Pod trybunami

3.9K 288 41
                                    

  Harry zwrócił twarz w stronę słabego wiosennego słońca i westchnął. Zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, lekko odsuwając ręce od ciała i rozkoszując się światłem na swojej twarzy.

- Harry? – Draco owinął ręką talię Harry'ego, nieznacznie popychając mniejszego chłopaka. – Chcesz zejść na boisko do quidditcha?

Informacja o tym, że uczniowie będą mogli wyjść na zewnątrz, spotkała się poprzedniego wieczora z ogłuszającym aplauzem – czymś, co nawet Harry mógł dobrze usłyszeć w skrzydle szpitalnym. Draco i jego pozostali współdomownicy pognali do jego pokoju zaraz po kolacji, by przekazać mu dobre wieści. Uzdrowiciel Fabing i pani Pomfrey nie chcieli wypuścić Harry'ego, ale z garstką Ślizgonów i kilkoma byłymi Gryfonami udało mu się wykraść bruneta ze skrzydła tego ranka.

Harry uśmiechnął się słabo do swojego chłopaka i skinął głową.

- Taaa. Dobrze będzie zobaczyć boisko... Nawet mimo tego, że nie możemy w tej chwili zagrać.
- Tak. – Draco poprowadził mniejszego chłopaka z dala od wiecznie czujnych spojrzeń członków Zakonu, w stronę szatni.
- Czy dyrektor mówił cokolwiek o tym, żeby nie schodzić dziś na boisko? – Harry wyciągnął lekko szyję, by zobaczyć, czy ktoś jeszcze zmierza w tym samym kierunku.
- Jeśli tak, to nie zwróciłem na to uwagi. – Draco machnął ręką i prychnął. – Poza tym to boisko do quidditcha! Obserwatorzy Sam-Wiesz-Kogo nie będą siedzieć wokół pustego stadionu i patrzeć, jak trawa rośnie.
- Więc co my będziemy tam robić? – Harry spojrzał z ukosa na blondyna.

Draco odwrócił się i spojrzał znacząco na Harry'ego.

- Będziemy zachowywać się tradycyjnie i migdalić się pod trybunami. To było moim długoletnim marzeniem, a teraz, gdy mamy taką możliwość, uważam, że powinniśmy z niej skorzystać.

Śmiech Harry'ego było słychać aż do samego zamku.


~~~~~~


- Czy ty słyszałeś te dziwadła? – Ron oparł się o ścianę zamku, a jego twarz wyrażała skrajną odrazę. – To jest obrzydliwe.

Michael skinął głową, po czym zamarł na widok Percy'ego Weasleya, który szedł w stronę swojego młodszego brata.

- Ron. – Spojrzenie Percy'ego spoczęło na chwilę na Krukonie. – Dlaczego nie jesteś na zewnątrz, ciesząc się słońcem? – Percy oparł się o ścianę zamku obok brata, prawie stykając się z nim ramieniem.
- Ja... uh, tylko... yyy... – Ron poruszył się nerwowo, posyłając Michaelowi spanikowane spojrzenie.
- Ron i ja po prostu rozmawialiśmy. – Michael przyglądał się starszemu Weasleyowi, który odepchnął się od ściany, by stanąć naprzeciw niego.
- Ach. – Percy napotkał spojrzenie Michaela i uśmiech rozbawienia pojawił się na jego twarzy. – Doskonały dzień na quidditcha, nie sądzisz?

Michael przełknął złośliwy uśmieszek i skinął głową.

- Owszem. – Spojrzał w stronę boiska i udał, że wzdycha z rozczarowaniem. – Jaka szkoda, że rozgrywki zostały odwołane.
- Tak, szkoda. – Percy ponownie oparł się o ścianę zamku i skrzyżował ręce na piersi. – Szkoda też, że Ślizgoni są jedynymi, którzy zeszli dziś na boisko. Szkoda by było, gdyby te cymbały zostały uwięzione w szatni Gryfonów, nieprawdaż?

Ron przesuwał wzrokiem pomiędzy dwoma czarodziejami, jakby oglądał pojedynek.

- Ale dyrektor nie pozwoliłby na to – zauważył Ron. – Poza tym pewnie ma tam kilka osób, które upewniają się, czy nikt nie wyślizgnie się do lasu. – Wyraz obrzydzenia pojawił się na jego twarzy. – Jak Potter i reszta jego Ślizgonów.
- Cóż, czy to nie szczęśliwy przypadek, że to ja jestem tym, który obserwuje dziś boisko?* – Percy mrugnął do swego małego braciszka i obrócił się, by spojrzeć na Michaela. – Mam na myśli to, że dyrektor przydzielił mi ten obowiązek, myśląc, że nikt przy zdrowych zmysłach nie pójdzie dziś na boisko... Zbyt blisko do lasu, jak na czyjkolwiek gust.
- Cóż, nikt przy zdrowych zmysłach by tam nie poszedł... co z pewnością wyklucza Pottera. – Michael skinął nieznacznie głową w stronę starszego czarodzieja i uśmiechnął się nikczemnie do Rona. – Chodź, Ron. Dzień się marnuje. Zobaczymy, czy znajdziemy innych, co?
- Uh... – Ron zamarł i nerwowo przesunął wzrokiem pomiędzy dwoma czarodziejami. – Jasne. Taaa. – Odepchnął się od ściany i ruszył za Michaelem, machając nieznacznie starszemu bratu.

Nie zobaczył błysku, który pojawił się w oczach Percy'ego, ani tego, że uśmiechnął się krzywo, gdy obaj chłopcy odeszli.


~~~~~~


- Michael! – wysyczał Ron, ciągnąc drugiego chłopaka za rękaw. – Czemu to powiedziałeś? Teraz w ogóle nie będziemy mogli zejść na boisko...**
- Ron, mógłbyś się zamknąć?! – Michael wyrwał rękę z uścisku Rona i skrzywił się, patrząc na Gryfona. – Twój starszy brat właśnie dał nam pozwolenie na to, byśmy robili na boisku, co nam się żywnie podoba, ty fujaro! A teraz się zamknij i chodź za mną.
- Ale... ale... – Ron zająknął się, potykając się o własne nogi, gdy ruszył za Krukonem.
- No naprawdę, Gryfoni... – Michael pokręcił głową, mamrocząc pod nosem. – Rusz się, Ron!

Zwolnili, zbliżając się do stadionu, ściskając mocniej różdżki w dłoniach i nasłuchując jakichkolwiek dźwięków ich ofiar. W końcu zauważyli ich pod trybunami Slytherinu. Draco siedział na małej ławeczce, trzymając Harry'ego na kolanach, i obaj śmiali się cicho z czegoś, czego Ron i Michael nie mogli dosłyszeć.

- Miło byłoby zagrać znów w quidditcha. – Harry zsunął się z kolan Dracona i zrobił kilka kroków w stronę boiska, patrząc na obręcze. – Brakuje mi tego.

Draco stanął za nim, opierając dłonie na szczupłych ramionach.

- Będzie miło, gdy cały ten bałagan się skończy.

Michael uchwycił spojrzenie Rona i skinął głową. Wyskoczyli z ukrycia, wskazując różdżkami na Ślizgonów.

- Petrificus Totalus!


~~~~~~


- Syriuszu? Widziałeś gdzieś Harry'ego? – Remus wystawił głowę zza rogu i zajrzał do salonu. – Syriuszu?
- Nie, nie widziałem. – Animag spojrzał na mapę, którą obserwował, i pokręcił głową. – Ale prawdopodobnie jest na zewnątrz z Draconem.
- Hmm. – Głowa Remusa zniknęła ponownie w ich sypialni. Syriusz wstał i wszedł za kochankiem do pokoju.
- Dlaczego? – Wychylił się zza framugi i patrzył, jak Remus nerwowo kręci się po pomieszczeniu.
- Nie wiem. – Oczy wilkołaka błysnęły złotem w przytłumionym świetle. – Po prostu mam złe przeczucie.
- Będzie dobrze, Lunatyku. – Syriusz podszedł bliżej i wziął żylastego mężczyznę w objęcia. – Po prostu się zrelaksuj. Musimy być czujni i wypoczęci, a nie zmęczeni i markotni. Wszystko z nim w porządku, jest z Draconem i pozostałymi Ślizgonami. Wątpię w to, że cokolwiek mogłoby mu się stać.

Napięcie wciąż nie opuściło ciała Remusa.

- Wiem, że to, co mówisz, jest przypuszczalnie prawdą. – Wilkołak z westchnieniem rozluźnił się w uścisku swego kochanka. – Ale nadal mam wrażenie, że coś jest nie tak. – Odwrócił głowę w stronę okna, przestępując z nogi na nogę. – Nie wiem dlaczego.


~~~~~~


Hagrid zakopał ciało Kła blisko chatki, ustawiając tam małą tabliczkę, widoczną przez okno z jego ulubionego krzesła. Pół-olbrzym pociągnął nosem w kubek z herbatą, ocierając oczy w przemoczoną już, czerwoną chusteczkę.

Odstawił kubek z westchnieniem, wstając z jękiem i podchodząc do kominka, by sprawdzić gulasz. Skrzywił się, gdy jego kolana zaskrzypiały i trzasnęły, a prawe prawie ugięło się pod nim, gdy pochylił się, by spróbować jedzenia. Jego lewa ręka automatycznie powędrowała w kierunku lewej strony paleniska, gdzie zawsze leżał Kieł, wygrzewając się w cieple kominka. Oddech uwiązł mu w gardle, a on jeszcze raz zakrył oczy. Bez niego to już nie to samo. Odchrząknął i pokręcił głową, a jego kędzierzawe włosy przykleiły się do wilgotnych policzków.

Zatrzymał się w trakcie kuśtykania do krzesła, wyglądając przez okno z grymasem na twarzy. Pokonał niewielką odległość i gwałtownie otworzył druga okiennicę, opierając rękę na parapecie i mrugając szybko.

Zwierzęta opuszczały las.


~~~~~~


- Albusie?

Dyrektor podniósł wzrok znad stosu papierów, wpatrując się w Minerwę przez swoje okulary.

- Tak?

Wicedyrektorka podeszła do ogromnego biurka, trzymając w dłoniach czerwoną kopertę. Albus westchnął, opuszczając ramiona, i wziął list od Minerwy, przełamując pieczęć.

Jego usta zwężały się z każdą linijką, którą przeczytał. Odłożył list na biurko, na szczyt innych papierów, i zdjął okulary, niedbale rzucając je na kupkę. Minerwa uniosła brew.

- Ministerstwo uznało za stosowne poinformować mnie, że jakakolwiek czarna magia, której użyli Ślizgoni, spowodowała drastyczną reakcję w mugolskim świecie. – Albus odsunął krzesło i wstał, podchodząc do okna i spoglądając przez nie na zadowolone twarze uczniów, którzy bawili się na zewnątrz. – Najwyraźniej powróciły stare miejsca kultu, likwidując budowle, które powstały na nich. Podobno w kilku miejscach widziano bogów i boginie. – Oparł się o chłodne kamienie zamku, opierając ręce na parapecie. – Zdaje się, że mugolski świat znalazł się w dość kłopotliwym położeniu, a Minister obwinia o to Ślizgonów.***
- Ach. – Minerwa przeszła przez pokój, by stanąć obok niego, również obserwując dzieci. – Ma jakiś dowód?

Albus rozważał to przez długą chwilę, po czym skinął głową.

- Podejrzewa, to wszystko. Nie byli zbyt dyskretni w kwestii książek, które studiowali, i plotka rozniosła się błyskawicznie.
- Nie ma sposobu, by powstrzymać... cokolwiek, co zrobili. – Minerwa ukryła dłonie w rękawach i wzruszyła ramionami. – Choć złamali ministerialne prawo.
- Nie, nie złamali. – Oczy Albusa odzyskały odrobinę dawnego blasku po raz pierwszy od tygodni. – Nie wyszli z premedytacją i nie przywołali bóstw w obecności mugoli. To, co zrobili, jest całkowicie legalne – oraz aprobowane przez większość przestrzegających tradycję rodzin w czarodziejskim świecie.

Minerwa odwróciła się nieznacznie, a niewielka zmarszczka pojawiła się między jej brwiami.

- Ale Knot wciąż może im robić problemy, zwłaszcza Harry'emu, jeśli przeciągnie prasę na swą stronę.
- Niech tylko spróbuje. – Głos Lucjusza sprawił, że oboje podskoczyli i odwrócili się w kierunku drzwi. Blondyn opierał się o futrynę, uśmiechając się z zadowoleniem.
- Czyżbyś wiedział w sprawie prasy coś, czego my nie wiemy, Lucjuszu? – Albus z powrotem usiadł na swym krześle, łącząc palce dłoni na kolanach.
- Prorok Codzienny jest pod moją kontrolą, a jak wiecie, jest to najchętniej czytana gazeta w czarodziejskiej Brytanii. – Lucjusz odbił się od drzwi i wszedł do pokoju. Ręce nadal miał skrzyżowane na piersi, wyrażając tym całkowite zadowolenie z siebie, a na twarzy miał swój firmowy uśmieszek.
- To wciąż nie przesłania wpływu innych gazet... – zaczęła Minerwa.
- Nie martw się innymi gazetami. – Podbródek Lucjusza uniósł się o ułamek cala, gdy mężczyzna na nią spojrzał. – Zajmę się nimi.
- Albusie. – Minerwa zwróciła się do dyrektora, które ze znużeniem uniósł dłoń.
- Wolałbym, by zostało to zrobione w legalny i odpowiedni sposób, Lucjuszu. – Albus napotkał jego chłodne spojrzenie. – Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebują Ślizgoni, jest więcej plotek o nich.
- Ależ dyrektorze Dumbledore. – Uśmiech był niewielki i złośliwy. – Poczułem się szczerze urażony. Z pewnością wie pan, że nigdy nie zrobiłbym czegoś tak... – Błysk w jego oczach zmienił się w czyste zło. – ...złośliwego i celowo zagrażającego mojej reputacji. – Albus skrzywił się i odwrócił wzrok, uznając argument starszego Malfoya. – Nie bójcie się – prawie mruknął i odwrócił się, wychodząc z pomieszczenia tak powoli, że Minerwa pozostała w tej samej pozycji, gdy w końcu wyszedł.
- Albusie, chciałabym, byś zrobił coś z tym, jak pan Malfoy traktuje...
- To jest Lucjusz, Minerwo. – Iskierki całkowicie zniknęły z oczu Albusa i tylko z tego powodu Minerwa była gotowa garściami wyrywać Malfoyowi włosy. – Mamy szczęście, że jest po naszej stronie. Jest nieocenionym narzędziem , którego nie chcę stracić. – Westchnął i podniósł swe okulary, wsuwając je z powrotem z lekkim grymasem. – Dziękuję, Minerwo.

Zamknęła gwałtownie usta i stanęła obok jego krzesła, wpatrując się przez kilka minut w białe włosy i niebieski kapelusz. Wyciągnęła rękę i dotknęła lekko jego ramienia, po czym odwróciła się i wyszła z pokoju, nie oglądając się za siebie.

Albus nie podniósł wzroku.


~~~~~~


Rosmerta usiadła na odsłoniętym kamieniu, spuszczając ręce pomiędzy rozsunięte kolana i pochylając nisko głowę. Pot spływał po jej karku błyszczącymi strumykami, a ona pociągnęła za sznurki sukni, nie mając dość odwagi, by ją zdjąć i iść dalej w samej koszuli.

Użyła rękawa, by otrzeć czoło, i usiadła z jękiem. Słońce w Innym Świecie było jasne, wysoko na niebie, i nieważne, jak było jej gorąco oraz jak niekomfortowo się czuła, jej gardło wciąż ściskało się na ten widok. Wracamy. Zamknęła oczy i wzniosła ręce ku słońcu, czując przepływającą przez nią radość, który przyprawiała o zawroty głowy. Wszystko powraca.

Jej ręce zostały schwytane w mocny uścisk, a ona wciągnęła gwałtownie powietrze, otwierając oczy w szoku. Spojrzała w górę na majaczącą przed nią sylwetkę, mrużąc oczy.

- Czy to jest właściwe powitanie żony wobec męża, którego nie widziała od wieków? – Głos wywołał łzy w jej oczach, a ona wyszarpnęła ręce z uścisku postaci.
- Lugh?**** – Mężczyzna cofnął się, aż w końcu mogła go zobaczyć: jego ciemne włosy i śmiejące się do niej oczy oraz szeroki uśmiech. Wrzasnęła. – Ty cholerny sukinsynu! – Rzuciła się na niego, zwijając palce w szpony.
- Nooo, i to jest moja żona!


~~~~~~


Sasha i Seamus siedzieli na trawie przy szklarniach, bezpiecznie ukryci przed wzrokiem innych uczniów. Ciemne włosy Sashy lśniły w świetle słonecznym nawet wtedy, gdy zadrżała pod wpływem ochładzającego się, popołudniowego powietrza. Seamus uniósł różdżkę i rzucił na jej ubrania zaklęcie ogrzewające, po czym uśmiechnął się, mimo kłopotów.

- To takie dziwne uczucie. – Uniosła twarz w stronę słońca i zamknęła oczy; jej ciemne rzęsy odznaczały się na bladych policzkach. – Wiedzieć, że ma się wydarzyć coś tak przerażającego, gdy jest się tu, ciesząc się słońcem.
- Taaa. – Seamus podciągnął kolana do klatki piersiowej i luźno owinął wokół nich ręce, opierając podbródek na szczycie prawego kolana. – Ale to pierwszy raz, gdy ty i ja jesteśmy w bezpośrednim niebezpieczeństwie. Harry miał tak od lat.

Sasha otworzyła oczy i spojrzała na niego, przybierając poważny wyraz twarzy.

- Masz rację. Nie pomyślałam o tym. – Pozwoliła swemu spojrzeniu odpłynąć w bok, żując dolną wargę i myśląc. – Myślisz, że to dlatego tak bardzo się stara?
- Kto? Harry? – Seamus prychnął. – Nie wiem. On zawsze taki był.
- Smutne. – Pokręciła lekko głową, a jej nadmierna powaga złagodniała, gdy dziewczyna ponownie skupiła się na Seamusie. – Nie chcę, żeby ten dzień dobiegł końca. – Uśmiechnęła się smutno i z lekkim przestrachem.

Seamus opuścił kolana i sięgnął po nią, przyciągając ją do siebie i mocno obejmując.

- Będzie dobrze, naprawdę – wymamrotał w jej ciemne włosy, jedną dłonią przeczesując luźne pasma, które spływały po jej plecach. – Wszystko będzie w porządku?
- Tak? – Zadrżała lekko, obejmując jego szyję. Ukryła twarz w zgięciu jego szyi. – Część mnie jest spokojna, ale część jest przerażona.
- Ja też tak mam. – Seamus pogładził jej plecy, tuląc ją mocno przez długą chwilą. – Ja też. – Oparł brodę na jej ramieniu i zamknął oczy.Ktokolwiek tam jest... Jeśli mnie słuchasz, nie pozwól, by Sashy stała się krzywda, proszę. Otworzył oczy i spojrzał na rozświetlony teren. Lekki wietrzyk w końcu ustał i ciepło słońca zaczęło różowić ich ręce i policzki. Słyszał dźwięk owadów w krzakach, a zapach świeżo ściętej trawy był mocno wyczuwalny w powietrzu. Proszę. Zamknął ponownie oczy i zwalczył dreszcz, wciągając zaskoczoną Sashę na swoje kolana i uśmiechając się, gdy usłyszał jej pełen zdziwienia śmiech. Nie pozwól, bym ją stracił.


~~~~~~


Gwyn ap Nudd stał na rozdrożu.

Drogowskaz już dawno obrócił się w pył, a dwie z trzech Bram prawie zniknęły; ich lakierowane łuki były połamane i szare. Spojrzał na ostatnią Bramę, a potem odwrócił się i zaczął rozmyślać nad skrzyżowaniem dróg. Stanął na środku, wpatrując się w każdą drogę przez długie minuty, po czym kręcił głową i odwracał się do następnej.

Zostawił za sobą zniszczone jedwabie i delikatne lny. Stał w tym, co miał na sobie tak wiele tysięcy lat temu – w starej skórzanej zbroi, z mieczem przywiązanym do pleców. Jego sponiewierana czarna peleryna próbowała owinąć wokół jego nóg, gdy się poruszył. Niezwiązane włosy były obcięte na krótko, a ich końcówki od czasu do czasu wpadały mu do oczu.

Żadna z dróg go nie przyzywała, tak samo jak żadna z Bram. Oparł ręce na biodrach i patrzył, a jego gniew narastał. Po raz ostatni zatoczył niewielkie koło, zanim wywarczał przekleństwo i ruszył w kierunku pozostałości po drogowskazie. Kontemplował je przez chwilę, a następnie spojrzał w Ciemność. Przylgnęła do skrzyżowania, otaczając wieńcem porozbijane szczątki starych Bram i liżąc brzegi dróg. Skrzywił się na ten widok, stawiając jedną stopę na szczycie zniszczonej podstawy drogowskazu i przechodząc nad nim, prosto w Ciemność.


~~~~~~


- Nie widzę Dracona. – Severus opierał się o okno; jego skóra była lekko zaróżowiona po czasie, jaki spędził na zewnątrz.

Lucjusz podszedł do niego od tyłu, opierając ręce po obu stronach okna i przytrzymując Mistrza Eliksirów w miejscu.

- On i Harry wyszli na zewnątrz cieszyć się słońcem. – Był zmuszony pochylić się lekko, by oprzeć głowę na ramieniu Severusa. Nie, żeby miał kiedykolwiek powiedzieć Severusowi, że musiał się garbić, by to zrobić – swoje życie cenił bardziej od tego.

Severus skrzywił się i odsunął go, zerkając na niego, zanim z powrotem skupił swą uwagę na terenach na zewnątrz.

- Draco powinien wiedzieć lepiej i nie wychodzić tylko z Harrym. – Długie palce Severusa zaczęły stukać w parapet. – Jeśli coś się stało...
- Severusie. – Lucjusz przycisnął wargi do czarnych włosów. – Nic im nie jest. Wszyscy Ślizgoni na nich patrzą, a pozostali członkowie Zakonu strzegą barier. Jest dobrze.

Severus przestąpił z nogi na nogę, wciąż bębniąc palcami.

- Całkowicie wierzę w naszych Ślizgonów. – Jego palec wskazujący rozpoczął szybko uderzać w kamień. – Jednak ani oni, ani członkowie Zakonu, nie wiedzą, z czym mają do czynienia.
- To prawda. – Lucjusz westchnął i opuścił ręce, aż jego dłonie opierały się obok dłoni Severusa. – A czy ty wiesz, z czym masz do czynienia? Czy to by coś zmieniło, gdybyś był tam, przepracowując się, gdy w rzeczywistości musisz oszczędzać siły na dzisiejszy wieczór?

Palce Severusa przestały się poruszać.

- Jesteś próżnym draniem, gdy masz rację.

Lucjusz uśmiechnął się, a skóra wokół jego oczu zmarszczyła się nieznacznie.

- Oczywiście, że jestem.
- Ty...
- Albus dostał list. – Lucjusz przerwał Mistrzowi Eliksirów, zanim ten zdążył rozpocząć swą tyradę.
- Na temat...?
- Stare miejsca kultu powracają. – Lucjusz owinął prawą rękę wokół wąskiej talii, którą miał przed sobą. – Bogowie byli widziani przez mugoli.
- A Ministerstwo robi wokół tego zamieszanie. – Severus chwycił jego rękę, ale myślami był gdzie indziej. – Czarodziejskiemu światu ciężko będzie po tym ukryć swe istnienie... Już sama ilość uroków wymazujących pamięć, które trzeba będzie rzucić, zwala z nóg.
- To prawda. – Blondyn pochylił głowę i dotknął wargami ramienia Severusa. Jego pocałunek nie był niczym więcej niż tylko muśnięciem skóry na materiale. – Knot jest całkowicie wściekły.
- Z pewnością – mruknął Severus i powiercił się w objęciach Lucjusza. Nie, żeby on kiedykolwiek przyznał, że się wierci, pomyślał Lucjusz z uśmiechem. Przewrócił oczami i przytrzymał ręce w tym samym miejscu.
- Albus zdawał się być raczej rozbawiony odwetem Ministra.
- Owszem. – Severus ponownie poruszył się bez entuzjazmu. – Knot szybko wypada z łask. Twoi nowi redaktorzy Proroka wykonali wspaniałą robotę, starając się obrócić wszystko na korzyść Pottera.
- Tak. – Lucjusz położył rękę na piersi Severusa, uśmiechając się na myśl o tym, jak dużą powierzchnię szczupłego torsu mógł przykryć jedną dłonią. – Dobrze się spisują. Mają dobrą zachętę.
- Jestem pewien. – Severus naparł na dłoń na swojej piersi i warknął. – Lucjuszu!
- Hmm?
- Co ty wyprawiasz?
- Skoro musisz wiedzieć... – Pisk, jakim to zaowocowało, nie był głośny, ale ciężki jęk już był. Wyszeptane zaklęcie zamknęło drzwi, a one zaryglowały się wraz z machnięciem nadgarstkiem.

Lucjusza i Severusa nie widziano przez resztę popołudnia.


~~~~~~


Ginny siedziała na brzegu jeziora, wrzucając kamyki do falującej wody. Słońce dobrze wpływało na jej plecy, a ogromny stos głazów osłaniał ją prawie całkiem przez chłodnym wiatrem.

- Gin? – Głoś Billa był niewyraźny.
- Tutaj, Bill! – Podniosła ciemny kamień z przebłyskami kwarcu. Uniosła go do słońca, mrużąc jedno oko, po czym cisnęła go do jeziora tak daleko, jak było to możliwe.
- Masz pojęcie, jak wiele czasu zajęło temu biednemu kamieniowi dotarcie na brzeg? – Bill pojawił się u jej boku i spojrzał na nią, szczerząc się z rozbawieniem. – Co on ci w ogóle zrobił?

Uśmiechnęła się do niego, ale uśmiech nie sięgnął jej oczu.

- Coś się stało?

Uśmiech Billa zbladł, gdy mężczyzna wpatrywał się w jej twarz. Czubkiem buta szurnął po wilgotnej ziemi, a potem wzruszył ramionami i klapnął obok niej.

- Wszystko w porządku, Gin.
- Och, to dobrze. – Skinęła głową i odwróciła się z powrotem w stronę jeziora, prawą ręką po omacku szukając innego kamienia. Spojrzała na ten, który podniosła – był szaro-biały. Naprawdę nudny. Uniosła ponownie rękę i już miała rzucić, gdy Bill ponownie się odezwał.
- Coś jest nie tak, ale mi tego nie mówisz.

Wypuściła powoli powietrze i opuściła rękę z powrotem. Odsunęła sobie grzywkę z oczu i spojrzała na niego przelotnie.

- To zabrzmi głupio – ostrzegła, z roztargnieniem turlając kamień między palcami.
- Jestem pewien, że nie. – Bill chwycił jej prawą dłoń pomiędzy swoje. – Powiedz mi, Gin.
- Cóż... – Przygryzła wargę i dalej patrzyła na jezioro, a rumieniec zawstydzenia pokrył jej policzki. – Chodzi... chodzi o... cóż... – Zamknęła mocno oczy. – Chodziotożeniemamchłopakatowszystko.
- Możesz powtórzyć? Tym razem po angielsku? – Bill chwycił ją za rękę.

Otworzyła jedno oko i spojrzała na niego, fukając, gdy zobaczyła rozbawienie na jego twarzy.

- Ty durniu! – Szarpnęła ręką, ale jego uścisk był zbyt mocny.
- Gin! – Szeroki uśmiech prawie wyrwał mu się spod kontroli. – Przepraszam. – Rozbawienie nieco zblakło. – Nie chciałem zranić twoich uczuć.
- Nie zraniłeś. – Wykorzystała jego chwilowe rozproszenie, by uwolnić rękę. – To nic. Nieważne.
- Gin...
- Zrozum! – warknęła, wrzucając kamień do jeziora tak mocno, jak tylko zdołała. – To głupie, wiem, biorąc pod uwagę to wszystko, co się dzieje, ale po prostu... – Urwała; gniew opuścił ją tak szybko, jak się pojawił. – Chciałabym nie być tu jedyną wolną dziewczyną.
- Och, Gin. – Rozbawienie z powrotem pojawiło się w głosie Billa, a ona mruknęła przez to z niezadowoleniem. – Nie jesteś tu jedyną wolną osobą. Jest ich cała masa w szkole, na świecie...
- Taaa, ale wygląda na to, że jestem jedyną dziewczyną w dormitorium, która nie ma chłopaka. – Przerwała. – Ani dziewczyny.

Bill kilkukrotnie otwierał i zamykał usta, zanim udało mu się wydobyć z nich dźwięk.

- Och... – Zamrugał gwałtownie. – Jestem pewien, że nie jest to prawda.
- Nieważne. – Przyciągnęła kolana do klatki piersiowej i objęła je rękami, opierając na nich podbródek i wpatrując się w wodę. – Chciałabym nie utykać. Wszyscy chłopcy boją się przebywać obok mnie.

Twarz Billa złagodniała.

- To nieprawda, Gin.
- Homoseksualiści się nie liczą.
- Cóż, są Syriusz i Remus, i jestem jeszcze ja...
- Miałam na myśli romantyczne okoliczności, ty bałwanie! – Gin walnęła go w ramię.
- Wiem. – Bill przysunął się bliżej i objął ją ramieniem. – Czy byłoby straszne, gdybym powiedział, że cieszę się, że nie masz chłopaka?
- Tak, chyba że natychmiast zaczniesz się tłumaczyć. Wtedy może pozwolę ci żyć.

Bill uśmiechnął się.

- Jesteś moją małą siostrzyczką, Ginny. Bardzo duża część mnie nie chce widzieć, jak dorastasz.

Odwróciła głowę i spojrzała na niego.

- Chcesz, żebym na zawsze została dzieckiem?

Bill zaczerwienił się i wzruszył ramionami.

- Część mnie owszem. – Odwrócił wzrok i teraz to on patrzył na wodę. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że każdy chłopak... – Urwał i zerknął na nią. – ...albo dziewczyna, jeśli już o tym mówimy, zostanie doprowadzony do całkowitej nerwicy przez Syriusza i Remusa, nie wspominając już o mnie...?

Ginny odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.

- Nie zrobiłbyś tego!
- Mogłabyś mi to wyperswadować, ale Syriuszowi? – Pokręcił głową i wyszczerzył się. – Nie, dzieciaku, nie ma szans, by go przed tym powstrzymać.

Wyraz przerażenia na twarzy Ginny wystarczył, by Bill wybuchnął śmiechem.

- To nie jest zabawne! – Popchnęła jego ramię, otwierając szeroko oczy. – Nigdy nie będę miała chłopaka.
- Chłopak? – Głowa Syriusza wysunęła się zza krawędzi głazu. – Jaki chłopak? – Wychylił się bardziej, a Remus rozpaczliwie trzymał go za szaty. – Ktoś chce być twoim chłopakiem?

Bill i Ginny wymienili spojrzenia, przewracając oczami.

- Nie, Syriuszu. – Ginny zerwała się na nogi, podpierając się na ramieniu Billa. – Nie ma tu żadnych chłopaków.
- Ach... – Animag otworzył usta i zamknął je, a zapał szybko zniknął z wyrazu jego twarzy. – Ach, dobrze? Tak sądzę? Ale zaczekaj... – Odwrócił się do Remusa, który puścił jego szaty i teraz wpatrywał się w Syriusza z ramionami skrzyżowanymi na piersi, energicznie stukając prawą stopą o ziemię. – Przepraszam?

Bill złapał Ginny, gdy upadła. Oboje byli bezradni ze śmiechu na widok Syriusza ściganego przez zirytowanego wilkołaka w ludzkiej postaci.


~~~~~~


- Już, obaj są związani. – Ron usiadł z powrotem na piętach i otarł czoło. Podniósł wzrok na Michaela, przełykając ślinę z trudnością. – Co teraz? – Jego koszula była przesiąknięta potem wokół szyi i pod pachami; obszar pod trybunami był bardzo nagrzany przez słońce, a przez deski, które ich otaczały, docierało niewiele wiatru.
- Cofnij się. – Michael wskazał różdżką, patrząc na dwóch chłopaków leżących na ziemi. Serce biło mu w gardle i czuł się trochę osłabiony. Mogę to zrobić. Niewielka eksplozja kolorów zaczęła przesłaniać mu wizję. Mogę to zrobić.

Ron podniósł się z przysiadu i odsunął się od chłopaków; jego niebieskie spojrzenie było żywe i nerwowe.

- Musimy się pospieszyć, jeśli chcemy przenieść ich przez bariery przed zmrokiem.
- Wiem. – Michael przesunął się, aż mógł zobaczyć oczy Harry'ego. – Witaj, dziwolągu. – Uśmiechnął się do bruneta, pokazując zęby. – Mam nadzieję, że ci się to spodoba. – Uniósł różdżkę i wskazał nią Dracona, delektując się tym, jak zielone oczy otworzyły się szerzej i zaczęły łzawić. – Avada... – Został zatrzymany, zanim reszta zaklęcia zdołała opuścić jego usta.

Ron złapał go za ramiona i potrząsnął nim brutalnie.

- Co ty sobie myślisz? – Ron miał szeroko otwarte i przepełnione paniką oczy. – To była klątwa zabijająca!
- Wiem! – Michael zerwał się na nogi i przewrócił wyższego chłopaka. Machnął różdżką na Rona, z łatwością go petryfikując. Westchnął i przeczesał dłonią włosy, mocno trzymając różdżkę przy boku. – Jesteś takim idiotą, Ron. – Pozwolił, by jego wolna ręka opadła, i pokonał niewielką odległość między nimi, wpatrując się we wściekłego rudzielca. – Przez cały czas myślałeś, że to Potter i reszta Ślizgonów są tymi złymi. – Przykucnął obok głowy Rona, ciesząc się z dezorientacji, którą widział w jego oczach. – Zdradzę ci sekret. – Pochylił się, zbliżając usta do ucha rudzielca. – Dom Slytherina był jedynym, w którym nie było szpiega śmierciożerców. Byli nawet w twoim drogim Gryffindorze. – Oblizał wargi i uśmiechnął się. – Twoja droga Lavender pomogła mi wszystko zorganizować.

Łzy spływały z kącików oczu Rona. Michael odsunął się, żartobliwie stukając czubkiem różdżki w nos rudzielca.

- Pomyślałem tylko, że powinieneś wiedzieć.

Michael wstał i odwrócił się do pozostałych chłopaków. Patrzył na Harry'ego przez długą chwilę, zanim zwrócił się do Dracona.

- Choć nienawidzę tego przyznawać, Ron miał rację. Nie mogę przy pomocy magii zabić cię na terenie szkoły – nie bez zaalarmowania Dumbledore'a i reszty szkoły. O nie.

Michael zauważył coś w cieniu i jego oczy rozbłysły.

- Tak, to będzie idealne. Czytałem o tym... To będzie wyglądało tak, jakbyś upadł, albo jakby twój drogi chłopak – zadrwił Michael – sam to zrobił. – Podniósł wielki kamień o rozmiarze grapefruita*****. Zważył go w ręku, sprawdzając jego ciężar. Chwycił go mocno, klękając po drugiej stronie klatki piersiowej Dracona i podnosząc kamień nad jego głową. Trzask kamienia natrafiającego na ciało był obrzydliwy.

Michael uśmiechnął się i wstał, pozbywając się skały i usuwając unieruchamiający czar z blondyna. Jego uśmiech powiększył się na widok łez spływających po twarzy Harry'ego.

- Ojej. – Pokręcił głową i westchnął, mrugając do Rona. – Wygląda na to, że biedny Draco uderzył się w głowę. – Furia rozbłysła w zielonych oczach, a Michael zachichotał. – Veneno dormio.****** – Oczy Harry'ego zaszkliły się i jego powieki opadły.

Wtedy Michael odwrócił się do Rona. Stanął na stopie rudzielca, nerwowo stukając się różdżką w usta i myśląc.

- Nie mogę cię tak tu zostawić... – Westchnął i pokręcił głową. – Ciebie też muszę się pozbyć. Szkoda, że Harry i Draco rzucili na ciebie okropną klątwę, sprawiając, że oszalałeś. Appareo araneus!******* – Pająki wylazły z ziemi pod Ronem, obłażąc jego ciało. Michael uśmiechnął się, gdy oczy Rona zrobiły się niemożliwie wielkie, a łzy spływały po jego skroniach w stałym tempie. – Baw się dobrze. Niedługo się zobaczymy. – Czerwone pręgi pojawiły się już na jasnej skórze Rona, gdy Michael odwrócił się i lewitował nieprzytomne ciało Harry'ego, wyprowadzając go poza bariery. Szedł beztrosko i szybko, gdy obaj – on i jego balast – wślizgnęli się w cienie Zakazanego Lasu.  

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz