Epilog

4.6K 346 35
                                    

  Wielka Sala wciąż była wystawiona na działanie żywiołów. Stoły zostały naprawione, choć w drewnie nadal były spore ubytki. Ci uczniowie, którzy pozostali, zebrali się przy swoich stołach wraz z rodzicami.

Harry siedział wciśnięty pomiędzy Dracona i Ginny. Dwójka Ślizgonów była nieugięta w kwestii tego, by Harry został w skrzydle szpitalnym, ale ciemnowłosy chłopak nawet nie chciał o tym słyszeć. Sam się ubrał i chciał samodzielnie dotrzeć do Wielkiej Sali, gdy nie ustąpili.

Frekwencja przy stole prezydialnym była niska; nieobecność Trelawney rzucała się w oczy pomiędzy Hagridem i profesor Sinistrą. Profesor Sprout również brakowało; uzdrowiciele nie pozwolili jej opuścić skrzydła szpitalnego, mimo jej wzburzonych protestów.

Dyrektor wyglądał dość nędznie w migoczącym świetle unoszących się świec. Jego zmarszczki były widoczne w słabym świetle, a niebieskie oczy były bezbarwne.

Wśród zgromadzonych osób zapadła cisza, gdy wstał. Dumbledore nie miał na sobie swego zwyczajowego kapelusza i krzykliwych szat. Surowa czerń kontrastowała z jego srebrzystymi włosami i wyróżniała się na tle szarych ścian.

- Chciałbym rozpocząć od minuty ciszy. By zapamiętać naszych poległych i dzielnych oraz ich życia stracone w zeszłym tygodniu. – Oparł ręce na stole i pochylił głowę. Głęboka cisza zapadła w pomieszczeniu.

Minął tydzień, od kiedy zaatakowała armia Voldemorta. Pierwsza szacunkowa lista zmarłych była niska – dopóki ci w skrzydle szpitalnym nie zaczęli umierać. Doszło do zakażenia, a w połączeniu z klątwami, których uzdrowiciele nie umieli wyleczyć, ostateczna liczba ofiar śmiertelnych znacznie wzrosła.

Każdy Dom stracił uczniów. Drobne ciała uczniów pierwszego i drugiego roku, którzy byli zbyt wolni, by uciec przed spadającymi taflami szkła, były ostrym ciosem dla czarodziejskiego świata. Sześciu Aurorów zginęło w bitwie, a dziesięciu kolejnych zmarło na skutek odniesionych ran w przeciągu tygodnia.

Zakon Feniksa stracił wielu członków, choć Ministerstwo zabroniło podania publicznie ich dokładniej liczby. Ich poświęcenie – ciche z powodu nieobecności ich nazwisk na oficjalnych listach – było drażliwą kwestią pomiędzy Ministerstwem a resztą czarodziejskiego świata.

Harry wpatrywał się w dyrektora, choć wyczuwał więcej niż jedno spojrzenie spoczywające na nim. Dumbledore uniósł głowę i na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Harry próbował posłać starszemu mężczyźnie uśmiech, ale ten nie sięgał jego oczu. Dyrektor skinął głową i odwrócił wzrok.

- Dziś mamy jednocześnie smutny i wspaniały dzień. Smutny z powodu tych, którzy nie mogą tu być; z powodu tych, którzy oddali swe życia, żebyśmy my mogli żyć. Ich nazwiska i wspomnienia o nich pozostaną z nami, ponieważ nie pozwolimy im zblednąć.

Ostre spojrzenie posłane w kierunku Ministra Magii sprawiło, że mężczyzna zaczął wiercić się na swym krześle. Szmer przetoczył się przez Salę i Knot spuścił wzrok na swe ręce, niezdolny do tego, by spojrzeć na innych.

- Ale mamy też dziś wspaniały dzień. W dniu dzisiejszym wyzdrowieli ostatni z chorych. Dziś gromadzimy się, by cieszyć się z faktu, że Voldemort naprawdę odszedł.

Zebrani zaczęli głośno wiwatować. Dyskutowano o tym, że Czarny Pan nie został pokonany, że Harry tylko wypędził go po raz kolejny. Ale grupy Aurorów, Niewymownych i specjalistów przyjeżdżających z całego świata w końcu to potwierdziły – dusza i ciało Voldemorta zniknęły na dobre.

- Wszyscy jesteśmy za to wdzięczni – kontynuował Dumbledore po tym, jak wrzaski ucichły. – Ale żadna z tych rzeczy nie zostałaby zrobiona bez odwagi naszych wojowników, pomysłowości uczniów i jednego pana Harry'ego Pottera.

Nastąpiła wyraźna przerwa, zanim pozostałe domy zaczęły wiwatować. Najpierw w pomieszczeniu rozbrzmiały okrzyki wyłącznie Ślizgonów, którzy przyłączyli się do aplauzu wraz z rodzicami. Seamus stał przy stole Gryfonów ze swymi rodzicami, którzy przybyli niedługo po bitwie. Harry pochylił głowę, by ukryć rumieniec, który wypłynął na jego twarz i skradał się wzdłuż szyi.

- Jestem pewien, że wielu z was zastanawia się, co nasz pan Potter zrobił, by pokonać Voldemorta w ostatniej godzinie. Ale odwaga Harry'ego i jego gotowość do oddania życia, byśmy my mogli żyć, nie są wszystkim, co pan Potter zrobił dla nas w tym roku. Pan Potter pomagał w zbieraniu informacji dla Zakonu Feniksa, aby życia i wioski zostały ocalone przed nalotami śmierciożerców.

Sapnięcia i szepty wypełniły Salę.

- Proponuję więc toast za Harry'ego Pottera. Za twą czujność, odwagę i chęć przebaczenia wszystkiego, co zostało ci zrobione. Za Harry'ego Pottera!

Głośne echo rozbrzmiało w ich uszach. Draco szturchnął Harry'ego w żebra, aż ten w końcu uniósł kieliszek i pociągnął z niego łyk. Ku jego zaskoczeniu, płyn w środku nie był sokiem dyniowym, ale szampanem.

- Uprzejmość Ministra – wyszeptał mu do ucha Draco.
- Jak miło z jego strony – powiedział Harry i odstawił kieliszek.
- Chciałbyś powiedzieć kilka słów, Harry?*

Harry spojrzał na dyrektora, zaskoczony. Wziął głęboki wdech i skinął głową. Musiał podeprzeć się na ramieniu Dracona, by nie zachwiać się przed widownią. Skupił wzrok na odległej ścianie.

- Są dwa nazwiska, które nie zostały dodane do żadnej listy, a uważam, że powinny, jako że nic z tego, co się wydarzyło, nie byłoby możliwe bez ich pomocy. – Potrzebował chwili, by się uspokoić. – Najpierw, za Erin McVir. – Pełne dezorientacji szepty odbiły się echem w czasie kolejnej pauzy. – Nikt z was jej nie znał, ale odegrała ważną rolę w naszych wysiłkach. Powinniśmy zapamiętać jej nazwisko oraz członków jej rodziny, którzy zginęli, by chronić swe sekrety przed Voldemortem.

Od bąbelków w szampanie kręciło mu się w głowie, więc wziął tylko maleńki łyk, by móc dalej stać. Tłum powtórzył jego słowa, choć głosy ludzi były poważne i ciche.

- Chciałbym też dodać Cho Chang do listy poległych i odważnych.

Pogrążeni w żalu rodzice Cho siedzieli przy dalekim końcu stołu Krukonów, a Harry'emu ciężko było patrzeć na odległość pomiędzy nimi a resztą rodzin. Od kiedy dziewczyna zniknęła, po szkole i wśród reszty czarodziejskiego świata ciągle krążyły plotki na temat tego, gdzie była i co się z nią stało.

- Wiem, że wielu z was sądzi, że Cho nas zdradziła, ale jestem tu, by wam powiedzieć, że to nieprawda. Została schwytana i zabrana stąd wbrew swojej woli. Bez niej mógłbym nie przeżyć. – Odwrócił się do jej rodziców. – Chciała, bym wam przekazał, że odeszła z honorem. Nie poddała się im do samego końca. – Ojciec Cho zaczął płakać, a jej matka wpadła w jego ramiona. Dystans pomiędzy nimi a resztą stołu zmniejszył się, gdy pozostali zaczęli pocieszać parę.
- Coś jeszcze, Harry? – Głos dyrektora rozległ się z bliska. Harry spojrzał na niego i skinął głową.
- Ostatnia rzecz. – Poruszył palcami na ramieniu Dracona. Czas działania eliksiru znieczulającego, który podali mu uzdrowiciele, mijał. Silne napięcie i palący ból strun głosowych uświadamiały mu, że kusi los.

Podniósł kieliszek. Otworzył usta, by się odezwać, a na zewnątrz wydostał się szept. Harry zarumienił się, a dyrektor nachylił się, by usłyszeć wymamrotane słowa.

- Za naszych Sojuszników, centaury. Za stworzenia Ciemności, które mają w sercach Światło, i ku pamięci bogów, bez których powrotu wszyscy bylibyśmy straceni. Ku pamięci!
- Ku pamięci!

Harry osunął się na swoje miejsce, a Draco objął ręką jego talię. Posłał blondynowi pełen wdzięczności uśmiech. Kościste, długie palce pojawiły się przed jego nosem. Spojrzał w oczy Mistrzowi Eliksirów. Przyjął eliksir znieczulający i wypił go do dna, czując odświeżający smak mięty.

- Jeszcze tylko kilka słów i pozwolę uroczystości się rozpocząć. Nie będzie Pucharu Domów w tym roku. – Dumbledore podniósł rękę, gdy po jego deklaracji rozległy się jęki. – Zamiast tego, po raz pierwszy w historii Hogwartu, ogłaszam, że wszystkie Domy zdobyły Puchar! – Zaklęcie przepłynęło przez pomieszczenie, gdy machnął dłonią. Rozwinęły się transparenty Domów i rozbłysły światła. Gdy jedzenie pojawiło się na stołach, aplauz był ogłuszający.


~~~~~~


Świętowanie zakończyło się późno w nocy. Po deserze stoły zostały uprzątnięte ze środka pomieszczenia i zespół zaczął grać. Harry patrzył na wszystko ze swojego miejsca przy jednym ze stolików, które ustawiono pod ścianami. Nie są tacy źli, uśmiechnął się i zanurzył nos w szklance z napojem. Przynajmniej nie muszę tańczyć.

Ślizgoni otoczyli go, utrudniając ludziom dostęp do niego. Pansy i Millicenta były na parkiecie, gdzie zaciągnęły Dracona i Billa do pierwszych piosenek.

- Nie wiedziałem, że Bill umie tańczyć – wyszeptał do Ginny.

Najmłodsza Blackówna** uśmiechnęła się.

- Ja też nie. – Zaciskała rękę na lasce tak, że aż zbielały jej kłykcie. – Muzycy są nieźli. To prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaką Knot zrobił od dłuższego czasu.

Dotknął jej policzka, sprawiając, że spojrzała na niego.

- Dlaczego nie pójdziesz zatańczyć?

Pochyliła głowę.

- Nie umiem. A poza tym nikt mnie nie poprosi. Nie z tym. – Pogładziła górną część laski. – Jest doskonałym obrońcą. Ale jest raczej zbędny, gdy ludzie chcą potańczyć.***

Harry przygryzł dolną wargę. Odstawił szklankę i odsunął swoje krzesło.

- Ginny Black. Zatańczysz ze mną?

Zagapiła się na niego.

- Ty... zwariowałeś?

Jego uśmiech poszerzył się.

- To się jeszcze okaże. – Chwycił jej wolną rękę i podciągnął ją do pionu. – No chodź.

Potknęła się, ale pozwoliła mu zaprowadzić się na parkiet. Oddała Remusowi laskę, gdy koło niego przechodziła. Wilkołak uśmiechnął się do niej i odłożył przedmiot obok siebie.

Zespół przeszedł płynnie do powolnego walca. Harry posłał im pełen wdzięczności uśmiech i wystawił ręce, by Ginny je chwyciła. Widział, jak profesor McGonagall uśmiecha się do niego promiennie ze swojego miejsca.

- Czy tak... będzie dla ciebie dobrze? – Umieściła zimną dłoń w jego własnej i pozwoliła mu prowadzić.
- To nie z moimi nogami dzieje się coś złego, Gin.
- Nie, ale to ty masz dwie lewe nogi.


~~~~~~


- Mogę się wtrącić?

Harry podniósł wzrok, słysząc nieznany głos. Siódmoroczny Ślizgon, którego rozpoznawał z drużyny quidditcha, stał u ich boku.

- Jasne. – Przekazał prowadzenie chłopakowi – Adrianowi, jeśli dobrze zapamiętał – i zignorował wściekłe spojrzenie Ginny. Uśmiechnął się szeroko do pary i ruszył z powrotem do stolika.
- Harry?

Zatrzymał go cichy głos Hermiony. Odwrócił się.

- Cześć, Hermiono.

Była ubrana w niebieskie szaty, których nigdy wcześniej nie widział.

- Ja tylko... To znaczy... Chciałam powiedzieć – Wypuściła gwałtownie powietrze. – Zatańczysz ze mną? Proszę?

Harry zamrugał.

- Jesteś pewna?

Skinęła głową.

Ich pierwsze kroki były nieporadne, ale szybko wczuli się w powolny rytm. Harry pokręcił głową, patrząc na Pansy i Dracona, którzy przenikliwie obserwowali rozwój sytuacji.

- Ja... uh. Masz ładne szaty.
- Dziękuję. – Wpatrywała się w jego brodę. – Ja... chciałam powiedzieć... Przepraszam.

Ponownie zgubili rytm, ale Hermiona naprowadziła go na właściwe kroki.

- Za co?
- Za... za wszystko. – Jej oczy stały się szkliste.
- Och, Herm. – Harry'emu zabrakło słów. – To... Myślę, że tak miało być. – Pokręcił głową. – Nie obwiniaj się za rzeczy, których nie możemy zmienić. To już skończone. Musimy iść dalej.
- To samo powiedziała profesor McGonagall. – Pociągnęła nosem i wyswobodziła rękę, by otrzeć oczy. – Czy ty... mógłbyś...
- Przeprosiny przyjęte, Herm. – Pozwolił słowom zawisnąć między nimi. – Zostawmy to teraz, dobrze?

Skinęła głową i zamilkli na resztę piosenki.


~~~~~~


- To miejsce roi się od mugoli. – Lucjusz mruknął, gdy stopa natrafiła na jego łydkę. Spojrzał na Syriusza. – No cóż, tak jest.
- Więcej niż połowa tych mugoli pomagała posprzątać i naprawić zamek. Zachowuj się.

Nieznaczny uśmiech wykrzywił kącik ust Lucjusza.

- Posłuchaj, Black...
- Syriuszu. Taniec.
- Ale...
- Teraz.

Para ruszyła na parkiet, zostawiając Lucjusza i Severusa samych przy stole.

- Przeklęty wilkołak. Akurat wtedy, gdy mieliśmy zacząć się kłócić.
- Lucjuszu.
- Co? – Lucjusz uniósł brew, zerkając na partnera. Mistrz Eliksirów patrzył w dal. – Jak wiele czasu zostało do chwili, w której Knot zrobi z siebie durnia?
- Godzina?
- Powiedziałbym, że pół.

Kochankowie spojrzeli na siebie.

- Przyjmuję zakład – powiedział Severus. Lucjusz pociągnął nosem i strzepnął sobie włosy z ramienia.


~~~~~~


To nie była ani godzina, ani jej połowa, gdy Minister Magii podniósł się ze swego miejsca i zaczął stukać w kieliszek, by zwrócić na siebie uwagę. Trzy kwadranse sprawiły, że obaj Ślizgoni spiorunowali go wzrokiem.

Zespół skończył piosenkę z rozmachem i wszystkie oczy zwróciły się w stronę stołu prezydialnego.

- Chciałbym powiedzieć kilka słów.
- Właśnie to zrobiłeś!

Anonimowy krzykacz sprawił, że w tłumie rozległy się chichoty. Spojrzenie Knota było przepełnione smutkiem, ale zapalczywe.

- Jak wiecie, czarodziejski świat walczył z plotkami i pomówieniami. – Głośne prychnięcie z parkietu spowodowało, że przerwał, ale po chwili ciągnął dalej. – Ja, jako Minister Magii, chciałbym przeprosić wszystkich tych, którzy zostali skrzywdzeni przez bezpodstawne oskarżenia, które były takim utrapieniem. Oficjalnie przepraszam rodziny Ślizgonów i wszystkich innych, którzy znaleźli się pod ostrzałem niepokoju, który nękał nasz świat. W naszej intencji jest to, z poparciem was, ludzi, by nic takiego nigdy więcej się nie wydarzyło. Jedność, obu naszych partii i liderów, jest...
- To wspaniałe, Ministrze. – Lucjusz wstał, ściągając na siebie uwagę całego pomieszczenia. Knot zabełkotał i urwał. – Ale proszę, zachowaj swe przemowy na inny czas i miejsce. Nie potrzebujemy ich tutaj. – Machnął ręką w stronę członków zespołu, którzy przeglądali nuty i unikali piorunującego wzroku purpurowego już Ministra. – To czas na świętowanie. Usiądź więc, starcze, i pozwól reszcie z nas korzystać z życia.

Spontaniczny aplauz sprawił, że Knot wyszedł sztywnym krokiem z pomieszczenia. Zespół zaczął znów grać, wywołując radosne zamieszanie. Krzyk Seamusa i pisk Sashy było słychać ponad zgiełkiem.

- Doskonale powiedziane.
- Ten mężczyzna to głupiec. – Lucjusz pociągnął łyk i skrzywił się. – I ma okropny gust w kwestii wina. – Rozejrzał się. – Mój domowy skrzat tu pracuje, prawda? Zgredek!

Skrzat pojawił się, a jego oczy rozszerzyły się.

- Zgredek nie jest więcej pana służącym!

Lucjusz zmrużył oczy, patrząc na stworzenie.

- Znasz Manor. Przynieś jakieś przyzwoite wino na ten stół i wszystkie, przy których siedzą Ślizgoni.

Zgredek gapił się na niego.

- Pan nie może rozkazywać Zgredkowi!
- Natychmiast!

Kieliszek Lucjusza przewrócił się, rozlewając merlota na jego kolana.

- No dobrze! Ale tylko dla dobra panicza Harry'ego Pottera! – Zgredek zniknął z głośnym trzaskiem.
- Niewdzięczna bestia.
- Traktowałeś go surowo.

Lucjusz posłał kochankowi cierpkie spojrzenie.

- Nie zaczynaj.

Severus uśmiechnął się do niego i podał mu serwetkę.


~~~~~~


Niewyraźne dźwięki zespołu odbijały się echem w pustym korytarzu. Harry stał na szczycie schodów do zamku i patrzył w ciemność.

Cień poruszył się w pobliżu barier. Harry odsunął się od kamienia, o który się opierał, i ruszył w dół po schodach. Nocne powietrze było chłodne i sprowadziło kolor na jego policzki i usta. Owinął płaszcz wokół swego ciała i spotkał boga w połowie drogi nad jezioro.

Poroże uniosło się wysoko w powietrze. Ciało pół-człowieka, pół-jelenia, górowało nad nim. Ciemne oczy nie miały białek, tylko światło tysiąca gwiazd. Potężna klatka piersiowa Cernunnosa**** wznosiła się i opadała z każdym głębokim oddechem, jaki wziął.

- Nie jesteś tym, który mnie ocalił.

Bóg przechylił głowę.

- Zgadza się.
- Kto to był?
- Ojciec nas wszystkich.

Harry skinął głową.

- Czy nic... nic mu nie jest?

Cernunnos odchylił głowę w tył i roześmiał się.

- Harry Potterze. Jesteś ucztą dla tych starych oczu. – Spoważniał i napotkał spojrzenie chłopaka. – Dagda żyje w nas wszystkich. Tutaj. – Dotknął jego klatki piersiowej. – I tutaj. – Dotknął czoła Harry'ego. – Pani***** ponownie spaceruje po ziemi. Wszyscy obudziliśmy się ze snu.

Bóg odwrócił wzrok w kierunku pełzającej ciemności Zakazanego Lasu. Spojrzał z powrotem na Harry'ego i uklęknął.

- Harry Potterze, zrobiłeś zdumiewającą rzecz. Ale równowaga musi zostać zachowana, jak we wszystkim. W naturze nie ma próżni, chłopcze. Pamiętaj o tym.

Lewa dłoń Harry'ego zwinęła się w pięść.

- Jak wiele czasu mi zostało?

Bóg wstał.

- Tego nie wiem. – Ciemne oczy pociemniały, gdy chmura przesłoniła księżyc. – Będziemy na ciebie czekać, Marzycielu. Znasz nasze ścieżki i imiona. – Potężne uda boga napięły się, gdy ten odwrócił się i pobiegł do lasu. Harry obserwował, jak się oddala.

Cisza nocy osiadła wokół niego. Spojrzał w niebo, obserwując znajome konstelacje.

- Dziękuję za ostrzeżenie. – Jego głos nie był niczym więcej niż szeptem. Wziął kolejny wdech, ale wypuścił powietrze bez słowa. Miał czas – po prostu nie tak dużo, jak miałem nadzieję mieć. Przełknął ciężko i pochylił głowę.

Słabe dźwięki muzyki i śmiech musnęły jego uszy, sprawiając, że się odwrócił. Zamek jarzył się na tle aksamitnej nocy i Harry przez chwilę widział go tymi samymi oczami co w chwili, gdy po raz pierwszy przybył do Hogwartu. Uśmiechnął się i ruszył z powrotem do Wielkiej Sali.


~~~~~~


- Harry?

Świętowanie dobiegło końca i był z powrotem w dormitorium. Odłożył stos książek i odwrócił się do drzwi.

Draco wsunął się do środka i zamknął za sobą drzwi. Oparł się o nie i obserwował mniejszego chłopaka.

- Draco. – Harry pozwolił rękawom opaść na jego dłonie, ukrywając lekkie dreszcze. Za bardzo się dziś zmęczył i jego ciało zaczynało protestować.

Draco zrobił krok naprzód, a potem jeszcze jeden i kolejny, aż w końcu trzymał Harry'ego w ramionach, chowając nos w rozczochranych włosach.

- Draco? – Wyszło bardziej jak pisk.
- Nie umiesz tańczyć, Potter.

Harry uśmiechnął się.

- Wszyscy o tym wiedzą. – Poklepał blondyna po plecach.
- To, co zrobiłeś dla Ginny, było bardzo miłe.
- Ona jest... Gin. Nie zasługuje na to, by siedzieć całą noc i patrzeć, jak wszyscy inni tańczą.
- Nie zatańczyłeś ze mną.

Harry odsunął się i spojrzał na niego.

- Nie umiem tańczyć, Draco. To byłaby katastrofa. Poza tym, kto by prowadził?
- Ja!

Harry uniósł brwi.

- Co, chciałbyś prowadzić?

Uśmiechnął się z łatwością.

- Co ty na to, by żaden z nas nie prowadził?

Draco dotknął kącika ust Harry'ego, a jego spojrzenie pociemniało.

- Mogę z tym żyć.

Śmiech Harry'ego rozbrzmiał w pokoju.


~~~~~~


Dyrektor westchnął i odłożył list na puste biurko.

Ozdobna pieczęć Ministerstwa zajmowała cały róg strony. Krótkie pismo wywołało ból głowy, który osiadł tuż za jego oczami.

Albus wstał i podszedł do okna. Na szybach było wiele pęknięć, ale okna wytrzymały oblężenie. Spojrzał na dzieci, które wyjeżdżały ze swymi rodzicami. Ich przepełnione szczęściem głosy były stłumione przez zaklęcia otaczające jego gabinet, ale ich radosne twarze mówiły same za siebie.

Jego ręce spoczywały na parapecie. Spojrzał na nakrapianą skórę, naznaczoną wiekiem i blednącymi bliznami. Było zbyt wiele wojen. Pochylił głowę.

Wkrótce zejdzie na dół i odciągnie Harry'ego na bok. Wkrótce będzie musiał roztrzaskać nadzieje, które pomogły chłopakowi przebrnąć przez nadmiar bólu i cierpienia. Wtrącanie się Knota roznieciło gniew Albusa, ale miał zbyt mało władzy, by powstrzymać pulchnego mężczyznę. Będzie musiał odwołać się do sądów i wiedział, że Knot będzie się wahał i przeciągał postępowanie tak długo, jak tylko będzie mógł – na przekór jemu.

Wkrótce będzie musiał powiedzieć Harry'emu, że nie wróci ze swym ojcem chrzestnym i nową rodziną. Ale na razie poczeka i poobserwuje radość szczęśliwych rodziców i uczniów, którzy wracają razem do domu.

Zignorował ostry ból, który pojawił się w jego piersi.


~~~~~~


Dyrektor zakończył szybciej semestr, ku uciesze uczniów. Oficjalne egzaminy, takie jak sumy i owutemy, zostały opóźnione o rok, by uczniowie mieli czas na to, by wydobrzeć po przejściach. Harry był zadowolony – poważnie opuścił się w nauce i musiał się podciągnąć.

Większość uczniów wyjechała z rodzinami w dzień po uroczystości. Pozostała ich tylko garstka, w tym część Ślizgonów, oraz reszta Zakonu. Grupy architektów przybyły, by naprawić i odbudować zamek w nadchodzących tygodniach. Renowacje miały potrwać całą letnią przerwę.

Harry usiadł na brzegu szpitalnego łóżka i machał nogami. Skrzydło szpitalne było puste, jeśli nie liczyć jego i krzątającej się pani Pomfrey. Uzdrowiciel Fabing wrócił do Św. Mungo z resztą obłożnie chorych pacjentów.

- Tutaj jesteś, mój drogi. – Uzdrowiciel zostawił Pomfrey listę eliksirów, które Harry musiał przyjmować. Wszystkie smakowały paskudnie, ale Harry o to nie dbał. Poprawa stanu jego gardła była już zauważalna. Mogę znieść eliksiry. Tak długo, jak działają.

Blizny straciły już większość ze swej wściekłej czerwieni. Wciąż były wypukłe i bolały przy dotknięciu, ale przyzwyczaił się do nich. Został pouczony o tym, by mówił tak mało, jak to było możliwe, i odpoczywał tak dużo, jak tylko mógł. Harry oczekiwał tego lenistwa. Kiedy będzie mógł się lenić.

Pomfrey zabrała od niego puste fiolki i zakrzątnęła się w alejce. Jego leczenie uwzględniało również maści, które musiał nakładać na blizny. Były lepkie i nieprzyjemne, ale musiał aplikować je tylko przez następny miesiąc.

Odległe drzwi otworzyły się, ukazując szczupłą postać Mistrza Eliksirów. Severus przeszedł alejką, docierając w końcu do chłopaka.

- Zabrałeś swoje eliksiry?

Harry skinął głową.

- A maści?

Wskazał na otwarte drzwi do gabinetu pielęgniarki.

- Phi. – Severus usiadł na łóżku stojącym naprzeciwko i położył dłonie na kolanach. – Powiedziałeś Blackom?

Harry spojrzał na niego. Czarne oczy były nie do odczytania, ale lśniły w jasnym świetle pomieszczenia. Pokręcił głową.

- Dlaczego? Stanie się to dla nich oczywiste, gdy wsiądziesz jutro do pociągu.

Harry odwrócił wzrok. Szyby w skrzydle szpitalnym wciąż nie zostały wymienione. Słabe światło wypełniało pomieszczenie, oświetlając zbłąkane drobinki kurzu i tańcząc z nimi w powietrzu. Niebo było błękitne, ale usiane puszystymi chmurami.

- Harry.
- I zniszczyć tę odrobinę spokoju, którą teraz mam? – Szept był głośny w cichym pokoju. – Syriusz będzie wściekły. Ginny się rozpłacze. Proszę pozwolić mi na jeden dzień więcej. To wszystko, czego chcę.
- Dyrektor przyrzekł, że zostaniesz przekazany swemu opiekunowi.
- To było zanim zabili Percy'ego.

Percy Weasley został napiętnowany jako zdrajca czarodziejskiego świata. Jego proces miał się odbyć w dzień uroczystości, ale śmierciożercy wyprzedzili Wizengamot w egzekucji. Eskorta Percy'ego została napadnięta, a Aurorzy zabici. Sam Percy został obdarty ze skóry i przybity do drzewa z podciętym gardłem. Miejsca pobytu i nazwiska reszty mrocznej armii zginęły razem z nim.

- Czy twoi krewni zostali poinformowani o... o tym, co się stało?

Harry wzruszył ramionami.

- Potter. Jeśli nie wiedzą...
- Mają to gdzieś. – Spojrzenie Harry'ego było rozjarzone i ucięło w pół zdania wypowiedź starszego czarodzieja.
- Potter, jeśli cię skrzywdzą...
- Nie zrobią tego. – Uśmiech wykrzywił kąciki ust Harry'ego. – Proszę mi zaufać. – Jego oczy miał barwę najciemniejszej zieleni, jaką Severus kiedykolwiek widział.

Mistrz Eliksirów zacisnął wargi.

- Jesteś irytującym chłopakiem.

Harry zaczął się szczerzyć.

- Jesteś bezczelnym, lekkomyślnym, zbyt ufnym...
- Ja też będę za panem tęsknił, profesorze.
- Nic takiego nie powiedziałem.

Harry zsunął się z łóżka, gdy podeszła Pomfrey.

- Wiem – powiedział. Zatrzymał się. – Nie będę tam długo, wie pan. Tylko tydzień albo dwa. – Jego spojrzenie powróciło na otwarte okno. Jego oczy śledziły coś, co tylko on mógł zobaczyć. – Będę u Syriusza najpóźniej w lipcu.
- Skąd to wiesz?

Harry odwrócił się do niego. Jego zielone oczy ściemniały prawie do czerni. Uśmiechnął się i uniósł palec do ust. Potem odwrócił się, by przywitać Pomfrey, a jego oczy znów się zmieniły. Wziął od niej maści, skinąwszy głową z podziękowaniem, i zostawił ich oboje.

Severus wpatrywał się przez chwilę w drzwi, po czym wstał. Spuścił wzrok na podłogę i poczuł dreszcz przemykający wzdłuż jego kręgosłupa. Podniósł połyskujące czernią pióro i obrócił je między palcami. Wyjrzał przez okno, ale nie zobaczył nic poza niebem i chmurami.

- Wyciągniemy cię stamtąd przed lipcem, Potter. – Zacisnął dłoń wokół pióra. – Bez względu na to, co powiesz. – Pochylił głowę i opuścił pomieszczenie. Cień przesunął się po podłodze – teraz ptak, wcześniej człowiek. Morrigan usiadła w oknie i uśmiechnęła się szeroko.

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz