej wyrzekła! Zażenowany spojrzał na nią spod rozczochranej grzywki. Ginny odwróciła się od niego i wzięła głęboki, drżący wdech.
— Harry... Nic mi nie będzie. Cóż, spodziewałam się, że coś podobnego może się wydarzyć, oczywiście nie w takim stopniu, ale... Wiedziałam, że będą szaleć ze złości. Ja... — Wypuściła wstrzymywane powietrze i skrzywiła się. — Jestem na nich wściekła, Harry. Oni wolą wierzyć swoim idiotycznym uprzedzeniom niż mnie. Czy może być coś głupszego? Oni... Oni... To znaczy, jak mama mogła zrobić coś takiego? Rozumiesz? To jest takie dziwne. — Rozłożyła ręce i wbiła w nie wzrok. Harry przygryzł dolną wargę i zmarszczył brwi.
— Myślisz, że twoja mama działa pod wpływem Imperiusa? — spytał. Sugestia była niezbyt miła, ale to jako pierwsze przyszło mu na myśl. Ginny podniosła głowę, mrużąc oczy, i spojrzała na niego.
— Nie — odparła po chwili. — Nie sądzę, a gdyby nawet, to jak wyjaśnić nastawienie Rona i bliźniaków? Nie, Harry, nie są pod wpływem żadnego zaklęcia i to chyba jest najgorsze. Zrobili to z własnej, nieprzymuszonej woli. Mama i tata... Oni są członkami Zakonu, jak mogli... — Ginny zacisnęła dłonie na pościeli, a na jej twarzy pojawił się gniew.
— Przykro mi to mówić, ale twoi — byli — rodzice nie są już pełnoprawnymi członkami Zakonu. — Wszyscy troje drgnęli, słysząc nowy głos. Gdy Ginny mówiła, Draco podszedł do łóżka i stanął niedaleko Harry'ego, a teraz mierzył gniewnym spojrzeniem stojącego w drzwiach dyrektora. Głupi, taka nieuwaga może cię kiedyś kosztować życie, zbeształ się w duchu, wpatrując się w starszego czarodzieja. Dumbledore spoglądał na Ginny z powagą i smutkiem.
— Dyrektorze? — spytała Ginny, obracając się na łóżku, tak by siedzieć twarzą do drzwi. Dumbledore wszedł do pokoju i usiadł na jednym z wolnych krzeseł. Złożył ręce na kolanach i spojrzał na Draco.
— Panie Malfoy, jestem pewien, że ojciec opowiedział co nieco o Zakonie i swoim — niezbyt ochoczym — uczestnictwie w jego szeregach — zaczął czarodziej, przechylając głowę na bok. Draco skinął, na co Harry spojrzał na niego zdziwiony. — Cóż, podczas tego lata zauważono zmianę nastawienia państwa Weasleyów, lecz nikt nie poruszył tego tematu na zebraniach Zakonu. Jednakże na ostatnim spotkaniu Weasleyowie przekroczyli wszelkie granice, głosząc tendencyjne i prowokacyjne uwagi, i został na nich nałożony okres próbny. Byli tym bardzo... wzburzeni. — Dyrektor zerknął na Ginny. — Obawiam się, że popełniłem kolejny, poważny błąd — westchnął, zamykając oczy.
— Co ma pan na myśli, profesorze? — spytał Harry, odwróciwszy się, tak jak wcześniej Ginny, twarzą do starszego czarodzieja. Dyrektor otworzył oczy, oparł się na krześle i złożył ręce na wysokości ust.
— Harry, jestem starym człowiekiem. Myślałem, że Molly i Artur z czasem do nas wrócą, że będą w stanie przejrzeć na oczy lub przynajmniej zignorować plotki, które krążą wśród naszego społeczeństwa. Jednak zwlekałem zbyt długo i nim się obejrzałem, oni już utwierdzili się w swoich przemyśleniach. Na zebraniu dowiedzieliśmy się, że Percy Weasley prawdopodobnie przyniósł do domu raport, który jest podstawą przekonań Molly i który został użyty do przekonania pozostałych członków byłej rodziny Ginny. — Harry skrzywił się, słysząc ostatnie słowa dyrektora, a zamyślona dziewczyna niespokojnie poruszyła się na łóżku.
— To prawda. Percy rzeczywiście odwiedził nas podczas wakacji, ale byłam wtedy u Amandy, więc się z nim minęłam. Ron mówił, że Percy odkrył coś w pracy i z powodu tego czegoś mama mu uwierzyła. — Zamilkła i zapatrzyła się w krajobraz za oknem. — Jednak mama musiała już wcześniej dawać wiarę tym bzdurom, a Percy tylko ją w nich utwierdził. — Spojrzała ponownie na dyrektora.
— Niestety, masz rację, Ginny — odpowiedział czarodziej.
— Ale wciąż nie rozumiem. — Pokręciła głową. — Jak mogli, ot tak, stracić nadzieję?
— Kiedyś zrozumiesz, że ci, którzy już raz przeszli przez takie piekło, chcą bardzo szybko upewnić się, że nic podobnego ponownie się nie wydarzy. Molly i Artur przetrwali pierwszą wojnę z Voldemortem, a teraz muszą walczyć jeszcze raz. Dotąd żyli w przekonaniu, że są bezpieczni, ale teraz, gdy po raz drugi znaleźli się w obliczu niebezpieczeństwa — potrzebują kogoś, kogo mogliby za to winić. A Harry jest idealnym kozłem ofiarnym. Przez swoją bliznę jest połączony z Voldemortem — to wszystko, czego potrzebowali, by uznać go za winnego bez procesu, a dobrze wiecie, że takie rzeczy zdarzały się już wcześniej. Nie przewidziałem jednak, że mogą posunąć się aż tak daleko — do wykluczenia ciebie z rodziny — i jestem ci winien przeprosiny. Gdybym wiedział, że tak zareagują, nie poparłbym twojej prośby o zmianę Domu — wyjaśnił Dumbledore, delikatnie potrząsając głową. Ginny przez chwilę mu się przyglądała, po czym odrzekła:
— Ja... Prawdę mówiąc, trochę się z tego powodu cieszę. Oni... Jeśli byli w stanie mnie kochać tylko na własnych warunkach, wyłącznie według własnych zasad — to co to za rodzina? Jak to o nich świadczy? Uważam, że powinni mnie kochać dla mnie samej, bez względu na to, w jakim Domu się znajduję. To wydziedziczenie było z ich strony szczytem idiotyzmu. Ja tylko... — Umilkła, spuszczając wzrok. Dyrektor wyciągnął dłoń i poklepał ją po ramieniu.
— Nie martw się, moja droga. Wszystko się poukłada. Teraz potrzeba ci odrobiny nadziei i pomocy ze strony przyjaciół. — Uśmiechnął się dobrotliwie. Ginny spojrzała na niego i nieśmiało odwzajemniła uśmiech. Dumbledore ponownie oparł się wygodniej na swoim miejscu i przyglądał się całej trójce w milczeniu.
— Panie profesorze? — przerwał ciszę Harry. — Czy istnieje szansa, że Weasleyowie przyjmą Ginny z powrotem? Draco powiedział, że to, co zrobili, jest nieodwracalne, bo zostało ogłoszone publicznie, ale... — zapytał Harry, rzuciwszy Draco przepraszające spojrzenie, na co tamten tylko wywrócił oczami i prychnął. Jestem zdziwiony, że w ogóle zapamiętał coś z tego, co mu powiedziałem, pomyślał blondyn. Dyrektor pokręcił głową z żalem.
— Nie, Harry. Rytuał nie może być odwrócony — odparł, na co Harry opuścił głowę. — Istnieje jednak podobny, który może włączyć kogoś do nowej rodziny i dzięki temu osoba ta uzyskuje nazwisko, talenty, historię nowej rodziny, a i nie raz, o ile dobrze pamiętam — wyjaśnił z namysłem starszy czarodziej — nawet pewne cechy wyglądu zewnętrznego. — Harry uniósł głowę, słysząc jego słowa.
— Czy w takim razie... eee, to znaczy... — Odwrócił się i spojrzał na Ginny. — Czy chciałabyś zostać członkiem mojej rodziny? Nosić nazwisko Potter? — Draco spojrzał na niego całkowicie zaskoczony, a oczy Ginny wypełniły się łzami.
— Tak! — uśmiechnęła się. Dyrektor odchrząknął głośno, skupiając na sobie ich uwagę.
— Harry, choć to z twojej strony bardzo szlachetna propozycja, nie jesteś w stanie przeprowadzić tego rytuału, zanim nie osiągniesz pełnoletności. — Radość ponownie ustąpiła miejsca smutkowi. Ginny zgarbiła się i pociągnęła nosem, a Harry objął ją ramieniem, starając się dodać jej otuchy. Bez względu na wszystko, zawsze będziesz dla mnie siostrą, pomyślał, przytulając ją do siebie.
— Więc co możemy zrobić? — spytał Draco, na co dyrektor spojrzał na niego. Na twarzy starszego czarodzieja widać było zmęczenie.
— Cóż, teraz Ginny najbardziej potrzebuje wsparcia i opieki ze strony swoich współdomowników. Czeka ją jeszcze wiele trudności i kłopotów — rzekł cicho Dumbledore. Draco, słysząc jego słowa, spiął się, po czym skinął głową. Muszę porozmawiać z ojcem, pomyślał. Na pewno jest w stanie coś zdziałać w tej sytuacji.
— Jeśli chodzi o chwilę obecną, może byście odprowadzili Ginny do dormitorium? Zawiadomię profesor Montevay, że ty i Harry spóźnicie się nieco na zajęcia. — Dyrektor podniósł się z krzesła i obrzucając ich ostatnim spojrzeniem, opuścił pokój. Ginny otarła ślady łez i wyprostowała nogi, by wstać, lecz jej uwagę przykuła fałda kieszeni Harry'ego i zatrzymała się w pół ruchu.
— Co to? — zapytała z ciekawością. Harry drgnął zaskoczony, po czym wyciągnął z kieszeni zmięty pergamin i powoli go wygładził.
— List od Łapy — wyjaśnił. — Napisałem do niego wczoraj wieczorem. Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli dowie się o wszystkim ode mnie niż z gazet. — Przebiegł palcami po pergaminie i niechlujnie wykonanej pieczęci. W promieniach słońca wosk lśnił czerwienią. Ginny szturchnęła go w ramię.
— Otwórz — powiedziała i uśmiechnęła się, gdy Harry na nią spojrzał. — On cię nie znienawidzi, Harry. Jesteś jego synem chrzestnym, kocha cię — bez względu na wszystko. — Jej głos łamał się trochę, ale wzięła głęboki wdech i przywołała na twarz szeroki uśmiech. Harry przygryzł dolną wargę i podważając palcem brzeg pergaminu, przełamał pieczęć. Rozwinął list, rzucił na niego okiem i po chwili zaczął czytać na głos.

Drogi Harry!

Co cię opętało? Jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że nie chciałbym, abyś wciąż był moim chrześniakiem? Kocham Cię, dzieciaku, bez względu na wszystko. Kochałem Cię i będę kochać zawsze. Nie istnieje nic, co mógłbyś uczynić, abym zmienił swoje uczucia w tej kwestii. No... Może gdybyś wyznał dozgonną miłość Snape'owi, musiałbym mieć trochę czasu, by do tego przywyknąć, ale cóż, jakoś nie sądzę, byś kiedykolwiek to zrobił, więc nie ma się nad czym zastanawiać, nie? A poza tym, Ślizgoni nie są tacy źli. — Niechlujny charakter pisma urwał się i pojawił się inny, równiutki, po którym Harry rozpoznał Remusa. Przyznanie tego zajęło mu aż pięć minut! Ale w końcu to zrobił! — Charakter pisma się znowu zmienił. — Dziękuję, Lunatyku, a teraz się zamknij. Tak czy siak, chciałem powiedzieć, że Ślizgoni nie są tacy okropni, a Ty masz teraz poparcie i pomoc tych szczwanych — słowo wykreślone — eee, dzieci. Pomyśl o numerach, jakie będziecie mogli wspólnie wyciąć! A Snape jest opiekunem Twojego Domu! I tak już był wrednym draniem w stosunku do Gryfonów — a teraz ma wszelkie powody, by być jeszcze gorszym! ( O ile to w ogóle możliwe.) — Harry przerwał i zaśmiał się, a Draco obdarzył go gniewnym spojrzeniem, ale na jego ustach błąkał się uśmieszek zdradzający, że komentarz Syriusza również go rozbawił. Nawet Ginny się uśmiechała, co Harry wziął za dobry znak. — A co do tych Twoich byłych, szujowatych, zdradzieckich i — kolejne wykreślone słowo — podłych współdomowników, cóż, czeka mnie z nimi długa pogadanka, co nie? Ja im dam lekcję za bycie niewdzięcznymi, wbijającymi nóż w plecy gnojkami, już o to się nie martw. Harry zaniepokoił się nieco. Miał nadzieję, że Remus jest w stanie opanować zapędy animaga — nie chciał, by jego ojciec chrzestny ponownie trafił do Azkabanu. Syriusz nie należał do ludzi, którzy łatwo i szybko wybaczają — nie w obliczu zdrady, i chociaż Harry doceniał troskę, zdecydowanie wolał mieć ojca chrzestnego żywego, zdrowego psychicznie i u swojego boku. Zalała go fala niesamowitej ulgi, gdyż nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby Syriusz się od niego odwrócił. Atrament było rozmazany, tak jakby ktoś siłą wyrwał piszącemu pióro z ręki. Harry Jamesie Potterze, jak w ogóle mogła Ci przemknąć przez głowę myśl, że Syriusz mógłby Cię porzucić? On Cię kocha, gamoniu, nigdy o tym nie zapominaj! Nieważne, w jakim Domu jesteś czy jakie kolory nosisz — nic nie jest w stanie sprawić, byśmy nie byli z Ciebie dumni i byśmy przestali Cię kochać. O tym też nie zapominaj. Jesteś naszym Harrym i zawsze nim będziesz, dotarło? — wtrącił Remus swoim zgrabnym pismem. Harry musiał odchrząknąć, by móc czytać dalej. Spojrzał na Ginny i ujrzał łzy w jej oczach. Zamilkł na ten widok.
— Nawet nie próbuj przerywać, ty czubku. To są łzy szczęścia. Miło usłyszeć, że ktoś ma dobre wiadomości, więc czytaj dalej — wyszeptała. Padające na jej twarz promienie słońca sprawiły, że jej oczy i piegi stały się jeszcze bardziej wyraziste. Draco zrobił krok do przodu i w geście otuchy położył jej dłoń na ramieniu. Popatrzyła na niego z wdzięcznością i uśmiechnęła się ciepło, po czym ponownie spojrzała na Harry'ego, który kontynuował czytanie listu.
Cóż, Harry, Łapa niecierpliwi się trochę i nieustannie papla o cudownych planach, jakie szykuje dla Twoich drogich ekswspółdomowników. Nie martw się, to będzie iście huncwockie przedsięwzięcie. To, co zrobili Gryfoni, wstrząsnęło mną bardzo, a z tym, co Łapa zgromadził przy drzwiach, rozpoczniemy nie lada wojnę, gdy tylko przyjedziemy. Harry rozpromienił się, przeczytawszy te słowa. Przyjeżdżają do Hogwartu! Zerknął na Ginny i ucieszył się, widząc uśmiech na jej twarzy. Po prostu pamiętaj, dzieciaku, że Cię kochamy bez względu na wszystko, dodał Syriusz. Zobaczymy się wkrótce.
Ściskamy,
Łapa i Lunatyk

Harry odchrząknął cicho, gdy skończył czytać, i jeszcze raz przebiegł drżącymi palcami po pergaminie. Draco wzmocnił uścisk na ramieniu Ginny, a po chwili cofnął dłoń i wrócił na wcześniej zajmowane miejsce pod ścianą.
— Cóż, wydaje się, że niedaleka przyszłość będzie niebywale zabawna — stwierdził blondyn, chowając ręce do kieszeni. Harry uśmiechnął się do niego szeroko, przeczesując palcami włosy, przez co stały się jeszcze bardziej rozczochrane niż zwykle.
— Zgadzam się w zupełności — przytaknął. Ginny wstała i skrzywiła się nieco, czując mrowienie i kłucie w zesztywniałych stopach.
— Wszystko w porządki, Gin? — spytał Harry, zauważając jej minę.
— To tylko mrówki — odparła z cierpkim uśmiechem. — Chodźcie, zmywajmy się stąd, zanim pani Pomfrey zwali się nam na głowę — dodała, odpychając od siebie smutek, który wciąż tylko czekał na chwilę jej słabości. Nie, pomyślała, nie pozwolę mu — im mnie pokonać! Wymienili rozbawione spojrzenia i pospiesznie opuścili Skrzydło Szpitalne, kierując się ku dormitoriom Ślizgonów. Jeszcze im wszystkim pokażę, poprzysięgła sobie, nie zostanę długo Ginny Nikt!

*
Następnym dniem była sobota. W ten weekend uczniowie mogli odwiedzić Hogsmeade. Harry z niecierpliwością wyczekiwał chwili opuszczenia zamku i zniknięcia chociaż na chwilę spod ciekawskich spojrzeń mieszkańców innych Domów. Wiedział, że Pansy i Millicenta chcą go zaciągnąć do sklepów z odzieżą, ale martwiło go raczej to, w co zechcą go ubrać.

Ginny milczała prawie całą drogę do wioski. Neville wciąż trzymał się jej boku, ale nie zamęczał jej pytaniami. Pansy i Millicenta pragnęły zaciągnąć na zakupy odzieżowe także byłą Gryfonkę, ale nie bardzo wiedziały, jak się do tego zabrać.

Gdy już dotarli do Hogsmeade, obie piątoklasistki dosłownie chwyciły swoich nowych współdomowników i zaciągnęły do najbliższego „przyzwoitego" sklepu z ubraniami, jaki znalazły. Ginny, ociągając się, poszła za nimi. Czuła się nieswojo w otoczeniu tak wysokich cen. W końcu nie posiadała żadnych pieniędzy, a nie miała zamiaru stać się celem dobroczynności swoich współdomowników. Pansy najwyraźniej wyczuła jej nastrój i postanowiła pozbawić ją jakichkolwiek złudzeń.[/p]
— Nonsens — odparła na protesty Ginny. — Tu chodzi o chlubę naszego Domu. A teraz potrzebujesz całkowicie nowych ciuchów, butów, bielizny, przyborów do włosów... — trajkotała, chwyciła Ginny za ramię i pociągnęła za sobą do działu żeńskiego. Harry odetchnął z ulgą. Jak na razie jestem bezpieczny. Delikatnie ukłuło go poczucie winy, że pozostawił Ginny samą na pastwę Pansy i Millicenty, ale przecież ona jest dziewczyną, a dziewczyny lubią zakupy, nie? W duchu pogodził się z myślą, że wieczorem mu się za to oberwie. Cóż, przynajmniej ja mogę się cieszyć wolnym od zakupów weekendem, pomyślał, ożywiając się trochę.
— No dobra, to co robimy? — zapytał, odwracając się do Draco, Blaise'a i Neville'a. Ten ostatni stał nieco z tyłu i z rozbawieniem na twarzy spoglądał to na Harry'ego, a to na dwóch pozostałych Ślizgonów. Jednakże na twarzach Draco i Blaise'a, którzy mierzyli Harry'ego taksującym spojrzeniem spod przymrużonych powiek, nie było widać rozbawienia. Harry pobladł.
— Merlinie, tylko nie wy — wymamrotał, cofając się i szykując do ucieczki. Draco i Blaise skoczyli do przodu i chwytając go za szatę, pociągnęli w głąb sklepu. — Neville! Pomocy! — krzyknął Harry, spoglądając błagająco na śmiejącego się przyjaciela. Draco przystanął, odwrócił się i z namysłem spojrzał na Neville'a, na co jasnowłosy chłopiec natychmiast przestał się śmiać. Po sekundzie blondyn wyciągnął rękę i chwycił Neville'a za przód szaty, nim ten zdążył zareagować.
— Oj, nie. Ty także idziesz z nami. Musimy się pozbyć tych gryfońskich barw, które przywykłeś nosić — stwierdził Draco. Neville zbladł i zaczął kręcić głową, jednak na nic się to nie zdało. Nowo mianowani Ślizgoni wymienili się zdesperowanymi spojrzeniami i poddali się nieuniknionemu. Wręcz można było usłyszeć, jak Draco i Blaise rechoczą złośliwie, prowadząc swoje ofiary — znaczy się „współdomowników, którym dopisało szczęście" — w głąb sklepu.

*
Hermiona i Ron siedzieli przy stoliku w Trzech miotłach, ona z książką otwartą przed sobą, a on z butelką piwa kremowego. Było wczesne popołudnie, a para przebywała tam już od śniadania. Trochę czasu spędzili na rozmowach ze swoimi współdomownikami, a część po prostu siedząc w milczeniu. W pewnym momencie na miejsce obok Rona opadła zadyszana, lecz rozpromieniona Lavender.
— Witajcie! — zaświergotała. Hermiona uśmiechnęła się do niej przelotnie, po czym ponownie zanurzyła się w lekturze, natomiast Ron odburknął coś niezrozumiale. — Oj, ktoś tu wygląda na wkurzonego. Co się stało, Roniaczku? — spytała radośnie. Ron spojrzał na nią spode łba. Nienawidził, gdy tak się do niego zwracano.
— Potter — rzucił. Uśmiech na twarzy Lavender nieco przybladł, lecz po chwili znowu przybrała pełną radości minę, a w jej oczach zagościł niecodzienny błysk. Podparła głowę na dłoniach i pochyliła się ku rudzielcowi.
— I co tym razem przeskrobał? — zaczęła drążyć temat.
— Coś trzeba z nim zrobić. Mama przysłała dziś rano sowę. Uprzedzała nas, że Sama-Wiesz-Kto dorwał w swe łapy jakieś mityczne stworzenia i ma zamiar je na niego nasłać. Martwi się, że te... te... — zająknął się i spojrzał na Hermionę.
— Piekielne Ogary — mruknęła dziewczyna, nie podnosząc wzroku znad książki.
— No właśnie. — Ron skinął głową i odwrócił się z powrotem do Lavender. — Martwi się, że te Piekielne Ogary zaczną mordować wszystkich, zamiast skupić się tylko na Potterze, więc chciała, byśmy obmyślili jakiś plan wykopania go z zamku, gdy będą się zbliżać. Oczywiście, ani mama, ani tata nie mają pojęcia, kiedy to się stanie, nie wiedzą też nic o samych bestiach. Mamy mieć uszy i oczy otwarte i liczyć na to, że wszystko jakoś się ułoży — dokończył Ron, najwyraźniej zirytowany tym, że nie dali mu konkretnych wytycznych, których mógłby się trzymać. Nie zauważył, jak Lavender, słuchając go, na moment zesztywniała i szerzej otworzyła oczy. Kiedy na nią spojrzał, na jej twarzy gościł już wyraz pełen troski i sympatii.
— Jestem pewna, że coś wymyślisz — starała się go ugłaskać. — Przecież to wasza dwójka w przeszłości zawsze wyciągała Pottera z kłopotów, nie? Coś na pewno z czasem się zaplanuje. Wierzę w ciebie. — Wyciągnęła dłoń i położyła ją na przedramieniu Rona. Rudzielec uśmiechnął się, czując bijące od niej ciepło.
— Dzięki, Lav. Naprawdę. A co nowego słychać w plotkarskim światku? Jakieś nowe pikantne pogłoski? — spytał z uśmiechem. Naczelna plotkarka Hogwartu rozpromieniła się i radośnie zaczęła trajkotać o tym, czego się dowiedziała, zabawiając ich opowieścią o trzech trzeciorocznych Puchonkach, którym udało się zmienić w świnie podczas transmutacji, ku wielkiemu przerażeniu McGonagall. Szczebiot Lavender przykuł w końcu także uwagę Hermiony i cała trójka spędziła resztę popołudnia, pijąc piwo kremowe. Ani Ron, ani Hermiona nie zauważyli, że w pewnym momencie Lavender schowała rękę pod stołem i uśmiechnęła się przebiegle.

*
Harry z przerażeniem spojrzał na Draco, po czym zerknął na spodnie, które blondyn próbował mu wepchnąć do rąk, i ponownie wbił wzrok w Ślizgona.
— Nie — powiedział, zakładając rękę na rękę.
— Tak — odparł Draco, mrużąc oczy i potrząsając spodniami. Harry prychnął.
— A niby czym te czarne spodnie różnią się od dwóch poprzednich par, które już zaakceptowałeś? — rzucił, wciąż odmawiając wzięcia do ręki wspomnianych spodni.
— Krojem, Harry. Doprawdy. Całkowicie inny styl — podkreślił Draco. Harry pokręcił tylko głową i spojrzał w bok, gdzie Blaise spierał się z Neville'em. Ślizgoni zdecydowali, że jasnowłosy były Gryfon nie musi zastępować wszystkich ubrań nowymi, tylko dokupić parę sztuk w odmiennych kolorach, by podkreślić przynależność do swojego nowego Domu. Garderoba Harry'ego została uznana za totalną katastrofę i skazana na całkowitą wymianę.
— Och, na mi... Niech ci będzie — prychnął Harry i chwycił z ręki Draco spodnie. Wślizgnął się do przymierzalni, nie zauważając, że nie zaciągnął do końca zasłonki. Draco uśmiechnął się pod nosem i założył ręce na piersi. Jego oczy rozszerzyły się, gdy przez wąską szparę dojrzał opalone, szczupłe ciało Harry'ego i przez chwilę rozważał, czy nie powinien odwrócić wzroku. Nie, stwierdził po sekundzie, ani myślę.

Przesunął się nieco, uzyskując lepszy widok i równocześnie zasłaniając Pottera od strony sklepu. Na jego twarz wypłynął uśmiech. Nie mógł nic na to poradzić — w końcu nie codziennie nadarzała się szansa do ujrzenia takiego okazu zgrabnego ciała. I to za darmo.

*
— Neville... — westchnął Blaise, opierając rękę na biodrze. — Jeszcze tylko parę koszul, naprawdę.
— Nie — odparł Neville, a w jego oczach odbijał się upór.
— Tak — naciskał Blaise.
— Nie — powtórzył Neville, na co Blaise zmrużył oczy i wydał głuchy pomruk.
— Tak.
Tym razem Neville nawet się nie trudził, by odpowiedzieć, tylko uniósł brew.
— Neville — zajęczał Blaise w swoim najlepszym stylu. Przez oczy byłego Gryfona przebiegł błysk wahania. Aha! Mam cię!, pomyślał Blaise. — Proszę! Jeszcze tylko kilka i koniec, obiecuję. No zgódź się — ciągnął. Neville opuścił ramiona i westchnął, na co Blaise rozpromienił się. — Cudownie. Zobacz, przymierz tę i tę, och, i tę też... — Zaczął rzucać na ręce Neville'a kolejne sztuki odzieży, po czym wepchnął go bezceremonialnie do przymierzalni i uśmiechnął się zwycięsko. Jęczydusza wygrywa po raz kolejny!

*
Ginny z zachwytem przebiegła dłonią po materiale wspaniałej szaty. Zawsze marzyła, by taką mieć, by było ją stać na kupno tak cudownych ubrań, kiedy tylko by chciała. I ciążyło jej bardzo, że to nie ona sama, lecz jej współdomownicy za nią zapłacą. Specjalnie dla niej. Cholerna duma, pomyślała, uśmiechając się cierpko. Wstrzymała oddech, gdy okręciła się przed lustrem. Och, ale ona jest piękna, stwierdziła w duchu.
— Pansy... Ja naprawdę nie mogę. To znaczy, tyle już rzeczy wybrałaś... — zaczęła, spoglądając na stos ubrań ułożonych na stojącym niedaleko krześle. Pansy machnęła ręką.
— Cała przyjemność po mojej stronie, głuptasie. Kocham zakupy. Mama twierdzi, że powinnam poważnie rozważyć projektowanie strojów po ukończeniu Hogwartu, skoro to najlepiej mi idzie. — Uśmiechnęła się do Ginny, błyskając białymi zębami. Rudowłosa dziewczyna nieśmiało odwzajemniła uśmiech.
— Ale...
— Nie. Nic nie słyszę. Powinnaś zobaczyć mnie z Milli i Blaise'em. Oboje też przez to przeszli, więc i ty się nie wymigasz. Myśl o tym jak o... inicjacji. — Pansy puściła do niej oczko. Ginny spojrzała na Millicentę, która siedziała niedaleko lustra i przysłuchiwała się całej wymianie zdań z małym uśmieszkiem na twarzy. Gdy zobaczyła, że Ginny na nią patrzy, wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szerzej.
— I tak masz łatwiej. Mnie przetrzymywała tu przez kilka godzin, zanim w ogóle coś wybrałyśmy — powiedziała, spoglądając z uczuciem na Pansy. Ginny zachichotała, a Millicenta zmarszczyła nos, szczęśliwa, że w końcu udało jej się rozweselić młodszą koleżankę. Nagle Ginny spoważniała i wyglądała, jakby znowu miała zacząć się spierać. Zamarła jednak, spoglądając ponad Pansy w stronę frontowych drzwi sklepu. Ciemnowłosa Ślizgonka odwróciła się, równocześnie sięgając po swoją różdżkę, a Millicenta podniosła się z krzesła i stanęła przed Ginny.

Przyczyna reakcji Ginny była całkowicie jasna. Niedaleko wejścia stali Ron, Fred i George, czując się zauważalnie nieswojo w tak ekskluzywnym sklepie. To uczucie oraz wyraz wściekłości wyraźnie malowały się na ich twarzach.
— Nie wierzę — rzucił Ron. Harry wystawił głowę zza kurtyny przymierzalni i zmierzył rudzielców gniewnym spojrzeniem. Draco obrócił się na pięcie, zaciskając dłoń na różdżce, i obserwował każdy ruch Gryfonów, a Blaise i Neville, słysząc wzburzone słowa Rona, od razu ucichli. Neville chciał podejść do Ginny, ale Blaise powstrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu. Pozwól jej samej stawić temu czoła, zdawało się mówić jego spojrzenie i mimo że jasnowłosemu chłopcu wcale to się nie spodobało, zatrzymał się. Upewnił się jedynie, że jest w stanie szybko i bezproblemowo sięgnąć po różdżkę. Tak na wszelki wypadek.
— Zobaczcie, jak nowi Ślizgoni się odstawiają. Myślałem, że Lavender żartowała, mówiąc, że widziała was tu wcześniej — zadrwił Ron, mierząc spojrzeniem Ginny, ubraną w przymierzaną właśnie szatę. — Ile będzie cię kosztowała ta szata, Ginny Nikt? Co takiego robisz w dormitorium, by zarobić na tak drogie ciuchy?
Ginny poczerwieniała.
— Słuchaj, bydlaku. Wynoś się stąd i trzymaj się ode mnie z daleka. Nie stać cię nawet na najtańszą chusteczkę do nosa, więc najlepiej będzie, jeśli ruszysz stąd swój biedny, żałosny tyłek, zanim obsługa cię wywali. Do rynsztoku, gdzie twoje miejsce — warknęła, w złości wykorzystując najczulszy punkt swojej byłej rodziny. Ron zbladł, po czym poczerwieniał. Już miał otworzyć usta i odezwać się, jednak ktoś go ubiegł.
— Panowie. Czy mogłabym wiedzieć, co ktoś taki jak wy tutaj robi? — Lodowaty ton właścicielki sklepu powstrzymał Rona, nim zaczął ciskać gromy. Trzej bracia jak na komendę odwrócili się twarzą do wysokiej kobiety, której ciemne włosy tu i ówdzie zdobiły pasemka siwizny. Za nią pojawiło się dwóch czarodziejów z obsługi, którzy minęli Gryfonów i stanęli za nimi, zasłaniając Ślizgonów.
— Uch, nic, proszę pani — mruknął Ron, rzucając Ginny przez ramię pełne nienawiści spojrzenie. Dziewczyna tylko wyszczerzyła zęby w odpowiedzi. Właścicielka, pani Davony, uniosła brew.
— Naprawdę? Bo miałam wrażenie, że przeszkadzaliście moim ulubionym klientom. Będę wdzięczna, jeśli natychmiast wyjdziecie i nigdy tu nie wrócicie. Zrozumiano? — Chłodna wypowiedź była podszyta drwiną. Ron i bliźniacy zawstydzeni skinęli głowami, po czym skierowali się do wyjścia, rzucając po drodze wściekłe spojrzenia Ślizgonom, którzy je całkowicie zignorowali. Jedna ze sprzedawczyń podeszła do Ginny.
— Panienko? Czy wszystko w porządku? — zapytała szczupła, na oko dwudziestoparoletnia czarownica z uśmiechem na twarzy. Ginny wzięła głęboki wdech, po czym wypuściła powietrze.
— Tak, wszystko w porządku. Weźmiemy ubrania złożone na tamtym krześle i... — Przerwała, głaszcząc materiał szaty, którą miała na sobie. — A w tym chciałabym wyjść, jeśli można. — Ginny podniosła wzrok i napotkała pełne dumy i radości spojrzenie Pansy. Sprzedawczyni uśmiechnęła się i odeszła zebrać wskazane ubrania. Neville odłożył różdżkę do kieszeni i powoli podszedł do Ginny.
— W porządku, Gin? — spytał, spoglądając na nią zmartwiony. Uśmiechnęła się do niego i skinęła głową. Ich uwagę zwróciło stłumione warknięcie, które dobiegło od strony Harry'ego i Draco. Odwrócili się akurat na czas, by ujrzeć Harry'ego wyłaniającego się z przymierzalni i rzucającego w Draco czarnymi spodniami.
— Niech ci będzie. Proszę. Dorzuć to do reszty, ale na tym koniec. — Po czym wyminął jak burza uśmiechającego się pod nosem Draco, który wręczył stertę ubrań czekającemu już sprzedawcy.
— Ginny? — spytał Harry, kierując się w jej stronę.
— Nic mi nie jest, głuptasie. A teraz idź i załóż szatę, którą Draco ci wskaże, byśmy mogli w końcu stąd wyjść. Chcę zjeść lody. — Ginny zdecydowała się od razu odprawić Harry'ego. Mimo że straszliwie podobało się jej to, że poczuwał się za jej starszego brata, stwierdziła, że od czasu do czasu ma tendencje do nadopiekuńczości. Chociaż nie myślę, że będę miała mu to za złe, pomyślała, widząc, jak Harry stanął w pół kroku i spojrzał za siebie na Draco.

Blondyn trzymał w wyciągniętej ręce elegancko skrojoną szatę wyjściową i delikatnie tupał nogą. Harry spoglądał przez chwilę pomiędzy Ginny i Draco, po czym uniósł ręce do góry i zawrócił w kierunku przymierzalni. Gdy Ginny się odwracała, zauważyła spojrzenie, jakim Draco obrzucił przechodzącego obok niego Harry'ego. Ooo, ciekawe, czy... Zerknęła na Pansy i zauważyła, że Ślizgonka także podejrzliwie przygląda się chłopcom. Wymieniły spojrzenia i uniosły brwi, a po chwili na ich twarzach pojawił się szeroki uśmiech. O, to będzie ciekawe, zachichotała w myślach Ginny. Opuścili sklep i poszli do lodziarni, gotowi zaspokoić swoją ochotę na coś słodkiego.

*
Późnym popołudniem Ślizgoni opuścili Hogsmeade większą, zwartą grupą, chronieni przed jakimkolwiek atakiem Gryfonów. Nikt z roześmianego towarzystwa wracającego do Hogwartu nie zauważył niewielkiej brązowej postaci, biegnącej równolegle do nich przez błonia. Ona najwyraźniej także chciała dotrzeć do zamku najszybciej, jak to możliwe.

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz