Peter

8.8K 658 89
                                    

   Ciało znaleziono o świcie.
W drzwiach budynku ministerstwa pojawił się dozorca. W jednej ręce trzymał mop, w drugiej wiadro i pogwizdując cicho pod nosem, mrugał zawzięcie, starając się odpędzić resztki snu. Nie zdążył zrobić nawet paru kroków na zewnątrz, kiedy zmrożony strachem stanął jak wryty. Oszołomiony upuścił wiadro, a brudna woda przemoczyła mu buty i nogawki spodni. Mężczyzna zaczął się trząść i otworzył usta, lecz nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. W końcu jęknął cicho, a na przedzie jego spodni zaczęła rozprzestrzeniać się ciemna plama. Odwrócił się i nie spoglądając do tyłu, z krzykiem rzucił się przed siebie.
Jego wrzaski przyciągnęły innych ludzi. Dookoła rozległ się tupot stóp, który urywał się zaraz przy wejściu do budynku. Kilka osób zaczęło szeptać modlitwy, ktoś inny zaklął siarczyście, a poniektórymi szarpnęły wymioty.

***
  Ciało Petera Pettigrew było niemal w całości zmasakrowane, tylko twarz pozostała rozpoznawalna. Nadziano go na wbity w ziemię drewniany pal, którego szpic, otoczony resztkami płuc i odłamkami kości, wystawał z pękniętej klatki piersiowej. Martwy czarodziej był nagi, a skóra na większej powierzchni jego ciała została poszarpana. W pozostałych miejscach zdobiły ją potężne sińce. W miejscu, gdzie powinny być dłonie i stopy, znajdowała się bezkształtna masa mięsa i kości. Jego twarz z szeroko otwartymi oczami i ustami rozwartymi w niemym krzyku wyrażała czyste przerażenie i ból. Od roztrzaskanej miednicy unosił się nieprzyjemny zapach.
*** Gapie wzdrygali się i odwracali wzrok, równocześnie przysłaniając nosy. U szczytu słupa zamieszczono wiadomość. Ciemne litery wyraźnie odznaczały się na jasnym drewnie. Chodź, Dumbledorze, chodź i pozbieraj swojego cennego Gryfonka.
— No, ludzie, ruszcie się! Z drogi! Minister idzie!
Tłum ciekawskich rozsuwał się na boki, a środkiem przepychał się Knot otoczony zwartym kordonem aurorów o surowych minach. Kiedy dotarli do ciała, rozluźnili szyk, umożliwiając ministrowi bliższe przyjrzenie się. Knot pobladł i zasłonił usta dłonią. Wpatrywał się w zmarłego i coraz wyraźniej zieleniał na twarzy.
— To... to... to! — jąkał się. Wśród zebranych wybuchły szmery i zamieszanie, a niektórzy z aurorów zacisnęli usta.
— Czy rozpoznaje pan ofiarę? — jeden z mężczyzn zwrócił się do trzęsącego się ministra, uważnie mu się przyglądając. — Czy wie pan, kim jest człowiek nadziany na pal?
Knot spojrzał na aurora i wyraz odrazy zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca zwykłemu dla niej uporowi.
— Nie, to po prostu niemożliwe. Peter Pettigrew został zabity przez Syriusza Blacka przed laty. To fakt. — Przez tłum za nimi przebiegł pomruk, a auror prychnął.
— Ta teoria nigdy nie została odpowiednio udowodniona. Owszem, znaleźliśmy palec, ale po reszcie ciała nie było śladu.
Knot zacisnął usta.
— Nie. Syriusz Black został sprawiedliwie osądzony i osadzony na karę dożywocia w Azkabanie. Sam go tam wysłałem. Był winny, wszyscy o tym wiedzą. A poza tym, skąd możemy mieć pewność, że tego nie zrobił chłopak Potterów, by oczyścić imię ojca chrzestnego? Jeden Merlin wie, do czego ten smarkacz może być zdolny... — Wśród zgromadzonych rozległ się kolejny, jeszcze głośniejszy pomruk. Ludzie spoglądali to na ciało, to na Knota i nie bardzo wiedzieli, co mają myśleć. Jednak gdzieniegdzie wśród zebranych już zaczynały krążyć plotki.
Aurorzy z ponurymi minami zdjęli martwego ze słupa i uprzątnęli krew. Młody szatyn, który przepytywał Knota, został wyznaczony, by odeskortować ciało do Św. Munga. Rozkazano mu tam pozostać do odwołania. Sam minister wziął dzień wolnego, twierdząc, że widok tejbezimiennej ofiary był dla niego zbyt ciężkim przeżyciem.
Plotka zaczęła szerzyć się z prędkością światła, a słowa Knota wzbudziły wiele kontrowersji. Część ludzi dała wiarę swojemu wspaniałemu ministrowi, że to Harry Potter we własnej osobie pod osłoną nocy zabił tego biedaka. Druga grupa zawierzyła zapewnieniom Molly Weasley, która z całą stanowczością stwierdziła, że to sprawka samego Czarnego Pana i że ofiarą jest z całą pewnością Peter Pettigrew. Prorok Codzienny, byle tylko ucieszyć swoich czytelników, wydrukował obie teorie okraszone wielkimi nagłówkami.
A wieści w końcu dotarły do mieszkańców pewnego zamku na dalekiej północy.

* — Hermiono! Hermiono! Hermiono! — Ron Weasley z rozwianą szatą pełnym pędem wpadł do Wielkiej Sali. Brązowowłosa dziewczyna, słysząc krzyki swojego chłopaka, podniosła wzrok znad lektury. Spojrzała zaskoczona na czerwoną od biegu twarz.
— O co chodzi, Ron? — Odrzuciła do tyłu opadający jej na oczy kosmyk włosów. — Co się stało?
Ron przestępował z nogi na nogę, uśmiechając się do niej coraz szerzej.
— Wczoraj przed budynkiem ministerstwa znaleziono ciało Petera Pettigrew! Knot go rozpoznał, ale nie chce się do tego przyznać! Wśród ludzi wybuchł chaos, część wierzy, że to Pettigrew, inni nie! Wyobrażasz to sobie? — wyrzucił z siebie, spoglądając na nią błyszczącymi oczami. Hermiona zaczerpnęła gwałtownie powietrza.
— Ale... ale... dlaczego Czarny Pan go zabił?
Wokół nich zebrał się spory tłumek, przyciągnięty efektownym wejściem Rona, i stół Gryfonów otaczało coraz więcej Krukonów i Puchonów. Rudzielec podszedł do ławki, na której siedziała Hermiona, i wbił w nią pełne ekscytacji spojrzenie.
— Nikt do końca nie jest pewien. Przy jego ciele pozostawiono wiadomość, a raczej wezwanie dla dyrektora, by pozbierał swojego „cennego Gryfonka", więc Pettigrew musiał zrobić coś bohaterskiego, co nie spodobało się Czarnemu Panu. Może... — W przypływie pewnej myśli wciągnął ze świstem powietrze. — Może chciał poinformować dyrektora o planach Sama—Wiesz—Kogo?
Twarz siedzącej niedaleko Lavender rozluźniła się wyraźnie. Hermiona w zamyśleniu przygryzła dolną wargę.
— Ale dlaczego Czarny Pan pozostawił ciało Pettigrew w miejscu publicznym? Chodzi mi o to, że w ten sposób udowodnił niewinność Syriusza Blacka... — Przerwała, zaskoczona nagłym wybuchem radości Rona.
— Wiem! Czy to nie cudowne? Black jest niewinny, Pettigrew odkupił swoje czyny! Gryfoni odzyskują wreszcie swoje dobre imię! Kapitalnie!
Hermiona przyglądała mu się przez chwilę.
— Dobre imię Gryffindoru nie było zszargane tylko przez parę robaczywych jabłek w naszym koszyku — wytknęła mu, a uśmiech na twarzy Rona nieco przygasł.
— Owszem, trochę było. I aż wstyd pomyśleć, że pod jakimkolwiek względem moglibyśmy komuś przypominać zdradliwych, dźgających w plecy Ślizgonów — stwierdził, wykrzywiając usta. Pozostali Gryfoni zaczęli kiwać głowami na znak zgody, tylko Seamus pozostał nieruchomy, wpatrując się intensywnie w swój talerz. Ron to zauważył i trochę zaskoczony brakiem reakcji ze strony kolegi spytał, marszcząc czoło:
— Coś nie tak, Seamus?
Zapytany uniósł głowę i odparł przestraszony:
— Nie, nic. — Uśmiechnął się słabo, na co Ron zmrużył oczy.
— Seamus, stary, o co chodzi? — Wszyscy skupili uwagę na Irlandczyku, który zaczerwienił się i poruszył niespokojnie na krześle.
— Nic, Ron, naprawdę. Chodzi o... — Urwał, z powrotem wbijając spojrzenie w talerz. — Wiesz, nie wszyscy Ślizgoni są źli.
Rudzielec spiął się i zacisnął dłonie w pięści.
— Seamus, jak w ogóle możesz coś takiego mówić? Wiesz, że oni wszyscy są niebezpieczni, na dobrą sprawę to już młodociani śmierciożercy! — stwierdził gniewnie.
Seamus uniósł głowę, zacisnął usta i spojrzał twardo na Rona.
— Tak? To dlaczego są tu, a nie w Durmstrangu?
Weasley otworzył usta, lecz przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.
— Bo ich rodzice chcieli mieć szpiegów w naszej szkole. A poza tym cholerny Harry Potter jest tutaj. Chcieli być blisko swojego nowego rekruta — wyrzucił w końcu pełnym jadu głosem. Seamus wyglądał na coraz bardziej wściekłego.
— Masz na to dowód? — zapytał, na co Ron wpatrywał się w niego przez długi moment.
— Nie, ale to nie znaczy, że to nieprawda — odparł, krzyżując ręce na piersi.
Irlandczyk westchnął i opuścił spojrzenie.
— Ale przyznajesz, że skoro w Domu Godryka mogło się znaleźć, jak to ujęliście, parę robaczywych jabłek, wcale nie znaczy, że cały Dom jest zły. — Oparł się na stole i wbił wzrok w Rona, który zmarszczył czoło.
— No cóż, oczywiście.
— A gdyby tak parę robaczywych jabłek trafiło się wśród, powiedzmy, Krukonów, to samo byś powiedział o ich Domu?
Ron skinął głową.
— I o Hufflepuffie też?
Rudzielec zaniósł się śmiechem.
— Wiesz równie dobrze jak ja, że Puchoni są zbyt lojalni i mili, by zostać śmierciożercami — wytknął mu rozbawiony. Zebrani wokół spojrzeli na niego z dumą.
— Jesteś tego taki pewien? Jakim cudem, skoro sam przyznajesz, że kilka zepsutych jabłek nie czyni całego domu złym, twoje słowa odnoszą się do wszystkich tylko nie Ślizgonów?
Przez chwilę panowała cisza.
— Seamus, chłopie. Naprawdę coś ci się poprzewracało poważnie w głowie i musisz zacząć w końcu trzeźwo myśleć. Ślizgoni są źli. — Dean ze zmartwieniem położył dłoń na ramieniu irlandzkiego chłopca. — Byłoby miło im wierzyć na słowo, ale przecież wszyscy widzieliśmy wystarczająco dużo. Oni są źli. My jesteśmy dobrzy. Koniec, kropka. — Dean wzruszył ramionami, a Seamus wpatrywał się w niego zdumiony.
— Wiesz, nie zawsze wszystko jest wyłącznie czarne i białe — odparł cicho. Na twarz Rona zaczął wypływać gniew.
— Jednak w większość jest. Daj spokój, Seamus. Przecież nie możesz poważnie twierdzić, że Ślizgoni są... dobrzy, prawda? — Ron wbił w niego wzrok. Seamus, któremu bardzo się nie podobało to spojrzenie, zamknął usta i nic więcej nie powiedział. Wzruszył tylko ramionami i opuścił głowę, nie odpierając słów rudzielca. Na twarzy Rona pojawił się pełen triumfu uśmiech i chłopak odwrócił się do tłumu.
— No właśnie, stary. — Ron sięgnął ponad stołem i położył dłoń na ramieniu Seamusa. Nim ją cofnął, ścisnął mocniej niż po przyjacielsku, lecz ten nie podniósł głowy i powstrzymał skrzywienie się z bólu.
— To co teraz stanie się z Blackiem? — spytał Dean, ponownie skupiając uwagę wszystkich na Ronie, który po raz kolejny szeroko się uśmiechnął.
— Mama i tata prowadzą kampanię, która ma na celu oczyszczenie jego imienia i odbudowanie dumy Gryffindoru. Przekażcie tę informację swoim rodzicom, moim przyda się w tej sprawie każda pomocna dłoń!
Wśród tłumu rozległy się głośne pomruki i zaczęły krążyć plotki. Niemal natychmiast wszytko ucichło, kiedy w drzwiach do Wielkiej Sali pojawiła się mała grupka uczniów.
Na przedzie z wysoko uniesionymi głowami szli Harry i Draco, za nimi kroczyły Pansy, Milicenta i Ginny, a na końcu Blaise i Neville. Zatrzymali się w wejściu i rozejrzeli po Sali. Draco dotknął ramienia Harry'ego i poprowadził go z dala od nieprzyjaznych spojrzeń ze strony tłumu.
— Jaki on blady.
— Zobacz na te cienie pod oczami.
— Lucy mówiła, że wydawało się jej, że widziała wczoraj w nocy całą gromadę Ślizgonów pędzących korytarzami. Twierdziła, że pomiędzy nimi unosiło się ciało — syknęła Lavender z niewinną miną do zebranych wokół niej osób. Uczniowie zaczęli pomiędzy sobą szeptać, równocześnie śledząc wzrokiem zmierzających do stołu Ślizgonów.
— Ciekaw jestem... — Ron zmarszczył czoło, przechylił głowę i wydął wargi.
— Co? — spytał natychmiast Dean, na jego usta powoli wypływał złośliwy uśmiech. Ron utkwił wzrok w Potterze, a to dla Deana oznaczało kolejną dawkę plotek do rozpuszczenia. Lavender z satysfakcją wymalowaną na twarzy odsunęła się na bok.
— Cóż, Black jest ojcem chrzestnym Pottera. Jednak wtedy wiadomość od Czarnego Pana nie miałaby żadnego sensu. Ale już to pomijając... nie jest dziwne, że Pettigrew zginął parę dni po tym, jak Potter został Ślizgonem? —zamyślił się rudzielec. Hermiona poruszyła się na miejscu.
— To nie jest zbyt sensowne, Ron. Dlaczego Potter miałby zabić Pettigrew i udawać, że zrobił to Sam—Wiesz—Kto? I po co dołączałby wiadomość? To się nie trzyma kupy, o ile naprawdę nie przyłączył się do śmierciożerców i nie poprosił o głowę tego zdrajcy w zamian. Jednak wątpię, by Czarny Pan z taką lekkością pozbył się Pettigrew, chyba że ten naprawdę chciał go wydać. Chociaż... mogłoby się tak zdarzyć, i chyba to jedyne rozsądne wytłumaczenie, to znaczy Potter mógł zabić Pettigrew na życzenie Czarnego Pana, na przykład w jakimś rytuale inicjacyjnym, tak jak to ma miejsce wśród pierwotnych ludów, gdzie chłopcy stają się mężczyznami po swoim pierwszym polowaniu. Ale to wciąż nie tłumaczy, dlaczego to był Pettigrew... — Urwała, unosząc dłoń do ust. Przygryzając paznokieć, zamyśliła się, a Ron uśmiechnąwszy się, sięgnął i delikatnie odsunął jej dłoń od twarzy.
— Rozgryziemy to, Herm. Nie martw się. — Dziewczyna spojrzała na Rona i jej wyraz twarzy natychmiast złagodniał.
— Oczywiście, że tak — odparła, opuszczając wzrok. — Oczywiście.

* Harry, idąc na swoje miejsce, uważnie obserwował tłum zebrany wokół stołu Gryfonów. Za swoimi plecami cały czas czuł obecność Draco i dodawało mu to nieco otuchy. Usiadł szybko, nie chcąc się zdradzić z drżeniem mięśni nóg. Dłonie ukrył w fałdach szaty. Wiedział, że za chwilę przestaną się trząść, i nie chciał, by jego współdomownicy przyłapali go na tym, że dygocze jak osika na wietrze. Nim zdążyłbym mrugnąć, już by mnie odprawili do Pomfrey, pomyślał z nutką irytacji. Wczorajszego wieczoru, ku wielkiemu niezadowoleniu naczelnej pielęgniarki, udało mu się namówić Draco na wymknięcie się ze skrzydła szpitalnego, ale nie był w stanie uniknąć zdwojonej czujności i uwagi, jaką obdarzali go współdomownicy.
W dormitorium Harry był do głębi poruszony liczbą osób, które podchodziły do niego, chcąc się upewnić, że wszystko w porządku. Nikt nie spoglądał na niego dziwnie czy ze strachem, zamiast tego dotykali jego dłoni lub ramienia, jakby chcieli się upewnić, że naprawdę tam jest, i mówili „witaj w domu". Bardzo go to wzruszyło.
Para trzecioklasistek przeszła obok, uśmiechając się do niego serdecznie, a już po chwili na ich twarzach zagościł wyraz całkowitej obojętności dla świata. Skinął im głową, zastanawiając się po raz tysięczny, jak mógł kiedykolwiek pomyśleć, że Ślizgoni są zimni i bez serca. Draco obrócił się do niego, szturchnął go ramieniem i przelotnie spoglądając na stół Gryfonów, zmarszczył czoło. Harry także zerknął w tamtą stronę i dostrzegł Rona i Hermionę, po czym pokręcił głową. Nie miał pojęcia, co się święciło.
Szelest paru setek skrzydeł obwieścił przybycie sowiej poczty. Ptaki zaczęły krążyć wzdłuż stołów, większość w szponach dzierżyła Proroka Codziennego. Draco złapał swój egzemplarz, otworzył i zamarł, zobaczywszy nagłówek.
Harry pochylił się ku niemu i zaczął czytać gazetę, nie wyjmując jej z rąk blondyna. Krzyczący nagłówek sprawił, że pobladł. Ze świstem wciągnął powietrze i odwrócił wzrok. Wspomnienia zaczęły napływać falą. Zacisnął powieki i wzdrygnąwszy się, położył dłonie na blacie stołu. Wziął głęboki uspokajający oddech. Po chwili wyraźnie się spiął i nagle otworzył oczy. Syriusz. Jego ojciec chrzestny miał szansę na uwolnienie, oczyszczenie z zarzutów i odzyskanie dziedzictwa. Draco odwrócił się i spojrzał na Harry'ego uderzony tą samą myślą. Były Gryfon spojrzał na niego błyszczącymi oczami i skinął głową. I dopiero wtedy zauważył drugi nagłówek.
Przysunął się bliżej blondyna i przez jego ramię zapatrzył w gazetę, którą teraz trzymał Blaise. Ciemnowłosy Ślizgon spojrzał na niego z zakłopotaniem i nachylił ją tak, by ułatwić mu czytanie.
TO ROBOTA POTTERA CZY SAMI—WIECIE—KOGO? Harry przebiegł wzrokiem po tekście, który w całości opierał się na rozważaniach, kto tak naprawdę zabił Pettigrew i jak należy postąpić, jeśli okaże się, że w rzeczywistości zrobił to Harry. Zacisnął dłonie w pięści. Jak coś takiego mogło im w ogóle przyjść do głowy? Nie jestem jak Voldemort, NIE jestem! Zacisnął usta w wąską linię. Obłudni, bezduszni idioci, warknął w duchu. Draco przywrócił go do pozycji pionowej i wepchnął mu w dłonie kielich soku dyniowego. Harry, czując coraz większy gniew, nie odezwał się ani słowem, tylko zapatrzył w powierzchnię napoju.

* Draco spojrzał na Pansy i Ginny. Harry milczał przez resztę śniadania i tylko dłubał w jedzeniu, które miał na swoim talerzu. Pansy zerknęła na gazetę Blaise'a, na co Draco zmrużył oczy. Wiedział przecież, dlaczego Harry jest zdenerwowany. Dziewczyna, widząc jego reakcję, rzuciła mu gniewne spojrzenie, po czym westchnęła i wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, jak mogłaby pocieszyć Harry'ego albo odwrócić uwagę od tych niemiłych myśli. Cóż, ona nie umiała, ale znała osobę, która mogła. Spojrzała na Milicentę i wskazała wzrokiem Draco, który siedział z nieszczęśliwą miną obok Harry'ego. Milicenta ukryła uśmiech i skinęła głową. No dobra, Pansy uśmiechnęła się pod nosem, operację Swaty uważam za rozpoczętą.

* Harry miał wrażenie, że reszta tygodnia ciągnęła się w nieskończoność. Codziennie witały go krzykliwe nagłówki Proroka, a gdzie by się nie ruszył, w ślad za nim płynęła fala plotek i szeptów. Lekcje były nie do zniesienia, odkąd rozeszła się pogłoska, że ktoś w dniu śmierci Pettigrew widział grupę Ślizgonów przemykającą korytarzami z martwym ciałem. Kiedy dotarła ona w końcu do Ślizgonów, Draco i Pansy ogarnęła wściekłość.
— Ci... ci... ci... — Dziewczyna potrząsnęła głową, zaciskając dłonie w drobne pięści. — Cholerne dupki!
— Pansy!
— Zamknij się, Blaise. — Drobna brunetka obróciła się na pięcie i skrzyżowała ręce na piersiach. Zabini podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu.
— Musimy znaleźć osobę, która rozpuściła tę plotkę — powiedział Draco, opierając się łokciami o kolana i ukrywając twarz w dłoniach.
— Cóż, to chyba całkowicie oczywiste.
— Pansy — powtórzył Blaise ostrzegawczym tonem. Dziewczyna westchnęła i zerknęła na Draco.
— Przepraszam.
Blondyn uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
— Wiem, co czujesz. Przekroczyli już wszelkie granice. Po prostu musimy to zignorować najlepiej, jak potrafimy.
— Jak? Ta plotka zniszczyła cały nasz system wywiadowczy w innych Domach. Nikt z nami już nie chce rozmawiać, nikt, i to jest absurdalne — rzuciła dziewczyna i odwróciła się plecami do reszty zebranych w pokoju Ślizgonów.
Harry siedział obok Draco. Podwinął jedną nogę pod siebie i utkwił wzrok w przestrzeni. Ginny przysiadła obok Neville'a i wpatrywała się w rozmówców szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami, bawiąc się równocześnie kawałkiem szaty. Tylko Neville wyglądał na w miarę opanowanego, obserwował Pansy, Draco i Blaise'a ze spokojem. Nikt nie skomentował tego, że jego wzrok spoczywał na Zabinim nieco dłużej niż na pozostałych.
— Szkoda, że nie możemy podłożyć im pluskiew w pokojach wspólnych — mruknął Harry, wciąż wpatrując się w dal. Draco zmarszczył czoło i odwrócił się do mniejszego chłopca.
— Co podłożyć?
— Pluskwy w pokojach wspólnych. To takie mugolskie ustrojstwo, kamera lub przekaźnik dźwięku wielkości kropki. Łatwo ją ukryć pod stołem czy w jakimś ciemnym kącie. Pamiętam, jak mój kuzyn i jego przyjaciele wciąż się nimi podniecali. Chyba przechodzili jakąś fazę zachwytu Jamesem Bondem.
— Jamesem jakim?
— Nieważne — uśmiechnął się Harry. Draco nie spuszczał z niego wzroku.
— I te mugolskie mechanizmy mogą nagrywać wszystko, co zostanie powiedziane w danym pokoju?
— A czasem można przez nie także obserwować dane pomieszczenie, ale na jakiej zasadzie one funkcjonują, tego nie wiem. — Harry wzruszył ramionami. — A poza tym w Hogwarcie nie działają sprzęty elektryczne. — Zarumienił się nieco. — Tak mi po prostu przyszły na myśl, wiele by nam to ułatwiło. — Draco przytaknął i spojrzał na Blaise'a.
— Myślisz, że udałoby się nam zmodyfikować jakieś zaklęcie, żeby działało w podobny sposób? — spytał. Blaise był w takich wyzwaniach najlepszy z ich Domu. Chłopak przechylił głowę i przez chwilę się zastanawiał.
— Musiałbym poeksperymentować. Nie mam pojęcia, na ile jest to realne.
— Świetnie. Zacznij natychmiast.
Blaise przytaknął i zamyślił się, skubiąc palcami dolną wargę.
— A teraz, czy ktoś ma jeszcze jakieś sugestie?
Nikt się nie odezwał. Draco westchnął i przeczesał dłońmi włosy.
— Ograniczanie strat. Musimy zacząć minimalizować szkody, jakie wyrządziła ta cholerna plotka. I chociaż łatwiej byłoby się ukrywać, jeśli zaczniemy chodzić w dużych grupach, starając się, by mieszkańcy przynajmniej dwóch innych Domów widzieli, gdzie idziemy i co robimy, ciężko im będzie potem zasiać pogłoskę, że wymykamy się nocami i zabijamy ludzi. — Harry bębnił palcami w udo, a na jego czole pojawiła się zmarszczka. — I chociaż mi się to bardzo nie podoba, byłoby chyba dobrze, gdyby Dumbledore rzucił jakieś zaklęcie kontrolujące przestrzeganie ciszy nocnej albo alarm wykrywający uczniów opuszczających nocą zamek.
Pansy zapadła się w swoim fotelu, składając ręce na kolanach.
— Myślę, że przemieszczanie w towarzystwie lub chociaż na oczach innych Domów będzie teraz dość trudne, ale... chyba możliwe do realizacji. — Przygryzła dolną wargę, a kciukiem bez przerwy gładziła skórę drugiej dłoni. — I w sumie na oczach wszystkich powinni się ciągle znajdować Ślizgoni od piątej klasy wzwyż, o reszcie praktycznie nikt nie pamięta. — Reszta przytaknęła jej słowom.
— Jeśli chodzi o Krukonów, to nie cała nadzieja jest stracona — odezwała się cicho szóstoroczna dziewczyna i poruszyła delikatnie na swoim miejscu. Sasza, jako jedna z bardziej nieśmiałych i lubiących się uczyć, nie wyróżniała się zbytnio na tle swoich współdomowników. Jednak była ich najlepszą informatorką.
— Jak to? — Draco wbił w nią spojrzenie, na co dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Udało mi się paru podsłuchać w bibliotece, gdy rozmawiali o tym i owym. Wykazali się niezwykłą logiką w rozpatrywaniu tej pogłoski. — Uśmiechnęła się krzywo, lecz uśmiech ten nie sięgał jej oczu. Sasza w skutek działań Czarnego Pana w zeszłym roku straciła wszystko — rodziców, rodzeństwo i dom. Z tego, co Harry usłyszał od Draco, wiedział, że kiedyś była to pełna życia, radosna dziewczyna, przynajmniej w ścianach własnego Domu. Teraz z rzadka się uśmiechała i z determinacją pracowała na rzecz klęski Voldemorta.
— Nazwiska?
— Bradley i Davies, tych dwóch zidentyfikowałam. Było jeszcze paru, ale nie widziałam ich wyraźnie. Wygląda na to, że codziennie spotykają się w bibliotece w czasie obiadu. Następnym razem usiądę nieco bliżej i spróbuję się im przyjrzeć.
Draco przytaknął i zapatrzył się w dal.
— Miej na nich oko. Jak tylko uda nam się dowiedzieć czegoś więcej na ich temat, to może spróbujemy z nimi porozmawiać. — Westchnął i opuścił bezwładnie ręce. Zmęczenie wyraźnie się rysowało na jego twarzy.
— Myślę, że na razie starczy główkowania. — Harry zerknął w stronę Pansy, a dziewczyna skinęła głową. Blondyn znowu się przepracowywał i musieli coś z tym zrobić. — Chodź, Draco, słyszałem, że Krukoni zarezerwowali sobie boisko na dzisiaj. Chcę się przyjrzeć ich tegorocznemu składowi. — Draco spojrzał na Harry'ego i przytaknął. Były Gryfon wstał i zaczekał, aż blondyn do niego dołączy. Pansy i Milicenta spojrzały na siebie i uśmiechnęły się zadowolone. Harry był idealny.

* — Już za chwilę rozpocznie się pierwszy mecz w tym sezonie quidditcha! Krukoni kontra Puchoni! — Nad zatłoczonymi trybunami potoczył się zwielokrotniony głos Lee Jordana, a wraz z nim chłodny, rześki, wrześniowy wiatr. Harry, opatulony jak w środku zimy, stał obok Draco w sekcji ślizgońskiej i wpatrywał się w niebo. Jego współlokatorzy, a dokładnie Pansy i Ginny, były nieugięte w kwestii ciepłego ubioru. Dziewczyny nawet nie chciały słyszeć o tym, że mógłby założyć tylko sweter i zimową szatę, jak wcześniej zaplanował. Tak więc skończył niczym cebula, zapakowany w kilka warstw ubrań, a na koniec na to wszystko narzucono mu ciężką, zimową szatę i owinięto szalikiem. W duchu uważał, że dziewczynom nieco odbiło, ale dla świętego spokoju Ginny nie protestował i uległ ich woli.
Zaraz za grupką Ślizgonów zajął miejsce Bill. Młodzieniec ze zmarszczonym czołem wpatrywał się gniewnie przed siebie. Po drodze na boisko wpadli na grupę Gryfonów i wciąż dręczyło go wspomnienie tego incydentu.
Gawędził beztrosko z Ginny i Harrym, kiedy przed nimi jakby spod ziemi pojawili się Gryfoni prowadzeni przez Rona. Nie spuszczając wzroku z twarzy byłego młodszego brata, Bill z trudem powstrzymał się, by od razu nie wyciągnąć zza pazuchy różdżki.
— Co, Potter? Uderzasz na mecz, by zdecydować, kto będzie twoją kolejną ofiarą? Jestem pewien, że Krukoni czują się pominięci. — Na twarzy Rona pojawił się krzywy uśmiech, a Harry zacisnął dłonie w pięści.
— Ty żałosny...
— Ronaldzie Weasley! — Na dźwięk głosu Hagrida wszyscy drgnęli wystraszeni, a najbardziej Harry. Półolbrzym, ubrany w płaszcz i dzierżąc swój poplamiony plecak, przystanął i spojrzał na nich z góry. — To najobrzydliwsza rzecz, jaką słyszałem z twoich ust. Natychmiast przeproś Harry'ego!
— Ale Hagridzie! Słyszałeś, co on zrobił! On...
Hagrid prychnął i pokręcił głową.
— Podczas swoich podróży usłyszałem wiele dziwnych rzeczy, idiotyzmów zaczynających się od tego, że Harry zamierza zostać kolejnym Czarnym Panem, a kończących na tym, że Dom Slytherina w Hogwarcie już nie istnieje. Wróciłem, żywiąc nadzieję, że wszystko jest wciąż na swoim miejscu i pierwsze, co spotykam, to ciebie oskarżającego Harry'ego o morderstwo! Co, do stu pieronów, tu się dzieje? — Ron otworzył usta, by rzucić ripostą, lecz nie zdążył, nim nowy głos się nie wtrącił do rozmowy.
— Ach, Hagridzie. Wróciłeś. — Nagłe pojawienie się dyrektora sprawiło, że wszyscy podskoczyli i odwrócili się do niego z szeroko otwartymi oczami. Dumbledore uśmiechnął się do nich, a w jego oczach pojawił się błysk, kiedy spojrzał na półolbrzyma. — Jeśli nie masz nic przeciw temu, Hagridzie, chciałbym zamienić z tobą parę słów w moim gabinecie. Oczywiście, jak już się rozpakujesz. — Zwalisty mężczyzna skinął głową, poprawiając równocześnie ciężki plecak na ramionach.
— Oczywista, dyrektorze Dumbledore. Za chwileczkę będę. — Albus uśmiechnął się do niego, a Hagrid, puściwszy oczko Harry'emu, odwrócił się i podążył do swojej chatki. Były Gryfon obserwował, jak olbrzym odchodzi, czując rozpierającą go w sercu radość. Hagrid wciąż w niego wierzył! W końcu oderwał wzrok od pleców mężczyzny i odwrócił się do Rona. Ale Ron nigdy nie zmieni zdania. Jego uśmiech zrzedł i zniknął całkowicie na widok czystej nienawiści w spojrzeniu rudzielca.
— Gin, Bill, chodźmy na boisko. — Harry wziął przyjaciółkę za rękę i poprowadził wściekłą dziewczynę przed siebie. Bill ociągał się nieco, a w gniewnym spojrzeniu, jakim obdarzał byłego brata, widniało wyraźne ostrzeżenie. W końcu popędzony gestem dyrektora podążył za Harrym i Ginny. Odchodząc, obejrzał się przez ramię i zobaczył, że Dumbledore rozmawiał z grupą Gryfonów. Widząc zaciętą minę swojego byłego brata, poczuł zimny dreszcz na karku. Coś wisiało w powietrzu.
A teraz siedział za grupką Ślizgonów i się zamartwiał, a ręka aż go świerzbiła, by chwycić za różdżkę. Miał złe przeczucia co do Gryfonów. Coś planowali. Coś poważnego i paskudnego, ale nie był w stanie przewidzieć co. Westchnął i poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, marszcząc po raz kolejny czoło. Cóż, po prostu będę musiał mieć na nich oko.
Krzyki, które podniosły się z trybun, zwróciły jego uwagę na toczący się mecz. Na boisku drużyna Krukonów rozpoczęła właśnie atak na bramki przeciwnika. Ach, nie ma nic lepszego niż quidditch, uśmiechnął się, a niepokój w jego sercu trochę zelżał, gdy skupił się na obserwowaniu grających. Zerknął na Harry'ego i Draco i uśmiechnął się po raz kolejny. Chłopcy stali ramię w ramię i wskazując palcami zawodników, rozmawiali z pochylonymi ku sobie głowami. No proszę, gdybym ich nie znał, pomyślałbym, że są parą trenerów narodowej drużyny quiditcha. Zaśmiał się pod nosem. Miło było widzieć Harry'ego znowu radosnego i takiego ożywionego.
W ostateczności Ravenclaw pokonał Hufflepuff dwieście do trzydziestu. Zawodnicy Krukonów wpadli w szał radości, a Puchoni, ku równomiernej odrazie Harry'ego i Draco, z uśmiechami na twarzach gratulowali im zwycięstwa. Ginny wtrąciła się do ich rozmowy, zauważając, że bramkarz Puchonów wyraźnie słabiej broni lewej strony, co zapoczątkowało rozważania na temat strategii, jaką wobec tego powinni przyjąć, grając przeciw tej drużynie. Dyskusja ta zajęła im całą drogę do Wielkiej Sali.
Ginny z wielkim uśmiechem na twarzy usiadła obok Pansy. Uwielbiała quidditch i rozmowy na jego temat, ale w Gryffindorze zawsze uciszali ją jej bracia. Było miło być wysłuchanym, mieć przyjaciół, z którymi można było zatopić się w rozważaniach i szukać rozwiązań. Pansy spojrzała na nią i pokręciła głową, jej nie interesował sport. Ona tego ranka zafundowała sobie i Millicencie manicure, co jest kolejną przyjemnością, jaką już niebawem przedstawię Ginny, uśmiechnęła się pod nosem i podała rudowłosej dziewczynie dzbanek z sokiem dyniowym.
Szum skrzydeł zapowiedział przybycie popołudniowej poczty. Ginny z przyzwyczajenia spojrzała w górę, po czym zrezygnowana opuściła głowę. Jednak czując na swojej twarzy wiatr wywołany ruchem skrzydeł, podniosła wzrok po raz kolejny i zdumiona otworzyła szeroko oczy. To sowa Charliego! Wyciągnęła rękę po list, który przyniósł ptak, i w zamian zaoferowała mu kąsek własnej kolacji. Płowa sowa przyjęła smakołyk z jej palców i otarła się czule łebkiem o grzbiet jej ręki, po czym odleciała.
Ginny spoglądała za nią, przebiegając palcami po miejscu, w którym zwierzę tak delikatnie jej dotknęło. Wzięła głęboki oddech i przymknęła powieki, starając się skupić myśli. Kiedy była gotowa, otworzyła oczy i rozwinęła list.

Kochana Ginny,
Wiem, że powinienem był napisać wcześniej, ale naprawdę nie wiedziałem, co mam Ci powiedzieć. Nie było mnie, kiedy rodzice wpadli na te „rewelacje", i całe nastawienie rodziny po prostu zbiło mnie z tropu.
Słyszałem o tym, co mama i tata Ci zrobili. Chcę, żebyś pamiętała o tym, że nieważne co, zawsze będziemy rodziną. Kocham Cię i nigdy nie przestanę być Twoim bratem. Nic tego nie zmieni, zrozumiałaś?
Oprócz tego chciałem, żebyś była świadoma, iż to, że nadal pozostanę członkiem rodziny Weasleyów, nie znaczy, że się z nimi zgadzam czy winię Cię za cokolwiek. To tylko oznacza, że wciąż mam nadzieję, że się zmienią. Że dostrzegą prawdę. Nie wynagrodzi to krzywd, jakie wyrządzili, wiem o tym, ale przynajmniej będzie coś warte.
Mam nadzieję, że ten list zastanie Cię w dobrym humorze i że udało Ci się jakoś urządzić w Slytherinie. Pozdrów ode mnie Billa i przekaż mu, że jest ostatnim idiotą, skoro jeszcze mnie nie odwiedził. Odpisz szybko.

Całusy,
Charlie

Ginny pociągnęła nosem i potarła policzek, nie chcąc się rozpłakać. Z jednej strony ulżyło jej, że Charlie nie nienawidził jej czy winił za coś, ale z drugiej gdzieś głęboko w sercu żywiła chyba nadzieję, że i on usunie się z rodziny i będzie miała wsparcie swoich dwóch ulubionych braci. Samolubna paskudo, upomniała się w duchu. Masz Billa! Byłego dziedzica Weasleyów! Nie bądź taka zachłanna. Pokręciła głową, po czym skinęła do swoich myśli. Zachowywanie się jak marudny bachor do niczego jej nie doprowadzi, musi myśleć pozytywnie. Nagle zamarła i rozejrzała się, zauważając spojrzenia siedzących wokół współdomowników.
— Wszystko w porządku, Gin? — spytał Harry. Rudowłosa dziewczyna przytaknęła i uśmiechnęła się delikatnie.
— Nie ma nikogo, kogo musielibyśmy wyśledzić, złapać i torturować, aż nie zgodzi się przejść na naszą stronę? — upewniła się smutno Pansy. Ginny przez chwilę wpatrywała się w nią, po czym zaczęła chichotać.
— Pansy! — syknęła. Brunetka puściła jej oczko i uśmiechnęła się promiennie. — Nie mów tego na głos!
Przy stole Ślizgonów rozległ się zbiorowy śmiech, co spowodowało, że niejeden uczeń podniósł głowę znad swojego talerza i obdarzył ich dziwnym spojrzeniem.
Hagrid przyglądał się małej grupie od stołu nauczycielskiego. Spotkanie z dyrektorem obfitowało w nowości, to pewne. Westchnął i spojrzał na Gryfonów. Stwierdzenie, że był nieszczęśliwy z powodu ich postępowania było poważnym niedopowiedzeniem. Ale to tylko dzieciaki. Z całą pewnością cały ten nonsens zasiali im w głowach rodzice. Molly i Artur powinni być mądrzejsi. Jestem przekonany, że się opamiętają.
Przytaknąwszy swoim myślom, półolbrzym zajął się posiłkiem, odsuwając od siebie zmartwienia i troski. Był pewien, że Ron i Hermiona zrozumieją swój błąd. W końcu byli Gryfonami i z całą pewnością dostrzegą prawdę, bo Gryfoni są dzielni, lojalni i sprawiedliwi. Trzeba im dać trochę czasu, mruknął do siebie. Trzeba pozwolić im samym dostrzec, jakie bzdury rodzice wepchnęli im do głów. Niedługo cały ten bałagan się skończy, na pewno. Zerknął na stół Gryfonów po raz kolejny i westchnął. Po prostu musi.  
 

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz